piątek, 24 kwietnia 2015

Rozdział 22

 Siedzieliśmy w samochodzie czekając na jakiegoś faceta, który dałby nam potrzebny sprzęt, dzięki któremu moglibyśmy pokonać ludzi którzy przetrzymują Liama i resztę. Staliśmy przed ruinami starego, sypiącego się, renesansowego domu, którego nikt nie odnawiał od stuleci. Na zewnątrz było całkowicie ciemno. Nawet nie było widać księżyca, który był dzisiaj w pełni, przez zasłaniające go chmury, zapowiadające ulewę. Miałam tylko nadzieję, że nie zechce spaść w tedy kiedy my będziemy przeprowadzać całą akcję.
   Zaraz po tym jak obmyśleliśmy plan działania, Bellemy skontaktował się ze swoim informatorem , Arturem, który ostatnim razem też nam pomagał. I okazało się że miejsce przetrzymywania naszych przyjaciół nie jest tak daleko jak mogłoby się wydawać. Wygląda na to że Czarnej Anakondzie nie za bardzo chciało się ich wszystkim za daleko wywozić, albo chce sam dokonać na nich egzekucji. Mam nadzieję, że jak dotrzemy na miejsce nie znajdziemy ich martwych.
  Z przemyśleń wyrwał mnie niski głos tajemniczego faceta, który przez uchylone drzwi Cadillaca rozmawiał z Bellemym. Wyglądał tak jak go zapamiętałam, może miał większe wory pod ozami, ale to ten sam Artur, którego poznałam wcześniej.
-Nie mam więcej. Teraz ciężko o sprzęt.
-Cieszę się, że masz cokolwiek. - Bell mówił z podekscytowaniem, kiedy przeglądał broń, jakby właśnie to był jego świat, a właściwie jest.
-Uważajcie na siebie. Trzymam za was kciuki. Na pewno mam wam nie pomagać?
-Tak. I tak już wiele robiłeś. Nie mogę cię prosić o nic więcej. - Mężczyzna wydawał się poruszony słowami Bellemiego. Zdarzyło się to, o co nigdy bym nie podejrzewała tego faceta, przytulił Bella z taką troską jak własnego syna. Teraz przypomniało mi się jak to Ed przytulał mnie kiedy coś się działo. On był jak przyjaciel, brat a nawet ojciec jak trzeba było. Byliśmy tak blisko a teraz nawet się nie odezwał. "Przestań o tym myśleć. Masz ważniejsze rzeczy na głowie." Podpowiada mi rozsądek.
-Dla was zrobił bym wszystko. Lex! - Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam w jego oczach łzy. - Trzymaj się go i nie daj się zabić. Wierzę w was. - Pokiwałam głową w potwierdzeniu i oczy zaczęły mnie szczypać. Nienawidzę tego momentu gdy łzy napływają ci do oczu, ale wiesz, że musisz je przełknąć.
Pomachałam Arturowi na pożegnanie a on szybko oddalił się od nas do swojego samochodu i odjechał. Bell szybko zarzucił sobie torbę na ramię  i wrzucił ją na tylne siedzenie.
-To co jedziemy? - Drzwi się zatrzasnęły a on szybko przemieścił się na miejsce kierowcy. Nic nie odpowiedział tylko zaczął szukać jakieś płyty.- Hej mówię do ciebie. - Pstryknęłam mu palcami przed oczami a on odsunął mi rękę.
-Zmiana planów.
-Co?
-Zmiana ... - Pokręciłam głową.
-Usłyszałam. Jaka zmiana? I dlaczego?
 Bell chyba znalazł to co szukał. Włączył radio i włożył płytę. Z głośników zaczęła lecieć piosenka Avicii "Dangerous". Podniosłam brwi pytająco.
-Przy niej zawsze się skupiam. A co do tej zmiany odbijemy ich za dwa dni. Zanim zaczniesz lamentować i mówić, że to za późno to mnie wysłuchaj. Od Artura wiem, że za dwa dni będą ich przewozić. To będzie najlepszy moment.
-A jak się myli i nie będą ich przewozić?
-To już nie żyją. Matko, Lexie przestań gdybać.
- No dobra już dobra, mam tylko nadzieję że nie masz przede mną więcej tajemnic - posłałam mu słaby uśmiech.- A co teraz będziemy robić?
- Hmm, na jutro zaplanowałem dla ciebie coś specjalnego i raczej nie chce ci zdradzać szczegółów, więc najlepszym rozwiązaniem będzie to jak będziemy spać w samochodzie  przez te dwa dni , bo nie mam zamiaru tułać się po żadnych hotelach. Wtedy też zresztą będzie większe prawdopodobieństwo że ktoś doniesie na nas CzA i z planu nici...- odpalił samochód i ruszyliśmy przed siebie. Nie miałam zielonego pojęcia gdzie jedziemy.
   Po około 15 minutach zatrzymaliśmy się koło jakiejś drogi leśnej, obok na parkingu i Bell zgasił silnik.
- A więc czas spać, księżniczko bo jutro czeka ciebie ciężka praca, więc się przygotuj- zaśmiał się lekko pod nosem. Nic mu nie odpowiedziałam , rozłożyłam fotel samochodu i starałam się zasnąć, lecz przez głowę jak na złość spływały mi różne dziwne i chore myśli, które jak najszybciej jak to było możliwe odgarniałam. Nie chciałam teraz myśleć o Edwardzie i o tym że w ogóle się ze mną nie skontaktował, oraz o tym że możemy nie zdążyć im pomóc, że moi ''rodzice'' się pewnie martwią czemu mnie nie ma w domu. Teraz właśnie po raz pierwszy zamartwiłam się o nich. Nie wiedzieć czemu. Ale w pełni musze być skupiona na naszym głównym celu tego wszystkiego.
   Męczyłam się jeszcze pół godziny zanim w końcu zasnęłam. Oczywiście Bellemy nie miał z tym najmniejszego problemu zaraz po tym jak się zatrzymaliśmy on spokojnie zasnuł jak widać to było dla niego całkiem normalne ale czemu ja się dziwie. Przecież tak naprawdę nie wiem ile razy tułał się tak. Tak właściwie to kompletnie nic o nim nie wiem, niby jesteśmy w tym wszystkim razem ale nie udało  mi się z nim odtąd normalnie porozmawiać jak z przyjacielem.
  Śnił mi się Edward i moja mama i Rich. Jak jesteśmy znowu razem, jak siedzimy sobie na werandzie i śmiejemy się z problemów naszego dziadka, który zawsze robi z igły widły. Śniła mi się też Ana, jak jesteśmy razem, śmiejemy się, pijemy zimne napoje nad basenem, słońce świeci, życie wydaje się takie beztroskie, niewinne. Całkowicie odbiegające od tego które prowadzę od 2 miesięcy. Pełne przemocy, strachu, nadziei na to że pościg w końcu się skończy.
  Ze snu budzi mnie przyjazny i zarazem uderzający głos Bellemiego.
- Wstajemy! Czas na mały wycisk- jeszcze nigdy nie widziałam go tak podekscytowanego jak teraz. - No już.. już wstaje- mówię zaspanym głosem, ziewając przy tym głośno. Patrzę na zegarek w samochodzie i jest  5.55. Czemu on mnie tak wcześnie obudził? Dałby mi się chodziarz wyspać przed jak on to nazwał ''ciężka pracą'' która mnie dzisiaj czeka. Aż boje się pomyśleć o co mu chodziło.
-Na co ty jeszcze czekasz? - Bell wysiadł z samochodu i ku mojemu zdziwieniu zaczął się rozciągać.
-Co ty robisz? - Kiedy tylko otworzyłam drzwi zimne powietrze uderzyło mnie z taką siłą, że wyrwało mi drzwi z rąk i trzasnęło nimi z impetem.
-Mamy dwa dni. Mało bo mało, ale może coś z tego będzie. Od dzisiaj jestem twoim trenerem słonko. Zaczniemy od sprawdzenia kondycji a skończymy na sprawdzeniu twojej celności. Pytania?
-Musimy to robić tak wcześnie? -  On oczywiście się zaśmiał i zaczął truchtać w kierunku wschodzącego słońca.
-Ruszamy. Mamy do pokonania 2 kilometry na dobry początek.
"2 kilometry!" Chyba zobaczył moje przerażenie w oczach bo uśmiechnął się od ucha do ucha. Nie mogę teraz marudzić. Rozumiem doskonale, że to szkolenie mi się przyda. Muszę mieć jakiekolwiek pojęcie o walce czy chociażby jak strzelać z broni. Bell był szkolony więc wie jak się do tego zabrać. Muszę po prostu mu zaufać.
Wydaje mi się, że biegniemy już jakiś 15 minut a ja nie czuję nóg. Najchętniej położyła bym się na trawie i odpoczęła. Bellemy biegnie przede mną dobre 10 kroków i wcale nie zwalnia tępa. Wręcz przeciwnie. wydaje mi się, że z każdym krokiem oddala się ode mnie bardziej. A może to ja zwalniam? Nie ważne. Muszę myśleć tylko o biegu, miarowy oddech i odpychanie się od ziemi. Kiedy byłam jeszcze w LA biegałam tak sama dla siebie jakieś 3 kilometry dziennie. Ale to było 2 miesiące temu i moje tępo było dużo wolniejsze niż to. W tedy skupiałam się na biciu własnego serca, teraz musze zrobić to samo. Raz, dwa, trzy. I tak w kółko. Postanowiłam nie patrzeć przed siebie, ale pod nogi. Straciłam rachubę czasu. Czułam jak zimne powietrze wypełnia moje płuca, słyszałam śpiewy ptaków, łamiące się patyki pod moim ciężarem, ale i oddech Bellemiego. Jego oddech był bardzo miarowy a wdechy nie były tak łapczywe jak moje. Moje ciało domagało się powietrza i ile bym go nie wzieło słyszałam jak krzyczy "jeszcze". U niego było tak jakby spacerował po plaży. Sama przyjemność. Raz, dwa, trzy. Kolejne uderzenia. Zapomniałam o całym świecie. Tylko biegłam i nie słyszałam już nic. Tylko dzwonienie w uszach. Zamknęłam oczy i przyśpieszyłam. Czułam się jakby niósł mnie wiatr, lekka jak piórko, kiedy nagle moja bezwładność sięgnęła zenitu wpadłam na coś a raczej na kogoś. Wywróciliśmy się z Bellemim na ziemię i sturlaliśmy się z małej górki na wygrzaną już od słońca trawę. Moje mięśnie odmówiły już posłuszeństwa. Nawet nie starałam się podnieść czy choćby otworzyć oczy. Miałam gdzieś czy minęły te 2 kilometry czy nie. Już nic nie miało znaczenia. Słyszałam jak krew pulsuje w moim ciele, czułam jak grawitacja przygwożdża mnie do ziemi. Nie miałam siły się czemuś przeciwstawić. Po prostu oddychałam.
-Lexie, żyjesz? - Ku mojemu zdziwieni Bell ledwo dyszał. Zdołałam otworzyć oczy i zobaczyłam, że też leży na ziemi twarzą do nieba. Zakrywał dłońmi twarz, ale i tak było widać jak bardzo jest czerwony.
-Która godzina? - Nie wiem gdzie znalazłam siłę aby odpowiedzieć na to pytanie. Bell spojrzał na zegarek z niedowierzaniem.
-6.45
-Biegliśmy 45 minut 2 kilometry? - Byłam zła na siebie, że tyle czasu nam to zajęło. To tylko 2 kilometry.
-Czy ten dystans wyglądał na 2 kilometry? - Spojrzał na mnie chyba żeby sprawdzić czy moje pytanie było na serio. - Przebiegliśmy jakieś 11-12 kilometrów. Chciałem  sprawdzić ile wytrzymasz, ale nie chciałem cię straszyć. Myślałaś, że 2 kilometry jeszcze nie minęły więc zmuszałaś się biec dalej. Nie chciałaś się wstydzić, że tak małego dystansu nie przebiegniesz. Sprytne co?
-Tak. Ale dlaczego się zatrzymałeś? Myślę, że dała bym radę przebiec dalej. - Zaczął się śmiać. - Co?
-Nie wątpię w to. I ja się nie zatrzymałem. Wpadłaś na mnie i straciłem równowagę, ale jak na pierwszy bieg to był aż za długi. Teraz musimy jakoś wrócić.
-Nie mam siły już biec.
-Więc zaczniemy trening tu.
-To to nie był trening?
-Tylko rozgrzewka. A gdzie w tym walka? Jestem już spokojniejszy bo wiem, że w razie czego uciekniesz.
-Bez ciebie i tych przygłupów, których mamy uratować? Chyba śnisz.
-Takiej odpowiedzi się obawiałem. - Podparł się na rękach i bez większego wysiłku wstał na nogo. Rozejrzał się po okolicy, postanowiłam zrobić to samo i aż mnie zamurowało. Było tu pięknie. Górka, po której spadliśmy, była pokryta pięknie zieloną trawą a tu na dole miała jeszcze piękniejszy kolor. Poranne słońce zaczęło palić trawę ale ona i tak miała piękną jasnozieloną barwę. Drzewa były tylko na obrzeżach ale był tak duże, że w południe na pewno dawały sporo cienia. Bell po zakończeniu "inspekcji" obrócił się w moją stronę i podał mi rękę. - Wstajemy.
-Chyba śnisz. Jestem skonana. Nie musisz zrobić jakiegoś obchodu terenu czy coś w tym stylu. Ja tu poczekam.
-Tak, ty masz same dobre pomysł. - Położyłam się na ziemi, zamknęłam oczy i poczułam jak naglę unoszę się nad ziemię i ląduje na czyjeś skórze przewieszona przez ramię. - To jak idziemy na ten obchód?
-Bell odstaw mnie. Moje wszystkie mięśnie się buntują nie mam siły się z tobą droczyć.
-Ale to jest kolejna lekcja. Musisz powalić mnie na kolana i wydostać się z uścisku. - Spięłam się w sobie i starałam się wykręcić. Oczywiście na próżno, bo chłopak trzymał mnie już z całej siły. Hmm, pomyślmy jak można wyrwać się z uścisku osoby silniejszej od ciebie? Może... nic nie przychodziło mi do głowy, bo przecież w szkole nie uczą sztuki przetrwania a ni walki.
- Odstaw mnie! - przymknęłam na niego ale go to nie ruszyło szedł dalej przed siebie, niosąc mnie jak worek kartofli. Nagle pod wpływem złości zaczęłam się rzucać ze wszystkich pozostałych mi sił, wiedziałam że to nic nie da i nie jest najlepszym pomysłem, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy.
- Lex, wież że to nic nie da! Użyj mózgu - powiedział głosem nauczyciela Bell. Wbiłam mu kciuk w łopatkę i on gwałtownie poluzował uścisk dzięki temu kopnęłam go nogą w brzuch i upadłam na ziemię, szczęśliwa że udało mi się uwolnić.
- No widzę że jakoś dałaś radę, ale zawsze możesz zrobić to lepiej szybciej, sprytniej nie tracą tak dużo czasu jak teraz - uśmiechnął się sapiąc. - Dlatego tez musze ciebie nauczyć podstaw walki .
 Po jakiś dwóch godzinach męczarni w końcu udało mi się namówić Bellemiego na krótka przerwę. Na polanie, na której ćwiczyliśmy zrobiło się już dość gorącą gdyż dochodziło południe, podeszliśmy więc pod najbliższe drzewo i usiedliśmy w cieniu. Na szczęście Bell miał wodę i mogłam się napić bo umierałam z pragnienia. Siedzieliśmy dłuższą chwilę w milczeniu kiedy postanowiłam spytać się go o jego dawne życie.- Bell, jak to się stało że jesteś w mafii?- mówiłam to dość nie pewnym i nieśmiałym głosem.
- A co to przesłuchanie? - starał się zażartować ale niezbyt mu to wyszło.
- Nie, ja po prostu chce zrozumieć - teraz już nie byłam pewna czy dobrze zrobiłam zaczynając ten temat.
- Co chcesz zrozumieć?- jego głos stał się szorstki i lodowaty, nie było w nim grama ciepła.
- Twoje postępowanie.. ale nie zrozum mnie źle. Ja chce ciebie poznać, tak jak poznaje się przyjaciela...
-Uwierz mi nie chcesz - wstał bardzo szybko po chwili dopiero się zorientowałam. Ruszyłam za nim zatrzymując go.
- Bell stój! Nie rób mi tego nie uciekaj...- przerwał mi w pół zdania
- Słuchaj , nie jestem osoba, która łatwo ufa ludziom, nie jestem osoba, która łatwo zdobywa przyjaciół, nie jestem osoba która chciałabyś mieć za przyjaciela! - w jego słowach było tyle bólu jakiego u niego do tej pory nie widziała.
- Ale ja nie chce abyś był kimś innym! Zrozum, aj tylko chce dowiedzieć się o tobie czegoś więcej, nie chce cię ranić ani sprawiać ból - brzmienie moich słów było łagodne- chce ci pomóc, ale zrozumiem jeśli nie będziesz chciał mi powiedzieć nic osobie- nie zważając na jego minę przytuliłam go tak aby nie czuł się w żaden sposób samotny.
- Ja Lex... naprawdę chcesz znać ta historię? - spytał niepewnie.
- Tak -pokiwałam głową. Usiedliśmy pod tym samym drzewem schowani przed promieniami słońca.
- Jak byłem mały wychowywałem się na wsi. Byliśmy szczęśliwi ,wiadomo jak to w rodzinie bywa czasem były kłótnie . I u nas zaczęły się one pojawiać coraz częściej. Ojciec w końcu powiedział matce ze należy do CZA wcześniej to ukrywał mówił że pracuje w jakiejś tajnej agencji rządowej. Matka się w kurzyła i chciała go wyrzucić z domu, ale on nie wyjechał przemienił się w potwora.  Oczywiście London była nim zafascynowana. Od razu zaczęła treningi ale widać kim się stała. Wracając do ojca. Zaczął nas wszystkich bić, ludzie pytali się skąd te siniaki ale on zakazał nam mówić, wiele razy próbowałem się mu przeciwstawić ale jeszcze bardziej obrywałem, jak nie mogłem chronić siebie chciałem chociaż moją siostrę i matkę, London miał taryfę ulgową. Wiele razy chciała, żebym dołączył, ale nie mogłem zrobić tego matce, ona wystarczająco cierpiała. - Przełknął pierwszą łzę.-. Ojciec z roku na rok coraz bardziej zaczął przeistaczać się w potwora. Pewnego razu przed Wielkanocą przyszedł tak napity do domu że pobił matkę do nieprzytomności, a potem - jego głos się załamał - zabił ja na naszych oczach. Zaniósł do starej stodoły. Ale to jeszcze nie było najgorsze. Na drugi dzień zapukali sąsiedzi żeby spytać się czy nie mamy do sprzedania jakiś produktów rolnych, ojciec z niewiadomego powodu się wkurzy, prawdopodobnie z tego powodu że uświadomił sobie że zabił swoją żonę i ich też zamordował. W ten sam dzień razem z moimi siostrami, tak nawet London sobie uświadomiła kim on jest, wymyśleliśmy plan aby móc uciec do naszego wujka, tak aby on nas nie złapał. Udało się, uciekliśmy mu, ale to jeszcze nie był koniec koszmaru. Po 2 latach ucieczki, on nas ciągle szukał, pewnie tez chciał nas zabić był niezrównoważony psychicznie. Zdecydowałem się więc wstąpić do mafii tak aby chronić siostry przed nim, miałem w tedy 16 lat byłem młody i głupi, niesiony żądzą zemsty na ojcu za popełnione grzechy. Szef mafii do której należał mój ojciec czyli Anakonda uznała że jest zbyt wielkim zagrożeniem dla nich i może narobić więcej szkud niż pożytku , postanowił go zlikwidować co oczywiście nie było łatwe , ale w końcu się udało. Dokonałem zemsty i go zabiłem. Patrzyłem jak błaga o litość ale ja już jej nie miałem. Nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz starałem się komuś pomóc. Stałem się takim jak oni. Maszyną do zabijania. A ja musiałem już tu zostać, stałem się niewolnikiem. Musiałem zabijać niewinnych ludzi stając się jak mój ojciec, stałem się potworem, ale teraz kiedy CZA odebrała mi już wszystko zabił siostrę a drugą sprowadzał na swoja stronę nie pozostało mi już nic. Myślałem, że już taki zostanę. Zabić i nie patrzeć na nic. Tyle lat mi to wmawiano, że czuje się jakby była to jakaś najświętsza prawda. Mam 19 lat i dopiero przejrzałem na oczy i to dzięki tobie Lex. Dzięki tobie nie czuje się jak morderca tylko jak zwykły nastolatek.
-Bo nim jesteś. - Potrząsnął głową i wiedziałam co powie. Do oczu napłynęły mi łzy, które nosiłam w sobie od dawna.
-Jestem mordercą. Chcesz widzieć we mnie tylko to co dobre, ale nie jesteś obiektywna. Teraz znasz prawdę. Nawet nie wiesz jak bardzo się za to wszystko nienawidzę. Zmienił bym wszystko oprócz jednej rzeczy. Nie wskrzesił bym mojego ojca. Może te okropne, ale drugi raz zrobił bym to samo. Zabił.
Byłam w szoku. Otworzył się przede mną. Opowiedział mi o czymś co ukrywał przez całe swoje życie a ja po prostu patrzyłam na niego. Tonęłam w jego szklistych oczach nie potrafiąc wydusić słowa.
-Wiedziałem, że tak zareagujesz. Teraz nawet ty nie możesz na mnie patrzeć.
-Stój. - Złapałam go za rękę z całej siły jaką w sobie miałam, ale ona wystarczyła, żeby nie pozwolić mu wstać. Puściłam go powoli upewniając się, że zostanie. - Każdy na twoim miejscu tak by się zachował. Nie maiłeś wyjścia. Twój ojciec był tyranem. To normalne, że nie żałujesz tego co zrobił. Może nie jesteś dumny z tego co robiłeś ale ja jestem dumna z ciebie. - Bell podniósł wzrok i popatrzył mi prosto w oczy. - Jestem tak strasznie z ciebie dumna. Podziwiam cię, za to, że mimo wszystko jesteś tak wspaniałym mężczyzna. Każdy już dawno by się załamał, ale ty dałeś radę. Ryzykujesz dla mnie życie i swoich przyjaciół. Mimo, że starasz się to ukryć jesteś strasznie wrażliwy. Chcesz ochronić wszystkich i wszystkim pomóc. Dlaczego nie dasz mi pomóc sobie?
Bell przysunął się do mnie na tyle blisko, że czułam jego oddech na mojej twarzy. Jego twarz wyrażała wszystkie znane mi emocje. Objął mnie w talii i delikatnie musnął swoimi ustami moje.
-Lexie, gdzie ty byłaś całe moje życie? - Nachylił się do mnie bardziej. Nie wiedziałam czego chcę, był tak blisko, przy nim poczułam się taka bezpieczna, ale nie mogę. To nie jest czas na romanse. Mamy teraz zbyt ważne rzeczy do zrobienie. Wysunęłam ręce przed siebie, żeby go odepchnąć ale skończyło się tylko na próbie. - Nie. - Złapał moje ręce a ja nie protestowałam bardziej. Rozpłynęłam się w jego pocałunku. Jego zapach tylko mnie do niego zbliżał. Nie potrafiłam powiedzieć stop. Wiedziałam, że powinnam z tym skończyć, ale nie potrafiłam się na to zdobyć. W głębi duszy pragnęłam aby zostało tak już na zawsze. Nie myślałam o przyszłości. Liczyło się tylko tu i teraz. Zapomniałam o wszystkim. Nawet o naszym głównym celu. Teraz nie liczy się nic. Straciłam rachubę czasu. Mimo, że tego nie chciałam musiałam to zakończyć. Odsunęłam się od niego na tyle ile pozwoliło mi drzewo za nami.
-Bell, to nie jest dobry pomysł. - Wciąż miał zamknięte oczy i nie spojrzał na mnie. Słowa były kierowane do mnie, ale głowę miał skierowaną do ziem.
-Dlaczego nie? - Teraz podniósł wzrok. - Podaj mi powód, dla którego nie moglibyśmy spróbować a obiecuję, że nawet o tym nie wspomnę.
-Nie ma powodu. Po prostu...
-Po prostu co? Brzydzisz się takiego kogoś jak ja?
-Wiesz, że nie. Teraz nie mamy na to czasu. Nie mamy go na nic. Musimy ich odbić a potem zastanawiać się co dalej.
-Mimo wszystko i tak go kochasz? Lex, on nas wydał. Był  w stanie uwierzyć London. Jak możesz być taka ślepa.
-O kim ty mówisz?
-Nie udawaj głupiej. Ale ja nie mogę się w to mieszać. To twoje życie i szanuje twoją decyzję. Muszę iść się przejść. Spodkamy się przy samochodzie.
Pobiegł w przeciwnym kierunku, w którym ja miałam wracać. Co ja zrobiłam? Jak mogłam być taka głupia. Niestety nie kontroluje tego, że naprawdę go lubię. ''Lex, jak się kogoś lubi to się go nie całuje!''. Będę musiała z nim porozmawiać, ale nie mogę za nim iść. On potrzebuje sobie to wszystko poukładać tak samo jak ja. Wrócę do tego kiedyś. Później.
  ***
11 kilometrów. Co to dla mnie? 11. Ta liczba prześladuje mnie od jakieś godziny. Tak. Tyje już idę. Nie ma opcji żebym się zgubiła bo jest tu tylko jedna droga. Z drugiej strony może i dobrze że czas się tak ciągnie. Mogę sobie przemyśleć wiele rzeczy i poza tym boję się spojrzeć Belliemiemu w oczy i powiedzieć, że nic do niego nie czuje bo to kłamstwo. Właśnie sobie uświadomiłam, że nie jest mi obojętny, że ten pocałunek nie był na przymus. Ja go chciałam. Mogłam go odepchnąć wcześniej ale tego nie zrobiłam. Pozwoliłam sobie na coś czego tak bardzo się bałam. Na uczucie. Jak mogłam wymagać od niego żeby mi się zwierzył jak sama powiedziałam, że nic do niego nie czuje. Czasem czuje jak moje życie przelatuje mi przez palce niczym piasek na pustyni. Dlaczego nie chce nikogo do siebie dopuścić? Nigdy nie czułam się tak zagubiona, ale z nim jest inaczej. Przestaje się martwić o wszystko, mam to gdzieś jak daleko od domu jestem. Kiedy jestem z nim mogę być gdziekolwiek. ''Tak chcę abyś mnie pocałował. Tak czuję coś do ciebie" Dlaczego tego nie powiedziałam? Teraz całe życie będę tego żałować. Jak mam teraz na niego spojrzeć? Za każdym razem w moim wzroku będzie tęsknota, która będzie ranić nie tylko mnie ale też jego. Nienawidzę siebie za tak wie rzeczy, ale to mógł być mój największy błąd. Im dłużej szłam tym bardziej byłam pewna, że idę we właściwy kierunku. Zaczęłam rozpoznawać pewne znaki szczególne. Bardziej ubitą drogę i pochwali za drzew wyłonił się nasz samochód. Żołądek mi się ścisnął na myśl, że będę musiała się z nim teraz zmierzyć ale go nie było. Nie wiem czy czuję się przez to lepiej czy gorzej. Z jednej strony czuję ulgę, że mam Jeszce chwilę samotności, którą teraz naprawdę potrzebuję, ale z drugiej gdzie on się podziewa? Czy on się nie zgubił w tym przeklętym lesie? Podeszłam do samochodu i oczywiście zamknięty. Usiadłam opierając się o drzwi i nagle w mojej głowę rozbrzmiała piosenka Kodaline "High Hopes". Czy można czuć się jeszcze gorzej? Odpowiedź brzmi tak. Zamknęłam oczy i pozwoliłam melodii wypełnić całe moje wnętrze. 
-Długo tak siedzisz. - Podskoczyłam jak oparzona. Spojrzałam w górę i zobaczyłam Bellemiego. Wpatrywał się na mnie obojętnym wzrokiem. - Spokojnie. To tylko ja. - "Niestety nie tylko, ale aż ty"-Przepraszam, że tak długo, ale nie mogłem znaleźć dobrej drogi i trochę pobłądziłem. - Dawni nie słyszałam tak złego kłamstwa. 
-Jasne, każdemu się zdarza. 
-Mam w samochodzie coś do jedzenia. - Otworzył drzwi kluczykami i gestem pokazał żebym wsiadła. Czułam się dziwnie on zresztą też. Okazało się, że ''coś" do zjedzenia to 7-days. Chociaż nie jestem ich fanką nigdy nic nie smakowało lepiej. To picia myliśmy cole. Idealny obiad. Gdyby nie radio cisza była by przerażająca. Jedna piosenka się kończyła i zaczynała droga. Bell cały czas patrzył się przed siebie jakby liczył, że nagle cos tam sie ukarze. Nie mogłam już tego znieść. Wyłączyłam radio pod wpływem impulsu. Chłopak niczym wyrwany z transu obrócił wzrok na mnie.
-Dlatego, że boję się uczucia.
-Co?
-Spytałeś mnie dlaczego masz przestać mnie całować. Skłamałam. To jest powód. Boję się. Nie chcę tego. Jak będę miała wrócić do domu wiedząc, że mam kogoś tutaj? Już mi jest ciężko a później - zacisnęłam zęby żeby głos mi nie zadrżał - będzie to niemożliwe. 
-A kto ci karze wracać? Mówiłaś, że tu znalazłaś rodzinę.
-To oznacza, że mam zapomnieć o nich? - Potrząsnął głową  przecząco.
-Jasne, że nie. Ale czy to oznacza, że masz zapomnieć o mnie? O nas wszystkich. Lexie, ja cię naprawdę... - podniosłam rękę żeby mu przerwać.
-Nie mów tego, proszę.
-Kocham cię. Dlaczego mam tego nie mówić. 
-Bo skoro mam mówić prawdę będę musiał odpowiedzieć, że ja ciebie też, że tak strasznie mi na tobie zależy, że będę musiała cię zostawić, że to wszystko będzie...
Nie dał mi dokończyć. Znowu to się stało. Utonęłam w jego ramionach i pocałunku. Ale teraz jest inaczej. Już nie próbuję go powstrzymać bo przyznałam się sama przed sobą, że tego chcę. Znowu wszystko przestało mieć znaczenie. Doszłam do tego, że nie mogę powstrzymać swoich uczuć. Skoro tak ma być niech będzie. Dlaczego wszyscy mogą być szczęśliwi tylko nie my? Postanowiłam, że ja tez zasługuję na szczęście. Wiem, że musimy się zastanawiać co dalej, ale nie chcę tego kończyć. Nie tym razem. Pozwolę aby teraz to on zrobił.
-Przepraszam. - Mówiąc to na jego ustach pojawił się uśmiech. - Zdaje się, że coś mówiłaś.
-Teraz już mam to gdzieś. 
-A co z twoim powrotem do Stanów?
-Teraz jestem z tobą w Anglii i aktualnie wybieram się po przyjaciół. Idziesz ze mną?
-Wszędzie gdzie chcesz. - Pocałował mnie w policzek i wypuścił z uścisku. - A więc kochanie gotowa do dalszego treningu? - Przewróciłam oczami, ale on zrozumiał aluzję. Włączył sinik i ruszyliśmy przed siebie. Nawet nie pytałam dokąd jedziemy bo teraz miałam to gdzieś. Ufałam mu w 100 procentach. Złapał mnie za rękę i wyjechaliśmy z leśnej drogi w kierunku autostrady. 

PS Od jednej z autorek ( Cat )

Wybaczcie jeśli koniec jest zbyt przesłodzony ale nie mogłam pozwolić na inne zakończenie. Zbyt to wszystko złapało mnie mocno za serce, aby skończyło się smutno bo taki był zamiar Niki. Chciałam aby ten rozdział zakończył się tak jak każda dziewczyna pragnęła by aby było w jej życiu .
Tak bardzo chciałam aby historia Bellemiego była wzruszająca , mam nadzieje ze mi się udało.

PS 2 (Niki)


Mam nadzieję, że wam się to spodoba, bo Cat o 2 w nocy kazała mi poprawiać zakończenie bo uznała , że jest zbyt krótkie. Miałam całkowicie inny pomysł, ale cóż. Jak widzicie ten związek?


3 komentarze:

  1. Tak serio to ja się bardzo cieszę, że Lex jest z Bellem. :D Pasują do siebie. ;) Jego historia bardzo mnie poruszyła. A zakończenie cudowne ;* Czekam na next ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Bell i Lex?!?!? Tego się nie spodziewałam. Ale super ♡♡♡ Kiedy następny? Już nie mogę się doczekać :) Myślę że bardziej pasuje mi ten związek niż Lex i Liam. Ale słodko ;) Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również pozdrawiamy <33 jutro będzie next ! cieszymy się że ci sie podoba :)

      Usuń