Siedzieliśmy w samochodzie czekając na jakiegoś
faceta, który dałby nam potrzebny sprzęt, dzięki któremu moglibyśmy pokonać
ludzi którzy przetrzymują Liama i resztę. Staliśmy przed ruinami starego,
sypiącego się, renesansowego domu, którego nikt nie odnawiał od stuleci. Na
zewnątrz było całkowicie ciemno. Nawet nie było widać księżyca, który był
dzisiaj w pełni, przez zasłaniające go chmury, zapowiadające ulewę. Miałam
tylko nadzieję, że nie zechce spaść w tedy kiedy my będziemy przeprowadzać całą
akcję.
Zaraz po tym jak obmyśleliśmy plan działania,
Bellemy skontaktował się ze swoim informatorem , Arturem, który ostatnim razem
też nam pomagał. I okazało się że miejsce przetrzymywania naszych przyjaciół
nie jest tak daleko jak mogłoby się wydawać. Wygląda na to że Czarnej Anakondzie
nie za bardzo chciało się ich wszystkim za daleko wywozić, albo chce sam
dokonać na nich egzekucji. Mam nadzieję, że jak dotrzemy na miejsce nie
znajdziemy ich martwych.
Z przemyśleń wyrwał mnie niski głos tajemniczego
faceta, który przez uchylone drzwi Cadillaca rozmawiał z Bellemym. Wyglądał tak
jak go zapamiętałam, może miał większe wory pod ozami, ale to ten sam Artur,
którego poznałam wcześniej.
-Nie mam więcej. Teraz ciężko o sprzęt.
-Cieszę się, że masz cokolwiek. - Bell mówił z
podekscytowaniem, kiedy przeglądał broń, jakby właśnie to był jego świat, a
właściwie jest.
-Uważajcie na siebie. Trzymam za was kciuki. Na pewno mam
wam nie pomagać?
-Tak. I tak już wiele robiłeś. Nie mogę cię prosić o nic
więcej. - Mężczyzna wydawał się poruszony słowami Bellemiego. Zdarzyło się to,
o co nigdy bym nie podejrzewała tego faceta, przytulił Bella z taką troską jak
własnego syna. Teraz przypomniało mi się jak to Ed przytulał mnie kiedy coś się
działo. On był jak przyjaciel, brat a nawet ojciec jak trzeba było. Byliśmy tak
blisko a teraz nawet się nie odezwał. "Przestań o tym myśleć. Masz
ważniejsze rzeczy na głowie." Podpowiada mi rozsądek.
-Dla was zrobił bym wszystko. Lex! - Wyjrzałam przez okno i
zobaczyłam w jego oczach łzy. - Trzymaj się go i nie daj się zabić. Wierzę w
was. - Pokiwałam głową w potwierdzeniu i oczy zaczęły mnie szczypać. Nienawidzę
tego momentu gdy łzy napływają ci do oczu, ale wiesz, że musisz je przełknąć.
Pomachałam Arturowi na pożegnanie a on szybko oddalił się od
nas do swojego samochodu i odjechał. Bell szybko zarzucił sobie torbę na ramię
i wrzucił ją na tylne siedzenie.
-To co jedziemy? - Drzwi się zatrzasnęły a on szybko
przemieścił się na miejsce kierowcy. Nic nie odpowiedział tylko zaczął szukać
jakieś płyty.- Hej mówię do ciebie. - Pstryknęłam mu palcami przed oczami a on
odsunął mi rękę.
-Zmiana planów.
-Co?
-Zmiana ... - Pokręciłam głową.
-Usłyszałam. Jaka zmiana? I dlaczego?
Bell chyba znalazł to co szukał. Włączył radio i
włożył płytę. Z głośników zaczęła lecieć piosenka Avicii "Dangerous".
Podniosłam brwi pytająco.
-Przy niej zawsze się skupiam. A co do tej zmiany odbijemy
ich za dwa dni. Zanim zaczniesz lamentować i mówić, że to za późno to mnie
wysłuchaj. Od Artura wiem, że za dwa dni będą ich przewozić. To będzie
najlepszy moment.
-A jak się myli i nie będą ich przewozić?
-To już nie żyją. Matko, Lexie przestań gdybać.
- No dobra już dobra, mam tylko nadzieję że nie masz przede mną
więcej tajemnic - posłałam mu słaby uśmiech.- A co teraz będziemy robić?
- Hmm, na jutro zaplanowałem dla ciebie coś specjalnego i
raczej nie chce ci zdradzać szczegółów, więc najlepszym rozwiązaniem będzie to
jak będziemy spać w samochodzie przez te dwa dni , bo nie mam zamiaru tułać
się po żadnych hotelach. Wtedy też zresztą będzie większe prawdopodobieństwo że
ktoś doniesie na nas CzA i z planu nici...- odpalił samochód i ruszyliśmy przed
siebie. Nie miałam zielonego pojęcia gdzie jedziemy.
Po około 15 minutach zatrzymaliśmy się koło
jakiejś drogi leśnej, obok na parkingu i Bell zgasił silnik.
- A więc czas spać, księżniczko bo jutro czeka ciebie ciężka
praca, więc się przygotuj- zaśmiał się lekko pod nosem. Nic mu nie
odpowiedziałam , rozłożyłam fotel samochodu i starałam się zasnąć, lecz przez głowę
jak na złość spływały mi różne dziwne i chore myśli, które jak najszybciej jak
to było możliwe odgarniałam. Nie chciałam teraz myśleć o Edwardzie i o tym że w
ogóle się ze mną nie skontaktował, oraz o tym że możemy nie zdążyć im pomóc, że
moi ''rodzice'' się pewnie martwią czemu mnie nie ma w domu. Teraz właśnie po raz
pierwszy zamartwiłam się o nich. Nie wiedzieć czemu. Ale w pełni musze być
skupiona na naszym głównym celu tego wszystkiego.
Męczyłam się jeszcze pół godziny zanim w końcu zasnęłam.
Oczywiście Bellemy nie miał z tym najmniejszego problemu zaraz po tym jak się
zatrzymaliśmy on spokojnie zasnuł jak widać to było dla niego całkiem normalne
ale czemu ja się dziwie. Przecież tak naprawdę nie wiem ile razy tułał się tak.
Tak właściwie to kompletnie nic o nim nie wiem, niby jesteśmy w tym wszystkim
razem ale nie udało mi się z nim odtąd normalnie porozmawiać jak z
przyjacielem.
Śnił mi się Edward i moja mama i Rich. Jak jesteśmy
znowu razem, jak siedzimy sobie na werandzie i śmiejemy się z problemów naszego
dziadka, który zawsze robi z igły widły. Śniła mi się też Ana, jak jesteśmy
razem, śmiejemy się, pijemy zimne napoje nad basenem, słońce świeci, życie
wydaje się takie beztroskie, niewinne. Całkowicie odbiegające od tego które prowadzę
od 2 miesięcy. Pełne przemocy, strachu, nadziei na to że pościg w końcu się
skończy.
Ze snu budzi mnie przyjazny i zarazem uderzający głos
Bellemiego.
- Wstajemy! Czas na mały wycisk- jeszcze nigdy nie widziałam
go tak podekscytowanego jak teraz. - No już.. już wstaje- mówię zaspanym
głosem, ziewając przy tym głośno. Patrzę na zegarek w samochodzie i jest
5.55. Czemu on mnie tak wcześnie obudził? Dałby mi się chodziarz wyspać
przed jak on to nazwał ''ciężka pracą'' która mnie dzisiaj czeka. Aż boje się
pomyśleć o co mu chodziło.
-Na co ty jeszcze czekasz? - Bell wysiadł z samochodu i ku
mojemu zdziwieniu zaczął się rozciągać.
-Co ty robisz? - Kiedy tylko otworzyłam drzwi zimne
powietrze uderzyło mnie z taką siłą, że wyrwało mi drzwi z rąk i trzasnęło nimi
z impetem.
-Mamy dwa dni. Mało bo mało, ale może coś z tego będzie. Od
dzisiaj jestem twoim trenerem słonko. Zaczniemy od sprawdzenia kondycji a
skończymy na sprawdzeniu twojej celności. Pytania?
-Musimy to robić tak wcześnie? - On oczywiście się
zaśmiał i zaczął truchtać w kierunku wschodzącego słońca.
-Ruszamy. Mamy do pokonania 2 kilometry na dobry początek.
"2 kilometry!" Chyba zobaczył moje przerażenie w
oczach bo uśmiechnął się od ucha do ucha. Nie mogę teraz marudzić. Rozumiem
doskonale, że to szkolenie mi się przyda. Muszę mieć jakiekolwiek pojęcie o
walce czy chociażby jak strzelać z broni. Bell był szkolony więc wie jak się do
tego zabrać. Muszę po prostu mu zaufać.
Wydaje mi się, że biegniemy już jakiś 15 minut a ja nie
czuję nóg. Najchętniej położyła bym się na trawie i odpoczęła. Bellemy biegnie
przede mną dobre 10 kroków i wcale nie zwalnia tępa. Wręcz przeciwnie. wydaje
mi się, że z każdym krokiem oddala się ode mnie bardziej. A może to ja
zwalniam? Nie ważne. Muszę myśleć tylko o biegu, miarowy oddech i odpychanie
się od ziemi. Kiedy byłam jeszcze w LA biegałam tak sama dla siebie jakieś 3
kilometry dziennie. Ale to było 2 miesiące temu i moje tępo było dużo wolniejsze
niż to. W tedy skupiałam się na biciu własnego serca, teraz musze zrobić to
samo. Raz, dwa, trzy. I tak w kółko. Postanowiłam nie patrzeć przed siebie, ale
pod nogi. Straciłam rachubę czasu. Czułam jak zimne powietrze wypełnia moje
płuca, słyszałam śpiewy ptaków, łamiące się patyki pod moim ciężarem, ale i
oddech Bellemiego. Jego oddech był bardzo miarowy a wdechy nie były tak łapczywe
jak moje. Moje ciało domagało się powietrza i ile bym go nie wzieło słyszałam
jak krzyczy "jeszcze". U niego było tak jakby spacerował po plaży.
Sama przyjemność. Raz, dwa, trzy. Kolejne uderzenia. Zapomniałam o całym
świecie. Tylko biegłam i nie słyszałam już nic. Tylko dzwonienie w uszach.
Zamknęłam oczy i przyśpieszyłam. Czułam się jakby niósł mnie wiatr, lekka jak
piórko, kiedy nagle moja bezwładność sięgnęła zenitu wpadłam na coś a raczej na
kogoś. Wywróciliśmy się z Bellemim na ziemię i sturlaliśmy się z małej górki na
wygrzaną już od słońca trawę. Moje mięśnie odmówiły już posłuszeństwa. Nawet
nie starałam się podnieść czy choćby otworzyć oczy. Miałam gdzieś czy minęły te
2 kilometry czy nie. Już nic nie miało znaczenia. Słyszałam jak krew pulsuje w
moim ciele, czułam jak grawitacja przygwożdża mnie do ziemi. Nie miałam siły
się czemuś przeciwstawić. Po prostu oddychałam.
-Lexie, żyjesz? - Ku mojemu zdziwieni Bell ledwo dyszał.
Zdołałam otworzyć oczy i zobaczyłam, że też leży na ziemi twarzą do nieba.
Zakrywał dłońmi twarz, ale i tak było widać jak bardzo jest czerwony.
-Która godzina? - Nie wiem gdzie znalazłam siłę aby
odpowiedzieć na to pytanie. Bell spojrzał na zegarek z niedowierzaniem.
-6.45
-Biegliśmy 45 minut 2 kilometry? - Byłam zła na siebie, że
tyle czasu nam to zajęło. To tylko 2 kilometry.
-Czy ten dystans wyglądał na 2 kilometry? - Spojrzał na mnie
chyba żeby sprawdzić czy moje pytanie było na serio. - Przebiegliśmy jakieś
11-12 kilometrów. Chciałem sprawdzić ile wytrzymasz, ale nie chciałem cię
straszyć. Myślałaś, że 2 kilometry jeszcze nie minęły więc zmuszałaś się biec
dalej. Nie chciałaś się wstydzić, że tak małego dystansu nie przebiegniesz.
Sprytne co?
-Tak. Ale dlaczego się zatrzymałeś? Myślę, że dała bym radę
przebiec dalej. - Zaczął się śmiać. - Co?
-Nie wątpię w to. I ja się nie zatrzymałem. Wpadłaś na mnie
i straciłem równowagę, ale jak na pierwszy bieg to był aż za długi. Teraz
musimy jakoś wrócić.
-Nie mam siły już biec.
-Więc zaczniemy trening tu.
-To to nie był trening?
-Tylko rozgrzewka. A gdzie w tym walka? Jestem już
spokojniejszy bo wiem, że w razie czego uciekniesz.
-Bez ciebie i tych przygłupów, których mamy uratować? Chyba
śnisz.
-Takiej odpowiedzi się obawiałem. - Podparł się na rękach i
bez większego wysiłku wstał na nogo. Rozejrzał się po okolicy, postanowiłam
zrobić to samo i aż mnie zamurowało. Było tu pięknie. Górka, po której
spadliśmy, była pokryta pięknie zieloną trawą a tu na dole miała jeszcze piękniejszy
kolor. Poranne słońce zaczęło palić trawę ale ona i tak miała piękną
jasnozieloną barwę. Drzewa były tylko na obrzeżach ale był tak duże, że w
południe na pewno dawały sporo cienia. Bell po zakończeniu "inspekcji"
obrócił się w moją stronę i podał mi rękę. - Wstajemy.
-Chyba śnisz. Jestem skonana. Nie musisz zrobić jakiegoś
obchodu terenu czy coś w tym stylu. Ja tu poczekam.
-Tak, ty masz same dobre pomysł. - Położyłam się na ziemi,
zamknęłam oczy i poczułam jak naglę unoszę się nad ziemię i ląduje na czyjeś skórze
przewieszona przez ramię. - To jak idziemy na ten obchód?
-Bell odstaw mnie. Moje wszystkie mięśnie się buntują nie
mam siły się z tobą droczyć.
-Ale to jest kolejna lekcja. Musisz powalić mnie na kolana i
wydostać się z uścisku. - Spięłam się w sobie i starałam się wykręcić.
Oczywiście na próżno, bo chłopak trzymał mnie już z całej siły. Hmm, pomyślmy
jak można wyrwać się z uścisku osoby silniejszej od ciebie? Może... nic nie
przychodziło mi do głowy, bo przecież w szkole nie uczą sztuki przetrwania a ni
walki.
- Odstaw mnie! - przymknęłam na niego ale go to nie ruszyło szedł
dalej przed siebie, niosąc mnie jak worek kartofli. Nagle pod wpływem złości zaczęłam
się rzucać ze wszystkich pozostałych mi sił, wiedziałam że to nic nie da i nie
jest najlepszym pomysłem, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy.
- Lex, wież że to nic nie da! Użyj mózgu - powiedział głosem
nauczyciela Bell. Wbiłam mu kciuk w łopatkę i on gwałtownie poluzował uścisk
dzięki temu kopnęłam go nogą w brzuch i upadłam na ziemię, szczęśliwa że udało
mi się uwolnić.
- No widzę że jakoś dałaś radę, ale zawsze możesz zrobić to
lepiej szybciej, sprytniej nie tracą tak dużo czasu jak teraz - uśmiechnął się
sapiąc. - Dlatego tez musze ciebie nauczyć podstaw walki .
Po jakiś dwóch godzinach męczarni w końcu udało mi się
namówić Bellemiego na krótka przerwę. Na polanie, na której ćwiczyliśmy zrobiło
się już dość gorącą gdyż dochodziło południe, podeszliśmy więc pod najbliższe
drzewo i usiedliśmy w cieniu. Na szczęście Bell miał wodę i mogłam się napić bo
umierałam z pragnienia. Siedzieliśmy dłuższą chwilę w milczeniu kiedy
postanowiłam spytać się go o jego dawne życie.- Bell, jak to się stało że
jesteś w mafii?- mówiłam to dość nie pewnym i nieśmiałym głosem.
- A co to przesłuchanie? - starał się zażartować ale niezbyt
mu to wyszło.
- Nie, ja po prostu chce zrozumieć - teraz już nie byłam
pewna czy dobrze zrobiłam zaczynając ten temat.
- Co chcesz zrozumieć?- jego głos stał się szorstki i lodowaty,
nie było w nim grama ciepła.
- Twoje postępowanie.. ale nie zrozum mnie źle. Ja chce
ciebie poznać, tak jak poznaje się przyjaciela...
-Uwierz mi nie chcesz - wstał bardzo szybko po chwili
dopiero się zorientowałam. Ruszyłam za nim zatrzymując go.
- Bell stój! Nie rób mi tego nie uciekaj...- przerwał mi w
pół zdania
- Słuchaj , nie jestem osoba, która łatwo ufa ludziom, nie
jestem osoba, która łatwo zdobywa przyjaciół, nie jestem osoba która chciałabyś
mieć za przyjaciela! - w jego słowach było tyle bólu jakiego u niego do tej
pory nie widziała.
- Ale ja nie chce abyś był kimś innym! Zrozum, aj tylko chce
dowiedzieć się o tobie czegoś więcej, nie chce cię ranić ani sprawiać ból - brzmienie
moich słów było łagodne- chce ci pomóc, ale zrozumiem jeśli nie będziesz chciał
mi powiedzieć nic osobie- nie zważając na jego minę przytuliłam go tak aby nie
czuł się w żaden sposób samotny.
- Ja Lex... naprawdę chcesz znać ta historię? - spytał niepewnie.
- Tak -pokiwałam głową. Usiedliśmy pod tym samym drzewem
schowani przed promieniami słońca.
- Jak byłem mały wychowywałem się na wsi. Byliśmy szczęśliwi
,wiadomo jak to w rodzinie bywa czasem były kłótnie . I u nas zaczęły się one pojawiać
coraz częściej. Ojciec w końcu powiedział matce ze należy do CZA wcześniej to
ukrywał mówił że pracuje w jakiejś tajnej agencji rządowej. Matka się w kurzyła
i chciała go wyrzucić z domu, ale on nie wyjechał przemienił się w potwora.
Oczywiście London była nim zafascynowana. Od razu zaczęła treningi ale
widać kim się stała. Wracając do ojca. Zaczął nas wszystkich bić, ludzie pytali
się skąd te siniaki ale on zakazał nam mówić, wiele razy próbowałem się mu
przeciwstawić ale jeszcze bardziej obrywałem, jak nie mogłem chronić siebie
chciałem chociaż moją siostrę i matkę, London miał taryfę ulgową. Wiele razy chciała,
żebym dołączył, ale nie mogłem zrobić tego matce, ona wystarczająco cierpiała.
- Przełknął pierwszą łzę.-. Ojciec z roku na rok coraz bardziej zaczął przeistaczać
się w potwora. Pewnego razu przed Wielkanocą przyszedł tak napity do domu że
pobił matkę do nieprzytomności, a potem - jego głos się załamał - zabił ja na
naszych oczach. Zaniósł do starej stodoły. Ale to jeszcze nie było najgorsze.
Na drugi dzień zapukali sąsiedzi żeby spytać się czy nie mamy do sprzedania
jakiś produktów rolnych, ojciec z niewiadomego powodu się wkurzy,
prawdopodobnie z tego powodu że uświadomił sobie że zabił swoją żonę i ich też
zamordował. W ten sam dzień razem z moimi siostrami, tak nawet London sobie
uświadomiła kim on jest, wymyśleliśmy plan aby móc uciec do naszego wujka, tak
aby on nas nie złapał. Udało się, uciekliśmy mu, ale to jeszcze nie był koniec
koszmaru. Po 2 latach ucieczki, on nas ciągle szukał, pewnie tez chciał nas
zabić był niezrównoważony psychicznie. Zdecydowałem się więc wstąpić do mafii
tak aby chronić siostry przed nim, miałem w tedy 16 lat byłem młody i głupi,
niesiony żądzą zemsty na ojcu za popełnione grzechy. Szef mafii do której
należał mój ojciec czyli Anakonda uznała że jest zbyt wielkim zagrożeniem dla
nich i może narobić więcej szkud niż pożytku , postanowił go zlikwidować co oczywiście
nie było łatwe , ale w końcu się udało. Dokonałem zemsty i go zabiłem.
Patrzyłem jak błaga o litość ale ja już jej nie miałem. Nawet nie pamiętam
kiedy ostatni raz starałem się komuś pomóc. Stałem się takim jak oni. Maszyną
do zabijania. A ja musiałem już tu zostać, stałem się niewolnikiem. Musiałem zabijać
niewinnych ludzi stając się jak mój ojciec, stałem się potworem, ale teraz kiedy
CZA odebrała mi już wszystko zabił siostrę a drugą sprowadzał na swoja stronę
nie pozostało mi już nic. Myślałem, że już taki zostanę. Zabić i nie patrzeć na
nic. Tyle lat mi to wmawiano, że czuje się jakby była to jakaś najświętsza
prawda. Mam 19 lat i dopiero przejrzałem na oczy i to dzięki tobie Lex. Dzięki
tobie nie czuje się jak morderca tylko jak zwykły nastolatek.
-Bo nim jesteś. - Potrząsnął głową i wiedziałam co powie. Do
oczu napłynęły mi łzy, które nosiłam w sobie od dawna.
-Jestem mordercą. Chcesz widzieć we mnie tylko to co dobre,
ale nie jesteś obiektywna. Teraz znasz prawdę. Nawet nie wiesz jak bardzo się
za to wszystko nienawidzę. Zmienił bym wszystko oprócz jednej rzeczy. Nie
wskrzesił bym mojego ojca. Może te okropne, ale drugi raz zrobił bym to samo.
Zabił.
Byłam w szoku. Otworzył się przede mną. Opowiedział mi o
czymś co ukrywał przez całe swoje życie a ja po prostu patrzyłam na niego. Tonęłam
w jego szklistych oczach nie potrafiąc wydusić słowa.
-Wiedziałem, że tak zareagujesz. Teraz nawet ty nie możesz
na mnie patrzeć.
-Stój. - Złapałam go za rękę z całej siły jaką w sobie
miałam, ale ona wystarczyła, żeby nie pozwolić mu wstać. Puściłam go powoli
upewniając się, że zostanie. - Każdy na twoim miejscu tak by się zachował. Nie
maiłeś wyjścia. Twój ojciec był tyranem. To normalne, że nie żałujesz tego co
zrobił. Może nie jesteś dumny z tego co robiłeś ale ja jestem dumna z ciebie. -
Bell podniósł wzrok i popatrzył mi prosto w oczy. - Jestem tak strasznie z
ciebie dumna. Podziwiam cię, za to, że mimo wszystko jesteś tak wspaniałym
mężczyzna. Każdy już dawno by się załamał, ale ty dałeś radę. Ryzykujesz dla
mnie życie i swoich przyjaciół. Mimo, że starasz się to ukryć jesteś strasznie
wrażliwy. Chcesz ochronić wszystkich i wszystkim pomóc. Dlaczego nie dasz mi pomóc
sobie?
Bell przysunął się do mnie na tyle blisko, że czułam jego
oddech na mojej twarzy. Jego twarz wyrażała wszystkie znane mi emocje. Objął
mnie w talii i delikatnie musnął swoimi ustami moje.
-Lexie, gdzie ty byłaś całe moje życie? - Nachylił się do
mnie bardziej. Nie wiedziałam czego chcę, był tak blisko, przy nim poczułam się
taka bezpieczna, ale nie mogę. To nie jest czas na romanse. Mamy teraz zbyt
ważne rzeczy do zrobienie. Wysunęłam ręce przed siebie, żeby go odepchnąć ale
skończyło się tylko na próbie. - Nie. - Złapał moje ręce a ja nie protestowałam
bardziej. Rozpłynęłam się w jego pocałunku. Jego zapach tylko mnie do niego
zbliżał. Nie potrafiłam powiedzieć stop. Wiedziałam, że powinnam z tym
skończyć, ale nie potrafiłam się na to zdobyć. W głębi duszy pragnęłam aby
zostało tak już na zawsze. Nie myślałam o przyszłości. Liczyło się tylko tu i
teraz. Zapomniałam o wszystkim. Nawet o naszym głównym celu. Teraz nie liczy
się nic. Straciłam rachubę czasu. Mimo, że tego nie chciałam musiałam to
zakończyć. Odsunęłam się od niego na tyle ile pozwoliło mi drzewo za nami.
-Bell, to nie jest dobry pomysł. - Wciąż miał zamknięte oczy
i nie spojrzał na mnie. Słowa były kierowane do mnie, ale głowę miał skierowaną
do ziem.
-Dlaczego nie? - Teraz podniósł wzrok. - Podaj mi powód, dla
którego nie moglibyśmy spróbować a obiecuję, że nawet o tym nie wspomnę.
-Nie ma powodu. Po prostu...
-Po prostu co? Brzydzisz się takiego kogoś jak ja?
-Wiesz, że nie. Teraz nie mamy na to czasu. Nie mamy go na
nic. Musimy ich odbić a potem zastanawiać się co dalej.
-Mimo wszystko i tak go kochasz? Lex, on nas wydał. Był
w stanie uwierzyć London. Jak możesz być taka ślepa.
-O kim ty mówisz?
-Nie udawaj głupiej. Ale ja nie mogę się w to mieszać. To
twoje życie i szanuje twoją decyzję. Muszę iść się przejść. Spodkamy się przy
samochodzie.
Pobiegł w przeciwnym kierunku, w którym ja miałam wracać. Co
ja zrobiłam? Jak mogłam być taka głupia. Niestety nie kontroluje tego, że
naprawdę go lubię. ''Lex, jak się kogoś lubi to się go nie całuje!''. Będę
musiała z nim porozmawiać, ale nie mogę za nim iść. On potrzebuje sobie to wszystko
poukładać tak samo jak ja. Wrócę do tego kiedyś. Później.
***
11 kilometrów. Co to dla mnie? 11. Ta liczba prześladuje
mnie od jakieś godziny. Tak. Tyje już idę. Nie ma opcji żebym się zgubiła bo
jest tu tylko jedna droga. Z drugiej strony może i dobrze że czas się tak
ciągnie. Mogę sobie przemyśleć wiele rzeczy i poza tym boję się spojrzeć
Belliemiemu w oczy i powiedzieć, że nic do niego nie czuje bo to kłamstwo.
Właśnie sobie uświadomiłam, że nie jest mi obojętny, że ten pocałunek nie był
na przymus. Ja go chciałam. Mogłam go odepchnąć wcześniej ale tego nie
zrobiłam. Pozwoliłam sobie na coś czego tak bardzo się bałam. Na uczucie. Jak
mogłam wymagać od niego żeby mi się zwierzył jak sama powiedziałam, że nic do
niego nie czuje. Czasem czuje jak moje życie przelatuje mi przez palce niczym
piasek na pustyni. Dlaczego nie chce nikogo do siebie dopuścić? Nigdy nie
czułam się tak zagubiona, ale z nim jest inaczej. Przestaje się martwić o
wszystko, mam to gdzieś jak daleko od domu jestem. Kiedy jestem z nim mogę być
gdziekolwiek. ''Tak chcę abyś mnie pocałował. Tak czuję coś do ciebie"
Dlaczego tego nie powiedziałam? Teraz całe życie będę tego żałować. Jak mam
teraz na niego spojrzeć? Za każdym razem w moim wzroku będzie tęsknota, która
będzie ranić nie tylko mnie ale też jego. Nienawidzę siebie za tak wie rzeczy,
ale to mógł być mój największy błąd. Im dłużej szłam tym bardziej byłam pewna,
że idę we właściwy kierunku. Zaczęłam rozpoznawać pewne znaki szczególne.
Bardziej ubitą drogę i pochwali za drzew wyłonił się nasz samochód. Żołądek mi
się ścisnął na myśl, że będę musiała się z nim teraz zmierzyć ale go nie było.
Nie wiem czy czuję się przez to lepiej czy gorzej. Z jednej strony czuję ulgę,
że mam Jeszce chwilę samotności, którą teraz naprawdę potrzebuję, ale z drugiej
gdzie on się podziewa? Czy on się nie zgubił w tym przeklętym lesie? Podeszłam
do samochodu i oczywiście zamknięty. Usiadłam opierając się o drzwi i nagle w
mojej głowę rozbrzmiała piosenka Kodaline "High Hopes". Czy można
czuć się jeszcze gorzej? Odpowiedź brzmi tak. Zamknęłam oczy i pozwoliłam
melodii wypełnić całe moje wnętrze.
-Długo tak siedzisz. - Podskoczyłam jak oparzona. Spojrzałam
w górę i zobaczyłam Bellemiego. Wpatrywał się na mnie obojętnym wzrokiem. -
Spokojnie. To tylko ja. - "Niestety nie tylko, ale aż
ty"-Przepraszam, że tak długo, ale nie mogłem znaleźć dobrej drogi i trochę
pobłądziłem. - Dawni nie słyszałam tak złego kłamstwa.
-Jasne, każdemu się zdarza.
-Mam w samochodzie coś do jedzenia. - Otworzył drzwi
kluczykami i gestem pokazał żebym wsiadła. Czułam się dziwnie on zresztą też.
Okazało się, że ''coś" do zjedzenia to 7-days. Chociaż nie jestem ich
fanką nigdy nic nie smakowało lepiej. To picia myliśmy cole. Idealny obiad.
Gdyby nie radio cisza była by przerażająca. Jedna piosenka się kończyła i
zaczynała droga. Bell cały czas patrzył się przed siebie jakby liczył, że nagle
cos tam sie ukarze. Nie mogłam już tego znieść. Wyłączyłam radio pod wpływem impulsu.
Chłopak niczym wyrwany z transu obrócił wzrok na mnie.
-Dlatego, że boję się uczucia.
-Co?
-Spytałeś mnie dlaczego masz przestać mnie całować.
Skłamałam. To jest powód. Boję się. Nie chcę tego. Jak będę miała wrócić do
domu wiedząc, że mam kogoś tutaj? Już mi jest ciężko a później - zacisnęłam
zęby żeby głos mi nie zadrżał - będzie to niemożliwe.
-A kto ci karze wracać? Mówiłaś, że tu znalazłaś rodzinę.
-To oznacza, że mam zapomnieć o nich? - Potrząsnął głową
przecząco.
-Jasne, że nie. Ale czy to oznacza, że masz zapomnieć o
mnie? O nas wszystkich. Lexie, ja cię naprawdę... - podniosłam rękę żeby mu
przerwać.
-Nie mów tego, proszę.
-Kocham cię. Dlaczego mam tego nie mówić.
-Bo skoro mam mówić prawdę będę musiał odpowiedzieć, że ja
ciebie też, że tak strasznie mi na tobie zależy, że będę musiała cię zostawić,
że to wszystko będzie...
Nie dał mi dokończyć. Znowu to się stało. Utonęłam w jego
ramionach i pocałunku. Ale teraz jest inaczej. Już nie próbuję go powstrzymać
bo przyznałam się sama przed sobą, że tego chcę. Znowu wszystko przestało mieć
znaczenie. Doszłam do tego, że nie mogę powstrzymać swoich uczuć. Skoro tak ma
być niech będzie. Dlaczego wszyscy mogą być szczęśliwi tylko nie my?
Postanowiłam, że ja tez zasługuję na szczęście. Wiem, że musimy się zastanawiać
co dalej, ale nie chcę tego kończyć. Nie tym razem. Pozwolę aby teraz to on
zrobił.
-Przepraszam. - Mówiąc to na jego ustach pojawił się
uśmiech. - Zdaje się, że coś mówiłaś.
-Teraz już mam to gdzieś.
-A co z twoim powrotem do Stanów?
-Teraz jestem z tobą w Anglii i aktualnie wybieram się po
przyjaciół. Idziesz ze mną?
-Wszędzie gdzie chcesz. - Pocałował mnie w policzek i
wypuścił z uścisku. - A więc kochanie gotowa do dalszego treningu? -
Przewróciłam oczami, ale on zrozumiał aluzję. Włączył sinik i ruszyliśmy przed
siebie. Nawet nie pytałam dokąd jedziemy bo teraz miałam to gdzieś. Ufałam mu w
100 procentach. Złapał mnie za rękę i wyjechaliśmy z leśnej drogi w kierunku
autostrady.
PS Od jednej z autorek ( Cat )
Wybaczcie jeśli koniec jest zbyt przesłodzony ale nie mogłam pozwolić na inne zakończenie. Zbyt to wszystko złapało mnie mocno za serce, aby skończyło się smutno bo taki był zamiar Niki. Chciałam aby ten rozdział zakończył się tak jak każda dziewczyna pragnęła by aby było w jej życiu .
Tak bardzo chciałam aby historia Bellemiego była wzruszająca , mam nadzieje ze mi się udało.
PS 2 (Niki)
Mam nadzieję, że wam się to spodoba, bo Cat o 2 w nocy
kazała mi poprawiać zakończenie bo uznała , że jest zbyt krótkie. Miałam
całkowicie inny pomysł, ale cóż. Jak widzicie ten związek?
Tak serio to ja się bardzo cieszę, że Lex jest z Bellem. :D Pasują do siebie. ;) Jego historia bardzo mnie poruszyła. A zakończenie cudowne ;* Czekam na next ;D
OdpowiedzUsuńBell i Lex?!?!? Tego się nie spodziewałam. Ale super ♡♡♡ Kiedy następny? Już nie mogę się doczekać :) Myślę że bardziej pasuje mi ten związek niż Lex i Liam. Ale słodko ;) Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńRównież pozdrawiamy <33 jutro będzie next ! cieszymy się że ci sie podoba :)
Usuń