sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 23

Kolejny dzień minął na całkowitym treningu. Nie miałam nawet chwili spokoju, bo co chwilę Bell kazał mi cos robić, jak nie biegać to uczyć sie kolejnych chwytów. Mieliśmy jednak trochę dłuższą przerwę niż tylko na napicie się wody około południa. Usiedliśmy wtedy na ciepłej ziemi i cieszyliśmy się pięknymi widokami oraz sobą. W tedy byłam tylko ja i on. Rozmawialiśmy o dzieciństwie i o różnych drobnostkach na przykład takich jak twój ulubiony kolor. Nie chciałam zadawać mu bólu pytając sie o jego historie związana z mafią, wczoraj widziałam głęboki ból w jego oczach kiedy z trudem mi o nich mówił. Wiedziałam że ten temat z byt mocno go rani, a ja nie potrafiłam mu tego robić. Kiedy rozmawialiśmy nie zastanawialiśmy się nad nasza przyszłością co będzie gdy... żadne z nas nie chciało zawracać sobie tym głowy. Nie chciałam w tedy również myśleć o Liamie, to nie jest dobra pora i szczerze mówiąc nie wiem czy kiedykolwiek będzie ale kiedyś będę musiała przeciwstawić temu czoło.
    Teraz jechaliśmy naszym ukradzionym srebrnym Cadilackiem do naszego punktu obserwacji, całej kolumny która miała dzisiaj koło południa przewozić Liama, Dylana i Bena. Mieliśmy ułożony plan, według Bellemiego dość dobry by ich odbić i uciec  stamtąd tak szybko zanim jeszcze zdążą przysłać posiłki. Była około 7.30 a do naszego punktu zostały nam niecałe 2 godziny.
     Przyglądałam się mijającej okolicy, praktycznie wszystko w Anglii wszędzie wyglądało tak samo. Czasem jednak można było zobaczyć sam las świerkowy bądź jodłowy ale mimo wszystko górował nad nimi  mieszany. Pogoda była dość ładna tak jak przepowiedziała wczoraj wieczorem pogodynka w radiu, chociaż tym razem się nie pomyliła. Na niebie można był dostrzec nieliczne chmurki, o różnych zabawnych kształtach. Pamiętam jak z rodzicami i Edem bawiliśmy sie w rozpoznawanie kształtów gdy byliśmy młodsi. Moje myśli znowu powędrowały na tor związany z bratem. Tak bardzo chciałam aby się do mnie odezwał, dał znak że żyje, że jeszcze mu na mnie zależy, że pamięta, że tu jestem...
 - Hej Lex, nad czym tak myślisz? - z moje głowy wyrwał mnie kojący głos mojego ukochanego.
- Ja, a nad niczym tak sobie wspominam stare czas...- mój głos nie brzmiał normalnie.
- Widzę że coś jest nie tak, powiedz, proszę ?- posłał mi uroczy uśmiech, któremu nie mogłam się oprzeć, właśnie w tej chwili ostrzegłam że z dnia na dzień coraz bardziej się w nim zakochuje.
- A no wiesz, myślałam tak trochę o Edwardzie. O tym, czy kiedyś jeszcze zadzwoni, czy będzie chciał jeszcze kiedykolwiek usłyszeć głos swojej siostry, która się o niego cholernie martwi. - smutek, po tych słowach właśnie to uczucie ogarnęło moje ciało całkowicie.
-Kochanie słuchaj on na pewno robi to dla twojego dobra. Pomyśl o tym że gdyby zadzwonił ludzie CZA by go znaleźli i być może i ciebie. Zobaczysz że jak to wszystko się chodź trochę uspokoi zadzwoni , na pewno- wtrzymał oddech na chwilę , a potem powiedział- A jak nie to osobiście pomogę ci go znaleźć - spletliśmy nasze ręce a on nachylił się lekko i pocałował mnie w policzek.
- Dziękuje, ale skup się na doradzę bo chyba nie chcesz aby nasz plan sie nie powiódł - posłałam mu szeroki szczery uśmiech, na znak że  już wszystko jest w porządku. Naprawdę w sytuacji której jestem teraz potrzebowałam właśnie takie osoby jak on.
   Reszta podróży minęła bardzo szybko, wręcz szybciej niż się spodziewałam. O dziesiątej byliśmy na miejscu. Zanim jednak ruszyliśmy na nasze stanowiska ukryliśmy samochód w lesie i przeszliśmy się dobre 2 kilometry, tak aby nikt niczego nie podejrzewał.
  Kiedy doszliśmy na miejsce naszych obserwacji byłam strasznie zmęczona tą całą podróżą na pieszo. Na nogach miałam chyba z trzy odciski, przy tym byłam cała spocona. Nie narzekając jednak posłusznie wspięłam się na górkę za Bellemim tak abyśmy mogli wszystko widzieć. Usiedliśmy za drzewami i krzakami, oczywiście ubrani w ciuchy moro które podrzucił nam Artur. Mieliśmy też ze sobą dwa karabiny i pistolety, oraz jeden granat, którego nie umiałam odpalać, naszczepcie gdyby naszła taka potrzeba zrobił by to Bell. Nagle rozległo się pikanie telefonu. Chłopak wyciągnął go i w słuchawce odezwał się głos:
- Witajcie ptaszynki, tu gniazdo! Zgłoście swoją pozycje? - jak widać i teraz Artur miał nam pomóc i dopilnować aby wszystko poszło jak z płatka.
- Jesteśmy w lisiej dziurze, kur jak na razie nie widać, odbiór? - odpowiedział stanowczo Bellemy.
- Z tego co wiem kury już wyszły z kurnika i są w połowie drogi za jakieś 15 minut powinniście ich zobaczyć, odbiór?
- Tak, jasne, bez odbioru- powiedział i wyłączył
 Słońce coraz bardziej świeciło. Było coraz cieplej, ten strój był dość gruby spowodowało to że cała już w nim pływała.
- Mam nadzieję że nam się uda- tak bardzo chciałam niczego nie z chrzanić. Mam nadzieje że umiejętności z którym podzielił się ze mną Bellemy chodź trochę mi się dzisiaj przydadzą. Nigdy szczególnie nie wierzyłam w nadzieję, bo zawsze mnie zawodziła. Ale jak mówią to właśnie ona umiera ostatnia.
- Wierzę w nas! Zobaczysz że oni się tego nie spodziewają nie mówię tutaj tylko o ludziach Anakondy, ale o Dylanie i reszcie- posłał mi uśmiech, odwzajemniłam go.
    Dziesięć minut potem byliśmy nie ruchomi na naszych pozycjach, z niecierpliwością czekając na konwój. Wiedziałam, że jak się ruszę mogę zepsuć wszystko, naszą jedyną szansę, ale nie mogłam nic poradzić na to, że całe moje ciało aż kipiało. Ręce zaczęły mi się trząść a nagi zdrętwiały. „Wszystko na nic". Zaczęłam wpadać w panikę. Nie ruszałam się ale mój wyraz twarzy wszystko pokazywał.
-Hej, spokojnie. - Bell położył mi rękę na barku, co było naprawdę uspokajające. - Wszystko będzie dobrze. - Z jakieś niezrozumiałej przyczyny mu uwierzyłam. W jego głosie było słychać przekonanie i wiarę we własne słowa.
-Wiem. - Popatrzył na mnie z uśmiechem. - Dobra teraz już wiem. Co mam robić?
-Po pierwsze - odbezpieczył broń - nie dać się zabić, a po drugie - teraz wymierzył w pustą drogę kładąc się na ziemi - trzymać się planu. Jasne? Jak zrobi się zbyt niebezpiecznie uciekasz do samochodu i odjeżdżasz, rozumiesz?
-Wiesz, że tego nie zrobię. - Wróciło mi czucie w nogach. Odbezpieczyłam broń i zrobiłam to co Bell, położyłam się i wycelowałam.
-Wiem, ale miło by było usłyszeć, że to zrobisz. Przynajmniej byłym spokojniejszy. - Przewróciłam oczami i wpatrywałam się w przestrzeń przed nami. - Przebijemy im oponę i jaką masz pewność, że nie zaczną uciekać czy coś w tym stylu?
-Bo ich znam. Zatrzymają się, żeby nas zabić bo przeszkodziliśmy im w pracy. Taka procedura. - Na samo to wspomnienie przeszły mnie ciarki. Ciekawe ile takich ''procedur'' musiał przejść. Kiedyś będę musiała z nim o tym porozmawiać. Kiedyś. Po chwili dobiegły nas odgłosy silników. - Gotowa.
-Zawsze jestem. - Uśmiechnął się i złapał mnie za rękę.
-Damy radę.  - Po tych słowach z jego twarzy znikły wszystkie uczucia i przybrał kamienną minę. Zrobiłam to samo. - Jeszcze chwilę. - Konwój był już tak blisko. Nie wiedziałam na co czekamy. Powinniśmy już zaczynać. - Teraz. - Wyszeptał.
I się zaczęło. Strzeliłam trzy razy z czego raz nie trafiłam. Bell strzelił cztery i oczywiście wszystkie trafne. Były dwa samochody i dwa unieruchomione. Tak jak przewidział zatrzymali się od razu.
-Strzelaj w głowę. - Przełknęłam ślinę, ale nie ma czasu się teraz zastanawiać jakie to straszne kogoś zastrzelić. Teraz nie ma czasu na jakiekolwiek myśli. - Jak biorę ludzi z czarnego samochodu a ty z granatowego. Pamiętaj, że ...
-Wiem o czym mam pamiętać. - Mój ton był lodowaty. W tej samej chwili wyszedł a raczej wybiegł kipiący ze złości kierowca granatowego samochodu. "Jest mój". Nie myśląc ani chwili dużej strzeliłam prosto w głowę. Zdjęty. Nie sądziłam, że przyjdzie mi to tak łatwo. Teraz to już z górki. Usłyszałam przeładowywanie broni. Wiedziałam, że już nie ma odwrotu.
-To zaczynamy zabawę słonko. - Bell wstał i jak tresowany zabójca z precyzją jak na niego przystało zaczął wymierzać strzały. Oczywiście nasi przeciwnicy nie pozostali nam dłużni. Złapałam moją broń i truchtem schowałam się za najbliższe drzewo. Wychyliłam się kawałek żeby sprawdzić gdzie mam strzelać i nagle pocisk przeleciał dosłownie przed moją twarzą. Całe życie przeleciało mi przed oczami, ale żyje. Spoko. Przeładowałam broń, wyszłam zza drzewa i zaczęłam strzelać. Na dziesięć strzałów zdjęłam jakoś dwóch ludzi a trafiłam może w czterech. Jak na mnie to świetny wynik o ile można to tak nazwać.
-Lex! - Obróciłam się do Bella, który pokazywał mi gestem znak, że mamy przejść do fazy drugiej mianowicie podbicie samochodów. Nauczyłam się tych migów na pamięć, więc dwa razy nie musiał powtarzać. Wiedziałam co mam robić. Pierwszy raz czułam się tak jak oni. Nie jak ta bezbronna dziewczynka, która chowała się przed każdą przeszkodą, którą bała się ominąć. Teraz to ja byłam przeszkodą dla innych. Nie do pokonania. Ja podnosiłam poprzeczkę dla innych.
Biegłam strzelając równocześnie. Teraz to było takie łatwe. Tak łatwo naciskałam spust, ale co miałam zrobić? Wymiana ognia w tych sytuacjach jest nieunikniona. Biegłam szybciej i pewniej nie oglądając się za siebie. Wystarczyło, że czułam oddech Bell więc wiedziałam, że nic mu nie jest. Podbiłam do pierwszego samochodu. Otworzyłam drzwi, za którymi siedział mężczyzna z bronią. Ręcę trzęsły mu się jak galareta, ale twardo trzymał broń.
-Rzuć broń. - powiedział lodowatym tonem.
-To rzuć. - Byłam szybsza. Strzeliłam mu w ręce tak, że pistolet upadł na podłogę. Podeszłam do niego i ścisnęłam za gardo. - Gdzie moi przyjaciele? - Jego uśmiech się poszerzył do tego stopnia, że pokazał czarne zęby. Pchnęłam go na drzwi po drugiej stronie. Wyszłam z samochodu i to był mój błąd. Zza drzwi wyskoczył kolejny napastnik i z całej siły kopnął mnie w brzuch. Zatoczyłam się do tyłu. Nie miałam siły zaczerpnąć powietrza ani się obronić kiedy padł drugi cios.
-Mógł cię lepiej wyszkolić, Lexie. Po tobie spodziewałem się czegoś więcej.  - Chciałam podnieść pistolet, ale on zrobił to pierwszy. - Nie. Nie zabiję cię. Anakonda się ucieszy ze zdobyczy. - Zamachnął się pistoletem i uderzył mnie jego rączką z całej siły w głowę. Zobaczyłam czarne plamki przed oczami. Poczułam jak ciepła krew spływa po mojej twarzy a oko zalewa pot. ''Nie mdlę, nie mdlę''. Cały czas to sobie powtarzałam, ale nie wiem czy to w tych okolicznościach coś da. Chciałam doczołgać się dalej od niego, ale on kopnął mnie w plecy i moje bezwładne ciało znowu upadło. Zaczęła ogarniać mnie ciemność, ale w dalszym ciągu byłam przytomna. - No więc zabawimy się inaczej. - Powiedział, przeładował broń i, nagle wystrzał. Ale nie jego broni. Bell był szybszy. Napastnik upadł bezwładnie na ziemię.
-Cholera, czy ty możesz się w nic nie pakować? - Rzucił Bell biegnąc do mnie. Podniósł mnie z ziemi i zaczął ''inspekcje'' moich ran. - Matko głowa do zszycia jak nic.  - Pomachałam przecząco głową.
-To teraz nie ważne. Gdzie oni są?
-Chyba tam. - Wskazał na drugi samochód. Był dalej nisz jak go zatrzymaliśmy. Spojrzałam na Bella i zobaczyłam sączącą się krew z jego ramienia.
-Matko jesteś ranny.
-Ta. Ale co mogłem zrobić. To tylko postrzał a jak bym nie dał sie postrzelić to ich by zabili. Dobra poczekaj tu na mnie idę po nich.
-Ty chyba sobie żartujesz. - Podtrzymałam się o jego zdrowe ramię starając się nie tracić równowagi. - Idę z tobą.
-Boże dodaj mi sił do tej dziewczyny. - Przytrzymał mnie w pasie i ruszyliśmy po naszych przyjaciół. - Najprawdopodobniej kierowca nie żyje, ale na wszelki wypadek sprawdzę. Podszedł do drzwi kierowcy i machnął na mnie ręką. - Nie żyję. Chodź tu. Poszukaj kluczyków od tylnego wejścia.
Weszłam do środka tak szybko jak tylko pozwalały mi na to moje rany i znalazłam to czego szukałam. Podałam go Bellemiemu a on szybko poszedł na tyły samochodu aby go otworzyć. Wybiegłam z uta i podążyłam za nim. Kiedy otworzyliśmy drzwi moje serce prawie wyskoczyło mi z piersi. Ujrzałam moich przyjaciół związanych jak zwierzęta i ledwie przytomnych, ale żywych.
-Hej ptysie. Tęskniliście. - Powiedział Bell z zadowoleniem w głosie. Nikt się nie odezwał. Patrzyli na nas z ulgą w oczach, ale ich oczy nie były do końca ich. - Są nafaszerowani różnego rodzajem świństwami. Zabieramy ich.
To były leki. Silne. Mimo, że nie kontaktowali byłam tak szczęśliwa. Udało się. Ten stan w końcu minie i będzie jak dawniej. Nie mogłam się powstrzymać i pozwoliłam łzą aby wypłynęły.
-Hej słońce. - Bellemi stanął przy mnie i  pocałował tak jak za pierwszym razem. Krótko ale namiętnie. - Już wszystko jest dobrze.

Wytarł mi łzę i poszedł rozwiązywać Dylana. Nie wiem czy tak wszystko dobrze. Spojrzałam na Liama i zobaczyłam w nim ból i rozpacz. Może nie do końca kontaktowali, ale byli świadomi co się dzieję.

2 komentarze:

  1. Wspaniały!!!!! :D Cieszę się, że im się udało. No i ta końcówka... Czekam na kontynuację i zapraszam do mnie ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. O BOZIU !!!!!!!!!!!! To chyba najlepszy rozdział :) Nawet nie wiesz jak się stresowałam gdy doszło do strzelaniny. Boski *-* Kiedy następny rozdział? Już nie mogę się doczekać :) Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń