Przejechałam może niecałe 2 kilometry, kiedy nagle silnik zgasł, zachargotał
i tak po prostu zgasł. Cholera, jak teraz miałam jechać gdziekolwiek? Ostatkami
sił Chevrolet stoczył się na pobocze, zaciągnęłam sprzęgło i głośno westchnęłam.
" Rozumiem losie że to jest kolejna przeszkoda jaką postanowiłeś mi pod
nogami" powiedziałam do siebie w myślach. Wyciągnęłam kluczyki ze stacyjki,
otworzyłam drzwi i wyszłam. Mając nadzieje, że w bagażniku znajdę paliwo.
Jednak po co miałoby ono tam być? Zamknęłam bagażnik z trzaskiem. Rozejrzałam
się po okolicy w nadziei, że jakimś cudem nagle pojawi się stacja benzynowa,
ale tak to się jednak nie stało.
Słońce unosiło się ponad drzewami.
Z każdej strony otaczał mnie świerkowy las. Czasami można było odczuć lekki i
zimny wiaterek, który powoli sygnalizował, że niedługo zacznie się jesień, to
była pora roku za którą nie za bardzo przepadałam. W tym okresie wszędzie
wisiała w powietrzu depresja, smutek i rozpacz. Nie lubiłam tego, jak dni,
które przynosiły deszcz oraz mgłę, zmniejszając przy tym i tak już dość mały
horyzont. Jedyne co chodź trochę umilało mi ten okres to możliwość noszenia
swetrów, bardzo je lubię są ciepłe i milutkie.
Łapczywie wdychałam zapach
świerkowego lasu oraz poranka. Dobra, muszę pomyśleć co dalej robić, przecież
nie mogę tu tak stać i czekać na zbawienie. A więc w przeciągu 2 kilometrów
które przejechałam z domku nie zauważyłam żadnej stacji paliw ani chociaż by
znaku, toteż musze się udać w tą stronę w którą miałam jechać tym samochodem.
Przy okazji mojej wycieczki wymyśle jak ich uwolnić oraz co mam dalej robić bez
jakiegokolwiek pojazdu. Ruszyłam więc powolnym krokiem, nie miałoby sensu iść
szybciej bo Bóg jeden wie ile będę musiała przejść kilometrów. Muszę oszczędzać
energię. Hmm, może jak dobrze pójdzie to złapie stopa? To byłby szczyt moich
marzeń na chwilę obecną.
Wiatr lekko ruszał moimi
włosami, dość już roztrzepanymi. Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie spadnie
deszcz.
Zastanówmy się więc
nad planem. Najpierw muszę dotrzeć do miasta, jakiegokolwiek bo naprawdę nie
miałam pojęcia czy jakieś się w pobliżu znajduje. Kolejnym celem byłoby znalezienie
samochodu, ale że nie mam kasy to niestety będę musiała posunąć się do
kradzieży, ale kogo to w ogóle obchodzi? I tak jestem osobą zaginioną, nie mam
nawet przy sobie dokumentu dowodzącego że nazywam się Lexie Argent, pochodzę z
USA, urodziłam się 21.04. 1998 roku oraz, że mam ( albo lepiej miałam)
brata Edwarda i ( już sama nie wiem czy prawdziwych czy też nie )
rodziców Richa i Melise Argent. Więc raczej nie zrobi to różnicy jeśli mnie
złapie policja. Nie, nie może bo jak mnie złapią to jak uwolnię przyjaciół?
Jestem ich jedyną nadzieją, musze im pomóc, to przecież przeze mnie Dylan i
Stella stracili rodziców. Musiałam w jakiś sposób jemu to wynagrodzić, ale
raczej będę musiała płacić przez całe życie i być wdzięczną, że ich rodzice
poświęcili się dla kogoś takiego jak ja. Może kiedyś w końcu też się dowiem
dlaczego CZA mnie ściga. Tak bardzo chciałabym poznać ten cholerny powód, dla
którego musiało zginąć tak wielu ludzi i jeszcze wielu zginie. I to przeze
mnie. Bo jedynym wyjściem z tej sytuacji będzie zabicie ich wszystkich,
wszystkich tych którzy ich porwali, raczej w walce z nimi nie wygram więc
pozostaje mi tylko to, mam jednak nadziej, że Bóg chodź w połowie wybaczy mi
śmierć tylu ludzi, a jak nie to pójdę do piekła ze świadomością, że próbowałam
uratować moją rodzinę, bo tym stali się ludzie, który na początku mnie porwali,
ale potem pozwolili mi żyć.
Nie miałam nic co pozwoliło by mi
na sprawdzenie która jest godzina ani ile już idę, lecz sądząc po tym gdzie
znajdowało się słońce i, że nogi powoli odmawiały mi już posłuszeństwa mogę stwierdzić,
że jest już południe a w zakresie mojego wzroku dalej nie widać żadnej
autostrady. Tylko ta leśna droga. W nocy musiało nieźle padać bo dookoła jedyne
co widziałam to błoto. Mimo, że nie jestem już tą rozpuszczoną dziewczyną co
kiedyś lubię takie luksusy jakim jest normalny chodni bądź chociaż utwardzona
powierzchnia. Szłam i szłam potykając się o własne nogi. Bałam się coraz
bardziej, że mój wysiłek jest całkowicie bez sensu bo z moim powalającym tempem
oni już dawno moli nie żyć. - Wypluj te myśl - upominałam samą siebie. Nie z
takich kłopotów wyszliśmy już cało a moi przyjaciele ni należeli do ludzi którzy
łatwo dali by się zabić. Musi być dobrze. Nagle moją głowę ogarnęła nicość,
miałam tylko jeden cel, jedno jedyne zadanie, które muszę wykonać za wszelką cenę.
Nie wiem czy ktokolwiek z moich byłych przyjaciół, tych których zostawiłam w
Los Angeles będą potrafili spojrzeć mi w twarz bez obrzydzenia, ale czy to ma
teraz jakiekolwiek znaczenie? Jeśli trzeba będzie potrząsnę tą planetą,
wskrzeszę umarłych, wysadzę całą Anglię żeby im pomóc. Nagle usłyszałam bardzo
dobrze znajomy mi jazgot samochodów. Udało się, znalazłam autostradę.
Przyśpieszyłam kroku i już ją widziałam. Pierwszy cel osiągnięty, teraz tylko znaleźć
stopa i odbić chłopaków. Nic prostszego. Stałam tam chyba już dziesięć minut i
nikt się nie zatrzymał.
Zniecierpliwiona czekam i
czekam. Nic. Czy na tym świecie nie ma dobrych ludzi? Błagam! Niech ktoś się
zatrzyma! z nudów zaczęłam liczyć już samochody, ile przejeżdża obok mnie nie
zatrzymując się. Jeden, dwa, trzy... dwanaście, trzynaście. Jednak jeden z nich,
srebrny Cadillac zjeżdża na pobocze i się zatrzymuje. Nie wierze, że w końcu
ktoś postanowił pomóc mi dotrzeć do miasta. Podchodzę ucieszona do auta i
uchyla się okno od strony kierowcy ( oczywiście prawej), Wygląda z niego
mężczyzna około czterdziestki, na jego głowie widać już pierwsze siwe włosy. Ma
zmęczoną twarz, wygląda jakby jechał samochodem bez ustanku cały dzień.
Uśmiecha się krzywo, pokazując przy tym pożółkłe zęby. Wydaje się jednak miły.
- Hej , jak chcesz mogę ciebie podwieźć do
Brighton , jadę właśnie w tamtą stronę - powiedział mężczyzna.
- Jeśli nie byłyby to żaden problem, to
skorzystam z Pana propozycji - uśmiechnęłam się do niego lekko, tak aby nie
myślał, że jestem nie wdzięczna.
- To wsiadaj - wyciągnął rękę aby otworzyć
mi drzwi po drugiej stronie. Niepewnie wsiadłam do samochodu. Wnętrze było
bardzo eleganckie, fotele z białej skóry, śliniąca szarawa tapicerka. Był to
jeden z tych droższych samochodów i to jeszcze z tego roku. Pachniało tu
wanilią, taką jaką pachną ciasta i to te babcine.
- Nazywam się Michael - przywitał się i
podał mi rękę .
- A ja jestem Lexie - odwzajemniłam uścisk
trochę niepewnie, szczerze mówiąc z każdą chwila pomysł ze stopem wydawał mi się
coraz gorszy - miło mi Pana poznać, panie Michaelu.
- Ohh, przestań. Po prostu Michael - facet
zapalił auto , aby z powrotem wjechać na autostradę. - A więc, jak się
znalazłaś w tej części Anglii, oczywiście jeśli można wiedzieć. - nie za bardzo
chciałam mu mówić o tym wszystkim , więc postanowiłam trochę pozmyślać,
przecież i tak już nigdy go nie spotkam.
- Hmm, to dość długa historia- zaczęłam -
nie do końca chce Ciebie męczyć, więc powiem tylko tyle , że nie za bardzo
układało mi się z moimi rodzicami, i postanowiłam poszukać szczęścia w świecie-
posłałam mu mały uśmiech , a on kiwnął głowa w geście zrozumienia.
- Dobrze , raczej nie powonieniem poruszać
tego tematu- to było ostatnie wypowiedziane zdanie przez niego.
Jechaliśmy już jakieś 10
minut kiedy, Michael gwałtownie skręcił kierownica w polną drogę i się
zatrzymał. Moje serce zaczęło szybciej bić, ręce pociły mi się jak nigdy do tą,
ale postanowiłam zachować zimną krew i spytałam :
- Czemu się zatrzymaliśmy? - mój głos
drżał, ale starałam się go opanować jak tylko mogłam - nie mieliśmy jechać do
miasta i dopiero tam miał mnie , pan to znaczy ty nie miałeś mnie wysadzić?
- Słonko , gdybym to ja , tak każda ze
swoich panienek do kąt one chcą podwoził to już dawno był zbankrutował!- jego
głos zawierał tyle gniewu jak i złości . Zaczęła się bać, instynktownie
chciałam wysiąść z samochodu, ale on jednym ruchem zatrzasnął wszystkie drzwi.
- No dalej mała, wiem że tego chcesz!
- Wal się zboczeńcu!- krzyczałam ile sił
miałam w gardle, ale kto niby miał mnie usłyszeć w środku lasu gdzieś dobre
kilka kilometrów od miasta, na zadupiu! Myśl, myśl, myśl, nic nie przychodził
mi do głowy. Gwałciciel zaczął się do mnie przysuwać, nawet nie chcę
wiedzieć po co. Miał mnie już dotknąć swoją obślizgłą łapą kiedy to
rozległ się donośny strzał z pistoletu.
Na swojej skórze poczułam
znajome ciepło krwi, ale dla odmiany ta nie była moja tylko Michaela. Wszędzie
leżało stłuczone szkło przedniej szyby, lecz żaden odłamek mnie nie pokaleczył.
Byłam strasznie zdezorientowana i jedyne na co się zdobyłam to odpięłam pasy,
odblokowałam drzwi i wybiegłam z samochodu. Z mężczyzny wylewały się ostatki krwi.
Nie żyje. Serce zaczęło mi bić mocniej. Miałam gdzieś co się z nim stało, ale
co stanie się ze mną.
-Kto tu jest! - Krzyczałam ile sił w
gardle.
Usłyszałam dźwięk pękającej
gałęzi. Obróciłam się i instynktownie rzuciłam z pięściami do przodu. Napastnik
upadł,, chciałam wsiąść coś ciężkiego żeby ostatecznie z nim skończyć. Wzięłam
zamach i zamarłam.
-Zwariowałeś! Mogłam cię zabić! - To był
Bellemy. Potrząsał barkami . Nie wiedziałam czy płacze czy się śmieje. Kiedy podniósł
wzrok widziałam wielki uśmiech na jego twarzy.
-Tęskniłaś skarbie? - Wypuściłam kamień z
rąk i uśmiechnęłam się do niego. Chociaż byłam wstrząśnięta tym co stało się
jeszcze chwilę temu dźwięk jego głosu był uśmierzający. Jak idealny lek na
wszystkie schorzenia. -Powiedź mi. - Zaczął podnosząc się z ziemi. - Skoro nie podrwisz
sama ochronić się przed tym dziadkiem jak miałaś zamiar to zrobić przed wieloma
uzbrojonymi i wyszkolonymi ludźmi. Oni są maszynami do zabijania. Lex, co ty
sobie myślałaś?!
-Nic! Zostawiłeś mnie samą tak jak ich! Co
miałam zrobić? Wrócić do domu i czekać aż ich zabiją? Dzięki nim żyję.
Poświęcili wszystko muszę to zrobić.
Bell wzniósł ręce do góry w geście
kapitulacji.
-Boże dodaj mi sił. Jesteś cała? - Potrząsnęłam
głową przytakując. - Dobra. Idziemy. - Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. -
Nie myśl sobie, że robię to dla ciebie czy tych idiotów.
-To dla kogo? - Przechylił głowę i
wpatrywał się przez chwilę we mnie jakby chciał coś ze mnie wyczytać.
-Dla mojego sumienia. Nie chcę później
odrywać twoich zwłok od asfaltu.
-Jaką masz pewność, że bym zginęła?
-Nie rozśmieszaj mnie.
-A co z nim? - Pokazałam ręką na Michaela.
-Kogo to obchodzi. - Bell podszedł i
wyciągną mężczyznę z samochodu. - Jak się obudzi nie będzie nic pamiętać.
-To on żyj?
-Jasne że tak. Ten pocisk go tylko uśpił.
Przebił szybę, ale go nie zabił. Chociaż nie mówię, że nie miałem ochoty
tego zrobić. - Uśmiechnęłam się do niego. - Dobra wsiadaj. Nie mamy zbyt wiele
czasu. - "O ile w ogóle go mamy". Nienawidzę moich myśli bo zawsze są
szczere i bardzo realistyczne. Strząsnęłam je z siebie i usiadłam po stronie pasażera.
- Zapnij pasy Lex.
-Myślałam, że jesteś dobrym kierowcą.
-Najlepszym. Dlatego zapnij pas. - Uśmiech
z jego twarzy nie znikał a wręcz przeciwnie, robił się coraz większy. Do tego
stopnia, że w pliczkach dostrzegłam małe dołeczki, których wcześniej nie
widziałam, a może nie chciałam widzieć. W tym świetle wydawał się bardzo przystojny.
Zapalił silnik i ruszyliśmy z powrotem w kierunku autostrady.
Bellemy w porę się zjawił - na całe szczęście! :D Już się nie mogę doczekać nexta. Buziaki ;*
OdpowiedzUsuń