niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział 24

-Jak mogłaś Lex? -Edward patrzył na mnie ze wściekłością na twarzy. W jego oczach widziałam żar. - Jak mogłaś zrobić to bez żadnych wyrzutów sumienia.
-Myślisz, że nie brzydziłam się trzymać broni w rękach? - Kipiałam ze złości. - Naprawdę uważasz, że zrobiłam to wszystko z uśmiechem na twarzy?
Potrząsnął głową, ale dalej był zły. Nie miał zrozumienia dla tego co zrobiłam. Nie jestem bez winy, ale co innego miałam zrobić? Dać zabić moich najbliższych?
-Lexie. - Ściszył głos prawie do szeptu. - Nie poznaje cię. Kiedyś nie popatrzyła byś nawet na broń a teraz jesteś morderczynią.
-Nie miałam wyjścia.
-Bzdura! Każdy je ma. Wiesz, że ci, których zabiłaś mieli rodzinę?! Kim jesteś aby wymierzać sprawiedliwość? - Nogi się pode mną załamały i upadłam na kolana. - Będziesz nosić ten ciężar do końca swoich dni. Ich twarze będziesz widzieć wszędzie.
-Myślisz, ze tego nie wiem?
-Myślę, że jeszcze tego nie zaznałaś, ale spokojnie. Twój koszmar zaczyna się teraz.
Nagle Ed zniknął. Ogarnęła mnie cisza, ciemność i chłód. Czułam powiew mroźnego wiatru i usłyszałam krzyki. Przed oczami zobaczyłam twarze ludzi. Tych wszystkich, których zabiłam. Krzyczeli naraz, ale jedno słowo było wyraźne. ''Morderczyni". Cały czas się powtarzało.
-Przestańcie! - Błagałam zalewając się łzami, ale to jak dodawanie iskier do ognia. Tylko krzyczeli głośniej i wyraźniej. Zaczęłam uciekać, ale głosy szły za mną. ''Morderczyni''. Nagle coś złapalo mnie za nadgarstki. Upadłam na podłogę. Coś zaczęło ściskać mnie za gardło.
-Masz to na co zasłużyłaś. - Kobieta, której nie znałam zaczęła mnie dusić. Nie miała siły się wyrywać. Zaczęłam krzyczeć ostatkiem powietrza, które zostało w moich płucach.
-Lexie! - ten głos wyrwał mnie ze snu. Cała mokra i z krzykiem jak oparzona podniosłam się z kanapy. Chociaż byłam  już na jawie nie mogłam się uspokoić. Krzyk wyrywał mi się z gardła. Złapałam się za głowę i zaczęłam uświadamiać sobie gdzie jestem i co się stało. Obok mnie zobaczyłam Liama, który patrzał na mnie z przerażeniem w oczach i wtedy sobie wszystko przypomniałam. Tydzień temu odbiliśmy chłopaków i zamieszkaliśmy w starym mieszkaniu Bellemiego. Od tygodnia mam jeden ten sam koszmar. z resztą na jawie tez zdarza mi się słyszeć ten jeden głos mówiący ''morderczyni''. - Już dobrze. - Liam mówił jak zawsze pocieszającym głosem. Odkąd ich uwolniliśmy on jest inny. Zamknięty w sobie. Nie wiem czy to przez te prochy, którymi byli nafaszerowani czy przeze mnie. Dalej z nim nie rozmawiałam i na razie nie mam do tego głowy. On musi dojść do siebie.
-Już dobrze. Gdzie jest reszta?
-Ben śpi a Dylan i Bellemy wyszli po jedzenie.
-Dlaczego ty nie śpisz? Masz gorączkę? - Przyłożyłam mu rękę do czoła, ale on szybko ją zdjął.
-Nic mi nie jest. Poza tym ciężko spać przy twoich krzykach.
-Przepraszam. Ja po prostu...
-Znowu miałaś ten koszmar? - Pokiwałam głową. - Wszystko będzie dobrze. - Położył mi rękę na ramieniu i wstał. Podszedł do kuchni i przyniósł moje psychotropy. Odkąd to się stało nie potrafię już bez nich funkcjonować. Dostaję lekkie ataki paniki i bez nich ciężko się uspokoić. Wyciągnął tabletkę nalał wody i podał mi mój mały zestaw.
-Która godzina?
-5.30. - Odpowiedział ponuro. Wiedział dlaczego pytam. To strasznie szybko co oznacza, że już nie zasnę i dzisiaj wezmę ich najprawdopodobniej więcej niż zazwyczaj. Czuję się jak wariatka, którą zresztą się stałam.
-Świetnie. - Bez zastanowienia połknęłam tabletkę.
-Wszystko się w końcu ułoży.
-A co? Będę mniejszą wariatką? - Wstałam z kanapy i szybkim krokiem poszłam do łazienki żeby włożyć twarz pod zimną wodę. To zwykle pomaga.
-Nie jesteś wariatką. - Skarciłam go spojrzeniem i oblałam twarz. - Po prostu to co się stało wywołało u ciebie lęk i potrzebujesz pomocy.
-Psychotropów. Czyli jestem wariatką.
-Nie jesteś! - Wydarł się a ja aż podskoczyłam. - Wszyscy wariujemy. Wię wszyscy jesteśmy wariatami! Ty radzisz sobie najlepiej z nas wszystkich i taka jest prawda.
-Tylko dlatego, że mój ojciec nie jest wariatem i nie mam tego w genach?- Zanim pomyślałam wypowiedziałam te słowa. - Cholera. Przepraszam nie chciałam tego powiedzieć.
-Raczej chciałaś skoro powiedziałaś. Ale masz rację, więc dziwię się, że jesteś z Bellem bo jego ojciec też miał coś od wariatów.
-Przestań. Wiesz, że tak nie myślę. - Nie dał mi nic wytłumaczyć wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. - Cholera Liam! Ile ty masz lat?!
Tak właśnie teraz to wszystko wygląda. Krzyczymy na siebie i nic więcej. Oni jeszcze do siebie nie doszli, ja oszalałam a Bell oszaleje prędzej czy później przez nas. Świetnie. Z każdym dniem jest coraz gorzej. Nie wyobrażam sobie naszego życia za kilka lat. 5.48. Zamknęłam drzwi od łazienki i weszłam pod prysznic. Woda była chłodna, ale nie lodowata. Można powiedzieć, że bardzo orzeźwiająca. Stałam pod natryskiem i chyba zgubiłam rachubę czasu. Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Utonęłaś? - To był Ben. Mimo, że jak go odbiliśmy był w okropnym stanie i dalej ''leki'' utrzymują swoje działanie to jest bardzo wesoły. Jest jedyną osobą, która nie krzyczy. Może dlatego, że dużo śpi, ale można z nim przynajmniej porozmawiać bez napięcia. Zakręciłam wodę.
-Już wychodzę.
Ubrałam się w moje nowe ubrania, które przedwczoraj kupiliśmy, mianowicie siwą koszulkę na krótki rękaw, ciemne, długie spodnie i czarne vans'y. Przeczesałam włosy szczotką i nadmiar wody wytarłam w ręcznik, tak, żeby nie ciekła z nich woda.
-Gotowe. Właź.
-Kto powiedział, że chcę iść się myć.
-To co chcesz?
-Pogadać. - Gestem pokazałam, żeby zaczął. - Chodzi o ciebie i Li. Czy wy już codziennie przez 365 dni w roku będziecie się co rano tak darli a na koniec on trzaśnie drzwiami a ty, mimo, że wiesz, że on już tego nie słyszy będziesz mścić na niego? - Byłam w szoku, że tak dokładnie opisał nasze codzienne kłótnie.
-Bardzo możliwe, że tak.
-Może sięgnij po silniejsze leki. - Teraz to mnie wkurzył, a w obecnej sytuacji nie trzeba to tego wiele.
-Może sięgnę po coś ciężkiego i cię walne. Co ty na to? - Podniósł ręce w geście kapitulacji.
-Matko jaka ty nietykalna.
-Więc się do tego dostosuj i mnie nie tykaj. - Wycedziłam przez zęby. Podeszłam do wyjścia, zarzuciłam moją czarną bluzę i trzasnęłam drzwiami.
Mieszkaliśmy na drugim piętrze. Z okna na klatce widać było, że jest duże zachmurzenie, ale na szczęście nie pada. Kiedy wyszłam z klatki uderzyło mnie rześkie powietrze. Nie znałam dokładnie tej okolicy więc kierowałam się na instynkt. Poszłam prosto. Mój cel to był Starbucks. Widziałam go jak przejeżdżaliśmy i miałam nadzieję, że dobrze idę. Spojrzałam na swój zegarek, którego się w końcu dorobiłam. 6.15. Najlepsza pora na spacery. Ulice były praktycznie puste. Rzadko się zdarzało żeby przejeżdżał jakikolwiek samochód a człowiek na chodniku to byłby cud. Przeszłam obok Mc'Donalds'a. Tam było prawdziwe skupisko ludzi. Pragnęłam kawy, ale tyle ludzi mnie przytłoczyło. Ostatnio wolę być sama. Z moimi myślami i tym głosem. Zazwyczaj gdy go słyszę dostaję też migrenę. Szlak. Zapomniałam moich tabletek. ''Tylko spokojnie. Nie potrzebujesz ich''. Jasne. Kogo ja chce oszukać. Moje życie już nigdy nie będzie wyglądać jak kiedyś.
   Musze w końcu siebie uświadomić, zaakceptować nową siebie ta poranioną i całkowicie zdegradowaną przez okrutny świat. Nigdy nie będę dawna sobą. Musze to w sposób całkowity zaakceptować, uświadomić mojej podświadomości żeby w żaden sposób nie przypominała mi dawnej siebie. Główny cel moje tułaczki przez ostatnie tygodnie został już dawno skończony. Myślałam że jak już ich uratuje to to da mi spokój, nadzieję na lepsze jutro, ale się myliłam. Oni jednak nie są już osobami które kiedyś znałam... stali się tak samo jak ja szczątkami dawnych siebie. Nie mogłam nic zrobić wszystko się skomplikowało. Jezu ! Jaka ja jestem okropna! Zabiłam tych wszystkich ludzi z zimną krwią, a oni mieli rodziny dzieci żony i ich wszystkich zostawili, i to z mojej winy.
  Weszłam w mały zaułek i tam usiadłam na ławce. Pogoda dzisiaj przypominała całkowicie jesienną. Dookoła unosiła się gęsta mgła, która skracała widzialność do kilku metrów. Pogoda, to był kolejny powód, dlaczego nie lubię jesieni. Jest zimno i ponuro, ale dzisiaj taka aura całkowicie opisywała stan mojego umysłu, musiałam pomyśleć co dalej.
   Przede wszystkim musze pamiętać o tym jak sobie obiecałam że będę silna. Ale odkąd uratowaliśmy naszych przyjaciół wróciłam do punktu wyjścia. Niestety musiałam przyznać sama przed sobą że chyba popadam już całkowicie w depresję. Nie, nie możesz myśleć tylko o sobie ! A co z chłopakami? Musisz im pomóc , ale jak? Nie miałam bladego pojęcia. Jednak jednej rzeczy byłam pewna co do Liama, że w końcu przyjdzie mi wyjaśnić ta całą sytuacje między nam.
Zaczęło się robić coraz zimniej prawię się już trzęsłam. Do tego byłam tylko w bluzie. Muszę tam wracać i to nie ważne czy tego chce czy nie.
   10 minut potem szłam klatką schodową do mieszania Bella. Nagle jednak nie wiedzieć czemu przypomniały mi się słowa mojej babci, która zmarła kiedy miałam osiem lat. " Dam ci radę, która pomoże ci przejść przez życie , jedyne co musisz pamiętać, to żeby być dobrą i odważną. Bo tylko odwaga i dobroć nawet w trudnych chwilach pomogą, uwierz mi..." to były jej ostatnie słowa przed śmiercią jakie do mnie powiedziała zanim na zawsze odeszła, zostawiając mnie. Bardzo ją kochałam, ale w tedy przez stres związany z tym pomógł mi przejść Ed, którego tu teraz nie ma. Uświadomiłam sobie, że od jakiś 5 minut stoję pod drzwiami mieszkania i mam zamiar zapukać. W końcu jednak pukam i otwieram drzwi. Zdejmuje przemoczone buty i wchodzę do kuchni w której siedzą Bellemy i Dylan. Nie wyglądają najlepiej a zwłaszcza Dylan. Pomyśleć że to przez mnie zginęli jego rodzice i siostra. '' Nie możesz o tym myśleć!'' upominam siebie. Przecież takie myślenie ich nie wskrzesi.
Podchodzę do stołu i siadam. Odkąd wstałam nic nie jadłam, ale strach i stres przewyższają ta potrzebę. Bell patrzy na mnie przez chwilę, a potem mówi :
- Mam dla ciebie dobra wiadomość, tak mi się wydaje - zdobywa się również na lekko widzialny uśmiech. - Otóż mam bilety na samolot do USA! - w jego głosie jest smutek jak i radość, pewnie myśli że się będę cieszyć , że w końcu wrócę do domu, ale tak nie jest. Ja nie mogę ich zostawić! To byłoby zbyt samolubne, a  ja już taka nie jestem. Nie jestem rozwydrzoną egoistką.
- To.. świetnie- aby go nie zawieść zdobywam się na takie słowa, które jednak dość trudno przechodzą przez moje gardło. Bellemy widzi że się nie cieszę. Wadze na jego twarzy zmartwienie.
- Nie cieszysz się że wrócisz do domu? Do rodziców i przyjaciół? - spytał.
- Ale to wy teraz nimi jesteście! Nic więcej mi nie potrzeba. A co z Czarną Anakondą? Nagle zrobiło się bezpiecznie?- zdziwiło mnie to że tak nagle tak po prostu mogę wrócić do stanów. Przecież jeszcze tydzień temu byłam w ogromnym niebezpieczeństwie.
- Słuchaj - odezwał się po raz pierwszy odkąd tu weszłam Dylan- aktualnie sytuacja wygląda tak: CzA zwiał gdzieś prawdopodobnie uciekł, nie wiedzieć czemu, pewnie narobił sobie problemów z innymi, a teraz nie chce zostać zamordowany, i zemsta którą sobie wymyślił musiała odejść na drugi plan, bo  w końcu dla niego ważniejsze jest jego życie. A skoro jest szansa na bezpieczne wydostanie się z Anglii warto skorzystać, bo uwierz mi, że jak dolecisz do Stanów przez najbliższy rok będziesz pod opieką FBI więc będziesz bezpieczna. My oczywiście nie spuścimy ciebie z oczu - zapewniał Dylan.
- Nie oto chodzi, ja nie wiem.. ja po prostu nie będę mogła wrócić do normalnego życia po tym wszystkim- mój głos już całkowicie się załamał, Bellemy wstał i mnie mocno przytulił co dodało mi trochę otuchy, jednak na krótką chwilę - A co będzie z wami?
- O nas się nie martw- odpowiedział mi surowo Dylan. Pewnie chciał mi przez to przekazać, że będzie lepiej dla nich jak z ta wyjadę, bo będą mogli znowu wieść w miarę normalne życie. I nie będą musieli mnie już niańczyć.  Jednak nie miałam mu tego za złe sama siebie przez to nienawidziłam, że przeze mnie umarło tak wiele osób, aby mnie chronić. Oraz ilu ja zabiłam. Kompletnie się rozbiłam.
- Dobra- odpowiedziałam najtwardszym głosem na jaki mogłam się w tej chwili zdobyć- to kiedy mam lecieć? - gdybym mogła to rozpłakałabym się, jak tylko powiedziałam te słowo moje serce pękło na pół. Tak bardzo ich kochałam, nie chciałam odchodzić, ale oni ode mnie tego oczekiwali a ja nie miałam zamiaru robić im problemu. Tak właściwie to może była jedna rzecz jaką mogłam dla nich zrobić, aby pokazać im po raz ostatni jak bardzo mi na nich zależy.
- Lot zaplanowany jest na jutro na godzinę 14 po południu. - poinformował mnie Bell.
Kiwnęłam tylko głową i najszybciej jak mogłam wyszłam z kuchni aby nie pokazywać im jak bardzo cierpię akceptując ten fakt. Fakt, iż jutro wieczorem mnie już z nimi nie będzie.
   Otworzyłam pierwsze lepsze drzwi i okazało się, że znajduje się w pokoju Bellemiego. Był on niezbyt duży, na przeciwko mnie było małe okno zasłonięte roletami. W pomieszczeniu mieściło się biurko komoda, szafka na książki, łóżko i etażerka na której była lampka. Wiedziałam że to trochę niestosowne być tutaj bez jego wiedzy, ale chciałam się nacieszyć jego osobą. Myśleć że tutaj spał i przebywał przez większość dnia. Nie zapalałam lampki mimo że w pomieszczeniu było dość ciemnawo. Usiadłam na łóżku podciągając pod siebie kolana, wlepiając wzrok w biały sufit.
    Hmm, co teraz ? Na pewno jeszcze dzisiaj musze w jakiś sposób dotrzeć do starego Liama i z nim porozmawiać o nas. Wiem, że ma mi za złe , to iż jestem z Bellem. Ale on wystarczająco mnie zdradził z London, która nas zdradziła. A tak właściwie to gdzie ona się podziewa? Nie żeby mnie to jakoś szczególnie obchodziło, ale nic chce zostać zaatakowana przez nią na ulicy. Mam nadzieję, że zabrała się razem z Anakondą, jak się zresztą okazało który jest ojcem Liama. Wiem że oni mają przede mną cholernie dużo tajemnic, ale te ważniejsze mogli by mi ujawnić... o czym ja właściwie myślę? Teraz to nie ma sensu skoro, widzę ich dzisiaj po raz ostatni. Jednak mimo wszystko myślałam że nasze rozstanie będzie trochę bardziej miłe, niż jest. Zalałam się szlochem " Idiotko jak śmiesz tak myśleć? Tych zabijasz ich od środka! To przez Ciebie Tacy są! Ty ich zabijasz..." do  mojej głowy zaczęły docierać różne głosy, były wszędzie, nie mogłam tego powstrzymać. " To jest kara, już zawsz będziesz cierpieć!'', ''To twoja wina, gdyby nie ty.. wielu ludzi by żyło", " Jesteś mordercą!" Śmiech, śmiech ,śmiech. Złapałam się za głowę w nadziei, że uda mi się z niej wygonić te wszystkie głosy ale nic z tego. Ryczałam, nie wiem nawet jak długo, pewnie do tej pory dopóki, dopóty nie skończyły mi się łzy. Nie wyobrażałam sobie , żeby mogła kolejny raz spojrzeć w lustro nie obwiniając siebie za to wszystko.
   Zmęczenie wzięło jednak nade mną górę i odpłynęłam w otchłań marzeń, już dawno pogwałconych, przeze mnie. W nic nie wierzyłam. Jedyną osobą, która w jakiś sposób dawała mi się i nadzieję na lepsze jutro był Bellemy, który kocha mnie, bynajmniej tak mi się wydaje.
    Ze snu obudził mnie jego delikatny głos , który ocierał do mojej świadomości w zwolnionym tępię.
- Hej, Lexie obudź się! - pogłaskał mój policzek wierzchem dłoni i pocałował w czoło. Kiedy otworzyłam oczy na jego twarzy nie było znaku zdenerwowania. Widniały tylko troska i smutek.
Przed moją twarzą pojawił się talerz z dwiema kanapkami z ogórkiem. Oparłam się na łokciach na łóżku i powiedziałam
- Nie jestem głodna- naprawdę nie byłam. Na myśl o jedzeniu skręcało mnie w żołądku jak podczas takich wydarzeń mogłam cokolwiek jeść?
- Proszę, weź chociaż jedną, zrób to dla mnie, nie chce abyś wróciła do domu wygłodzona.- posłał mi słaby uśmiech, ale ja go odepchnęłam.
-Bell, nie zachowuj się jak moja mama. Nie jestem głodna. Nie mam pięciu lat żeby ktokolwiek mówił mi co mam robić. - Odstawił talerz i spojrzał na mnie ze złością.
-O co ci chodzi? Od tygodnia jesteś inna. Nie chcesz jeść i - sięgnął po moje leki - cały czas faszerujesz się tym świństwem. Chcesz się zabić do cholery?!
Spojrzałam na niego i odwróciłam się na pięcie w stronę drzwi.
-Gdzie ty idziesz?
-Nie chce się kłócić. - Sięgnęłam do klamki, ale Bell zapał mnie za rękę.
-To chyba za późno. - Przewróciłam oczami.
-Gdzie jest Liam? - Wzruszył ramionami. I nawet na mnie nie spojrzał. Potrząsnęłam nim lekko. - Hej, gdzie jest Liam?
-Skąd mam wiedzieć? Nie jestem jego niańką.
Odepchnęłam go od drzwi i wyszłam. W kuchni dalej siedział Dylan i Ben.
-Gdzie jest Liam?
-Mówił, że wróci wieczorem. I, że chce być sam. - Powiedział twardo Dylan. W nim pękło chyba wszystko. Zmienił się nie do poznania. Czasem wydaje mi się, że wyjeli mu serce i włożyli na jego miejsce lód. Ben najwyraźniej też to zobaczył, uśmiechnął się do mnie.
-Hej, Lexie nie masz ochoty się przejść?
-Jasne.
Ben wstał i wskazał ręką na drzwi wyjściowe. Ubrałam moje suche już vans'y i czarną kurtkę. Wyszliśmy na zewnątrz i było jeszcze zimniej niż wcześniej.
-Co jest?
-Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś była bardziej wyrozumiała dla Dylana. Oni, pokazali mu zdjęcia jego siostry i powiedzieli, że zabili ją przez ciebie. Chcieli żeby cię wydał. On oczywiście tego nie zrobił, ale przypomniało mu się to wszystko. Wmówili mu, że ma obwiniać ciebie za to, że...
-Nie musieli mu nic wmawiać. - Przerwałam mu szybko. - Taka jest prawda.
-To nie twoja wina. Nie chciałaś tego. Ty w nic się nie mieszałaś. Jak już to nasza wina, ale wiez teraz najlepszym wyjściem będzie jak wrócisz do domu.
-Wiem. Dlatego się na to zgodziłam.
-Będziesz bezpieczniejsza. I my zresztą też. - Pokiwałam głową. - Widzisz ten budynek przed nami.
-Co z nim?
-Tam na dachu siedzi idiota pospolity zwany inaczej Liam. - Uśmiechnęłam się do niego. - Jak chcesz z nim pogadać jeszcze przed wyjazdem sam na sam to, albo teraz albo nigdy.
Chłopak obrócił się i ruszył w  stronę domu.
-Ej Ben!  - Obrócił się. - Dzięki za wszytko. - Uśmiechnął się i odszedł nic nie odpowiadając.
Ruszyłam przed siebie. Wiatr mierzwił mi włosy i perspektywa włażenia na dach nie należała do najlepszych, ale jakie miałam wyjście? Lęk wysokości już mi tak nie doskwierał jak kiedyś. Weszłam na klatkę schodową, która była w odcieniu pomarańczowego. Schody były bardzo strome i śliskie więc trzymałam się poręczy. Musiałam wejść dwa piętra żeby trafić na windę. Głupota, ale cóż poradzić. Ja tego budynku nie projektowałam. Stanęłam w windzie i przez jakieś pięć minut zastanawiałam się czy to dobry pomysł, aż w końcu wcisnęłam przycisk ''dach''. Ruszyłam za szybko. Nie wiem, czy byłam na to gotowa, ale już nie ma odwrotu. Drzwi otworzyły się i moim oczom ukazały się plecy Li. Chyba nie usłyszał, że ktoś przyjechał, albo po prostu to olał. Siedział wpatrzony w przestrzeń przed sobą. Słońce już zachodziło więc widok był ni ziemski. Podeszłam do niego i kucnęłam przy nim.
-Nieziemski widok. - Poskoczył. Czyli najwyraźniej nie słyszał, że przyjechała winda.
-Tak. Co ty tu robisz? - Na jego twarzy był uśmiech czyli najwyraźniej cieszył się na mój widok.
-Chciałam z tobą pogadać przed wyjazdem. - Nagle jego oczy się aż zaświeciły.
-Przed wyjazdem? Nie mów, że jednak jedziesz.
-Dlaczego cię to dziwi?
-Bo nie wyobrażam sobie tego. Nie damy ci tak po prostu odjechać. - Nagle coś w środku mnie zabolało.
-To oni nalegają żebym pojechała. - Patrzył na mnie z niedowierzaniem. - Tak będzie lepiej dla wszystkich.
-Tak będzie najgorzej. Nie mów, że nie będziesz za nami tęsknić. Bo ja chyba umrę z tęsknoty. - Uśmiechnęłam się do niego.
-Jasne, że będę. Przecież będziemy mogli się odwiedzać. A poza tym najważniejsze jest nasze bezpieczeństwo.
-I wierzysz, że tak będziemy bezpieczni? - Przytaknęłam skinieniem głowy. - Więc przygotuj się na wiele niezapowiedzianych wizyt.
-Mam nadzieję. 
-A co z tobą i Bellemim? 
-Nie wiem. Liam, wiem, że...
-Że co? Nie jestem zły. My nigdy nie byliśmy razem. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
-Aż przyjaciółmi. - Uśmiechnął się do mnie i złapał mnie za rękę.
-Masz rację. Aż przyjaciółmi. - Uśmiechnęliśmy się do siebie. - To kiedy masz lot?
-Jutro o 14. 
-Robi się zimno. chyba powinniśmy wracać do domu.
***
Przez całą drogę nic nie mówiliśmy. Może dlatego, że nie mieliśmy o czym rozmawiać w tej chwili. Na samą myśl, że musiała jutro ich tu zostawić robi mi się słabo, ale co mam zrobić. Wiem, że tak jest najlepiej. Kiedy weszliśmy do domu wszystkie oczy skierowały się na nas. 
-Już mieliśmy dzwonić na policję. - Zawołał Ben.
-Spokojnie. Jak byśmy chcieli się gdzieś zaszyć to nawet najlepsi szpiedzy nie mają z nami szans. - Wszyscy się śmiali oprócz Dylana. On tylko mi się przyglądał. To bolało barzdiej od jakichkolwiek ciosów.
-Lexie pogadamy? - Zawołał Bellemy. Poszłam za nim do jego sypialni. Usiadł na łóżku a ja na krześle przy biurku. Nie patrzałam na niego, ale czułam na sobie jego wzrok. - Przepraszam za tamto. 
-Nie ma o czym gadać. 
-Właśnie, że jest. Mianowicie o nas. - Teraz na niego spojrzałam. Na jego twarzy malował się smutek. - Juro wyjeżdżasz. Będziemy się widywać bardzo rzadko. Będzie nas dzielić cały ocean. Myślę, że...
-Że nasz związek nie ma sensu. Też chciałam o tym porozmawiać. Nie wierzę w związki na odległość. Powinniśmy się rozstać. - Powiedziałam to obojętnym tonem. Sama byłam zdziwiona, ale te słowa praktycznie mnie nie zabolały. Przez ten tydzień się oddzieliliśmy, ale to ja już chyba nie mam uczuć.
-Jesteś tego pewna? 
-Tak. To nie ma sensu. - Pokiwał głową. - Przepraszam. 
-Nie masz za co. To ja cię namawiam na wyjazd. - ''I to mnie boli najbardziej". Wstałam a on zrobił to samo. Podszedł do mnie i przytulił mnie jak przyjaciela. Może trochę bardziej uczuciowo. - Ale mimo wszystko pamiętaj, że cię kochałem i zresztą zawsze będę cię kochać.
-Ja ciebie też. - Powiedziałam to tak cicho, że nie wiem czy mnie usłyszał. Po tych słowach wyrwałam się z uścisku i wyszłam z pokoju.
***
23.00 i brak snu. Odkąd rozstałam się z Bellem zrobiłam tylko trzy rzeczy. Zjadłam płatki, umyłam się i spakowałam wszystko co posiadam. Nie było tego dużo, ale zawsze coś. 15 godzin. Za tyle będę już w samolocie. Za tyle rozstanę się z nimi. Za tyle wrócę do mojego życia. Za tyle wszystko się skończy. Leże już jakieś 15 minut i dalej nie śpię. A może specjalnie nie zasypiam bo chcę się nacieszyć tym miejscem jak najdłużej? To wszystko jest takie niemożliwe. Niby wrócę do domu ale to już nie będzie jak kiedyś. Cały czas będę pod obserwacją FBI. Nie będzie już Eda, wiem, że moi rodzice to nie moi rodzice. Po prostu świetnie. 00,00. Godzina i nic. 14. Teraz tylko 14 godzin. Czuję się jakby ktoś wyrywał mnie z mojego życia i od moich najbliższych, ale przecież właśnie mi to zwraca. W końcu nadchodzi sen. Pojawia się tak nagle, że nie jestem w stanie nawet tego zauważyć. 
-Cholera nie. - Ze snu wyrwał mnie głos Liama. - Ja też jadę. - Spojrzałam na zegarek. 5,56. Czas wsiąść moja ukochaną tabletkę. Coś czuję, że dzisiaj mi się przyda. Zażywam lek i wychodzę z pokoju do trwającej kłótni.
-Dylan jest chory i nie zostanie sam. Nas nie będzie słuchał, ledwo słuch ciebie.
-Co jest? - Powiedziałam zaspanym głosem. Li i Bell obrócili się i widać było, że przerywam kłótnię. 
-Właśnie ustalamy kto ma cię odwieść na lotnisko. 
-I do jakich rewelacji doszliście? - Podeszłam do blatu i usiadłam na wysokim krześle obok. 
-Ja i Ben. Liam musi zostań z Dylanem. 
-W porządku.
-Nie jest w porządku. Powinienem też cię odwieść. Pożegnać się.
-Zrobimy to tutaj. Nie zniosę ich twarzy a co dopiero jak byście mili być wszyscy. - Miało go to rozbawić i na szczęście się udało. - A co jest Dylanowi
-A kto go tam wie. Dziwnie się zachowuje. jest rozdrażniony. Całą noc nie spał, teraz odsypia i jest rozpalony. O której wyjeżdżacie?
-Po 11. - Wyprzedził wszystkich Ben, który właśnie wyszedł z łazienki. - Na lotnisko jedzie się około godzinę a trzeba być dwie godziny przed lotem na odprawie. 
Po tych słowach zapadła cisza i wszyscy zajęli się swoimi obowiązkami. Pierwsze co zrobiłam to poszłam się umyć. Ubrałam się w białą bluzę nakładaną przez głowę, czarne spodnie i moje vans'y. Zmusiłam się do zjedzenia kanapki i wypicia kawy.  Była już 9,45. Już tak mało czasu. Po tym wszystkim co przeżyłam teraz wracam. Usiadłam przy oknie i wpatrywałam się w krajobraz. Nie patrzałam na nic konkretnego, ale to mnie uspokajało. 
-Hej, Lexie, gotowa? - Ben stanął za mną.
-Która godzina? 
-11,00. - ''Już'' Matko, niemożliwe, ale czas stawić czoło faktom. Wyjeżdżam. 
-Jasne. Już idę. 
Poszłam do mojego pokoju i zabrałam mój wcześniej spakowany plecak. Nagle usłyszałam jak drzwi się zamykają i za moimi plecami stanął Dylan.
-Wystraszyłeś mnie.
-Przepraszam. - Powiedział lodowatym tonem. - Przepraszam cię, za wszystko. Oni...
-Wiem. - Zaczął płakać. Przytulił mnie tak czule jak jeszcze nigdy. Odwzajemniłam uścisk.
-Moje życie się wali a ja wyżywam się na ostatnich ludziach na jakich mi zależy. 
-Naprawdę rozumiem, już dobrze. - Mówiłam do niego, ale był tak roztrzęsiony, że chyba mnie nie słyszał. Sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam moje leki. - Trzymaj. Naprawdę ci pomogą.
-Psychotropy? - Uśmiechnął się do mnie i połknął jedną tabletkę. 
-Nie, nie oddawaj. Ja ich już nie potrzebuję. 
-Trzymaj się tam w Stanach i odwiedzaj nas kiedyś. 
-Ty mnie też. 
-Hej, Lexie musimy jechać.
Wyszłam za drzwi. Wszyscy już czekali. Liam stał z kamienną twarzą podeszłam do niego.
-Trzymaj się mała i uważaj na takich jak ja.
-Już nie jestem w liceum.
Przytulił mnie i pocałował w czoło. 
-Niedługo cię odwiedzę. Obiecuję. 
Usłyszałam za oknem trąbienie samochodu.
-Musze iść.
-Będe tęsknić za tobą.
-Ja za tobą też, I nie pakuj się już więcej w kłopoty.
-Jakby się dało.
***
-Pasażerów lotu do Los Angeles prosimy i podejście do wyjścia nr 26.
I nadszedł mój czas. Razem z Benem i Bellemim szliśmy do mojego wyjścia. 
-Będziemy tu czekać, aż nie wystartujesz. Będziesz nas cały czas widzieć. Nie zabij się na schodach. Pilnuj biletu. - Wymieniał po kolei punkty Ben. - A i uważaj na siebie.
-To tego się dołączam. - Rzucił Bellemy.
-Wy też się trzymajcie. 
Poszłam do wyjścia. Odważyłam się obrócić i im pomachać. Robiłam wszystko żeby się nie rozpłakać, rzucić to wszystko i wrócić z nimi. Ale tak nie można. Przeszłam przez wejście i wiedziałam, że kolejny rozdział mojego życia mam za sobą. Szłam już na dworze do samolotu, pilnując siebie aby nie spojrzeć na wielką szybę, przez którą mieli wyglądać chłopaki. To by zbyt bolało. Szłam już po schodach na pokład kiedy coś we mnie pękło. Obróciłam się i ich zobaczyłam. Stali tam gdzie mówili. Pomachali do mnie. Uśmiechnęłam się połykając gorzkie łzy i machając do nich kiedy nagle krew prysła na szkło. Krew Bena. Chłopak upadł jak długi. Rozległa się panika a ja zamarłam. 
-Prosimy zachować spokój i wsiąść na pokład.

O nie. Muszę się do nich dostać. Chciałam się przepchać, ale nie miałam szans. Ludzie pchali mnie do środka samolotu, nie miałam jak się im wyrwać. Znalazłam się na pokładzie i zostałam zmuszona przez stewardesę na zajęcie miejsca. Wszystko działo się tak szybko i nagle zamarłam. Nie wiedziałam już co się dzieje. Czułam tylko jak samolot wzbija się w powietrze. Przytłoczyło mnie to wszystko. Zabili Bena. Jak to możliwe? Łzy zaczęły mi kapać po policzkach. Po to lecę do LA żeby nikt z nich nie zginął a i tak to się stało. Włożyłam twarz w ręce i szlochałam. W głowie przelatywały mi wspomnienia odkąd poznałam Liama w liceum aż po śmierć przyjaciela. I nagle powróciło w mojej głowie to słowo ''Morderczyni''.

Podziękowania


Nie mamy pojęcia jak zaczyna się podziękowania, ponieważ pierwszy raz je piszemy , więc wybaczcie nas. Z wielkim smutkiem chcemy was poinformować, iż pierwsza część serii bądź trylogii ( tego jeszcze nie wiemy ) dobiegła końca.  Po długiej podróży jaką z wami przeszłyśmy pisząc tą "książkę" chcemy wam z całego serca podziękować, za to że byliście z nami przez nią całą(.Duże podziękowania również należą się koleżanką i kolega z naszej klasy :)) Czasem jednak zdarzało się tak że nie miałyśmy weny bądź przeszkadzały nam w pisaniu jej sprawy osobiste, ale bądź co bądź w końcu doszła ona do końca. Pewnie większość z was będzie zdziwiona bądź zła, że się tak szybko skończyła ale taki był plan. , który i tak ciągle się zmieniał. Chciałyśmy aby historia Lexie była inna niż te które dotąd czytaliście. Miało być w niej trochę miłości, bólu jak i przygody co myślę nam się udało ( jednak w ostateczności czekamy na wasze opinie) Niektóre treści zapisane w tej książce były inspirowane naszym życiem prywatnym.
Ale przejdźmy dalej pewnie zastanawiacie się kiedy będzie kolejna cześć? I czy w ogóle będzie? Otóż tak będzie kolejna część która premierę swoją będzie miała w pierwszy piątek czerwca 2015 roku.
Za wiele jednak nie chcemy wam zdradzać możemy jednak powiedzieć że sprawiedliwości stanie się zadość, oczywiście przy odpowiedniej liczbie ofiar. Niektóre szczegóły kolejnej części będziemy pisać na asku bądź na blogu. Na pewno jednak wcześniej pokaże się prolog. 

Wróćmy po raz ostatni do tej książki. Jesteśmy strasznie wzruszone i szczęśliwe , że napisaliśmy naszą pierwszą powieść którą ktoś czytał. Czasem bywały takie chwile że musiałyśmy siedzieć do którejś w nocy i pisać, oczywiście wszystko to robiłyśmy z przyjemności.
Mamy jednak nadzieję że podobało się wam zakończenie. Mamy również nadzieję że zostaniecie z nami i spotkamy się po nownie w czerwcu.

Czy jesteście gotowi na kolejną Grę o życie?
Jak mogłaby się nazywać kolejna część ?
Czekamy na pomysły!
Serdecznie pozdrawiamy Niki&Cat ♥

4 komentarze:

  1. Cudowne, poruszające, trzymające w napięciu opowiadanie. Jestem pod wrażeniem i gratuluję pomysłów oraz talentu. Czekam na kolejną część ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. O MÓJ BOŻE!!!! Przez długi fragment rozdziału płakałam. Świetny pomysł i mega talent. Dziewczyny, jesteście genialne. Kocham :* Już nie mogę się doczekać następnej części. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. I koniec. ;'( Macie mega wielki talent do pisania, jesteście niesamowite. Mam na dzieje że to nie ostatnia część i już nie długo będę mogła cieszyć się nowym rozdziałami. Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne . ♥ Wielki talent do pisania . - od razu to widać. Cudowne ♥

    OdpowiedzUsuń