sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 20

Przejechałam może niecałe 2 kilometry, kiedy nagle silnik zgasł, zachargotał i tak po prostu zgasł. Cholera, jak teraz miałam jechać gdziekolwiek? Ostatkami sił Chevrolet stoczył się na pobocze, zaciągnęłam sprzęgło i głośno westchnęłam. " Rozumiem losie że to jest kolejna przeszkoda jaką postanowiłeś mi pod nogami" powiedziałam do siebie w myślach. Wyciągnęłam kluczyki ze stacyjki, otworzyłam drzwi i wyszłam. Mając nadzieje, że w bagażniku znajdę paliwo. Jednak po co miałoby ono tam być? Zamknęłam bagażnik z trzaskiem. Rozejrzałam się po okolicy w nadziei, że jakimś cudem nagle pojawi się stacja benzynowa, ale tak to się jednak nie stało.
  Słońce unosiło się ponad drzewami. Z każdej strony otaczał mnie świerkowy las. Czasami można było odczuć lekki i zimny wiaterek, który powoli sygnalizował, że niedługo zacznie się jesień, to była pora roku za którą nie za bardzo przepadałam. W tym okresie wszędzie wisiała w powietrzu depresja, smutek i rozpacz. Nie lubiłam tego, jak dni, które przynosiły deszcz oraz mgłę, zmniejszając przy tym i tak już dość mały horyzont. Jedyne co chodź trochę umilało mi ten okres to możliwość noszenia swetrów, bardzo je lubię są ciepłe i milutkie.
   Łapczywie wdychałam zapach świerkowego lasu oraz poranka. Dobra, muszę pomyśleć co dalej robić, przecież nie mogę tu tak stać i czekać na zbawienie. A więc w przeciągu 2 kilometrów które przejechałam z domku nie zauważyłam żadnej stacji paliw ani chociaż by znaku, toteż musze się udać w tą stronę w którą miałam jechać tym samochodem. Przy okazji mojej wycieczki wymyśle jak ich uwolnić oraz co mam dalej robić bez jakiegokolwiek pojazdu. Ruszyłam więc powolnym krokiem, nie miałoby sensu iść szybciej bo Bóg jeden wie ile będę musiała przejść kilometrów. Muszę oszczędzać energię. Hmm, może jak dobrze pójdzie to złapie stopa? To byłby szczyt moich marzeń na chwilę obecną.
    Wiatr lekko ruszał moimi włosami, dość już roztrzepanymi. Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie spadnie deszcz.
     Zastanówmy się więc nad planem. Najpierw muszę dotrzeć do miasta, jakiegokolwiek bo naprawdę nie miałam pojęcia czy jakieś się w pobliżu znajduje. Kolejnym celem byłoby znalezienie samochodu, ale że nie mam kasy to niestety będę musiała posunąć się do kradzieży, ale kogo to w ogóle obchodzi? I tak jestem osobą zaginioną, nie mam nawet przy sobie dokumentu dowodzącego że nazywam się Lexie Argent, pochodzę z USA, urodziłam się 21.04. 1998 roku oraz, że mam ( albo lepiej miałam)  brata Edwarda i ( już sama nie wiem czy prawdziwych czy też nie ) rodziców Richa i Melise Argent. Więc raczej nie zrobi to różnicy jeśli mnie złapie policja. Nie, nie może bo jak mnie złapią to jak uwolnię przyjaciół? Jestem ich jedyną nadzieją, musze im pomóc, to przecież przeze mnie Dylan i Stella stracili rodziców. Musiałam w jakiś sposób jemu to wynagrodzić, ale raczej będę musiała płacić przez całe życie i być wdzięczną, że ich rodzice poświęcili się dla kogoś takiego jak ja. Może kiedyś w końcu też się dowiem dlaczego CZA mnie ściga. Tak bardzo chciałabym poznać ten cholerny powód, dla którego musiało zginąć tak wielu ludzi i jeszcze wielu zginie. I to przeze mnie. Bo jedynym wyjściem z tej sytuacji będzie zabicie ich wszystkich, wszystkich tych którzy ich porwali, raczej w walce z nimi nie wygram więc pozostaje mi tylko to, mam jednak nadziej, że Bóg chodź w połowie wybaczy mi śmierć tylu ludzi, a jak nie to pójdę do piekła ze świadomością, że próbowałam uratować moją rodzinę, bo tym stali się ludzie, który na początku mnie porwali, ale potem pozwolili mi żyć.
  Nie miałam nic co pozwoliło by mi na sprawdzenie która jest godzina ani ile już idę, lecz sądząc po tym gdzie znajdowało się słońce i, że nogi powoli odmawiały mi już posłuszeństwa mogę stwierdzić, że jest już południe a w zakresie mojego wzroku dalej nie widać żadnej autostrady. Tylko ta leśna droga. W nocy musiało nieźle padać bo dookoła jedyne co widziałam to błoto. Mimo, że nie jestem już tą rozpuszczoną dziewczyną co kiedyś lubię takie luksusy jakim jest normalny chodni bądź chociaż utwardzona powierzchnia. Szłam i szłam potykając się o własne nogi. Bałam się coraz bardziej, że mój wysiłek jest całkowicie bez sensu bo z moim powalającym tempem oni już dawno moli nie żyć. - Wypluj te myśl - upominałam samą siebie. Nie z takich kłopotów wyszliśmy już cało a moi przyjaciele ni należeli do ludzi którzy łatwo dali by się zabić. Musi być dobrze. Nagle moją głowę ogarnęła nicość, miałam tylko jeden cel, jedno jedyne zadanie, które muszę wykonać za wszelką cenę. Nie wiem czy ktokolwiek z moich byłych przyjaciół, tych których zostawiłam w Los Angeles będą potrafili spojrzeć mi w twarz bez obrzydzenia, ale czy to ma teraz jakiekolwiek znaczenie? Jeśli trzeba będzie potrząsnę tą planetą, wskrzeszę umarłych, wysadzę całą Anglię żeby im pomóc. Nagle usłyszałam bardzo dobrze znajomy mi jazgot samochodów. Udało się, znalazłam autostradę. Przyśpieszyłam kroku i już ją widziałam. Pierwszy cel osiągnięty, teraz tylko znaleźć stopa i odbić chłopaków. Nic prostszego. Stałam tam chyba już dziesięć minut i nikt się nie zatrzymał.
   Zniecierpliwiona czekam i czekam. Nic. Czy na tym świecie nie ma dobrych ludzi? Błagam! Niech ktoś się zatrzyma! z nudów zaczęłam liczyć już samochody, ile przejeżdża obok mnie nie zatrzymując się. Jeden, dwa, trzy... dwanaście, trzynaście. Jednak jeden z nich, srebrny Cadillac zjeżdża na pobocze i się zatrzymuje. Nie wierze, że w końcu ktoś postanowił pomóc mi dotrzeć do miasta. Podchodzę ucieszona do auta i uchyla się okno od strony kierowcy ( oczywiście prawej), Wygląda z niego mężczyzna około czterdziestki, na jego głowie widać już pierwsze siwe włosy. Ma zmęczoną twarz, wygląda jakby jechał  samochodem bez ustanku cały dzień. Uśmiecha się krzywo, pokazując przy tym pożółkłe zęby. Wydaje się jednak miły.
- Hej , jak chcesz mogę ciebie podwieźć do Brighton , jadę właśnie w tamtą stronę - powiedział mężczyzna.
- Jeśli nie byłyby to żaden problem, to skorzystam z Pana propozycji - uśmiechnęłam się do niego lekko, tak aby nie myślał, że jestem nie wdzięczna.
- To wsiadaj - wyciągnął rękę aby otworzyć mi drzwi po drugiej stronie. Niepewnie wsiadłam do samochodu. Wnętrze było bardzo eleganckie, fotele z białej skóry, śliniąca szarawa tapicerka. Był to jeden z tych droższych samochodów i to jeszcze z tego roku. Pachniało tu wanilią, taką jaką pachną ciasta i to te babcine.
- Nazywam się Michael - przywitał się i podał mi rękę .
- A ja jestem Lexie - odwzajemniłam uścisk trochę niepewnie, szczerze mówiąc z każdą chwila pomysł ze stopem wydawał mi się coraz gorszy - miło mi Pana poznać, panie Michaelu.
- Ohh, przestań. Po prostu Michael - facet zapalił auto , aby z powrotem wjechać na autostradę. - A więc, jak się znalazłaś w tej części Anglii, oczywiście jeśli można wiedzieć. - nie za bardzo chciałam mu mówić o tym wszystkim , więc postanowiłam trochę pozmyślać, przecież i tak już nigdy go nie spotkam.
- Hmm, to dość długa historia- zaczęłam - nie do końca chce Ciebie męczyć, więc powiem tylko tyle , że nie za bardzo układało mi się z moimi rodzicami, i postanowiłam poszukać szczęścia w świecie- posłałam mu mały uśmiech , a on kiwnął głowa w geście zrozumienia.
- Dobrze , raczej nie powonieniem poruszać tego tematu- to było ostatnie wypowiedziane zdanie przez niego.
   Jechaliśmy już jakieś 10 minut kiedy, Michael gwałtownie skręcił kierownica w polną drogę i się zatrzymał. Moje serce zaczęło szybciej bić, ręce pociły mi się jak nigdy do tą, ale postanowiłam zachować zimną krew i spytałam :
- Czemu się zatrzymaliśmy? - mój głos drżał, ale starałam się go opanować jak tylko mogłam - nie mieliśmy jechać do miasta i dopiero tam miał mnie , pan to znaczy ty nie miałeś mnie wysadzić?
- Słonko , gdybym to ja , tak każda ze swoich panienek do kąt one chcą podwoził to już dawno był zbankrutował!- jego głos zawierał tyle gniewu jak i złości . Zaczęła się bać, instynktownie chciałam wysiąść z samochodu, ale on jednym ruchem zatrzasnął wszystkie drzwi.
- No dalej mała, wiem że tego chcesz!
- Wal się zboczeńcu!- krzyczałam ile sił miałam w gardle, ale kto niby miał mnie usłyszeć w środku lasu gdzieś dobre kilka kilometrów od miasta, na zadupiu! Myśl, myśl, myśl, nic nie przychodził mi do  głowy. Gwałciciel zaczął się do mnie przysuwać, nawet nie chcę wiedzieć po co.  Miał mnie już dotknąć swoją obślizgłą łapą kiedy to rozległ się donośny strzał z pistoletu.
   Na swojej skórze poczułam znajome ciepło krwi, ale dla odmiany ta nie była moja tylko Michaela. Wszędzie leżało stłuczone szkło przedniej szyby, lecz żaden odłamek mnie nie pokaleczył. Byłam strasznie zdezorientowana i jedyne na co się zdobyłam to odpięłam pasy, odblokowałam drzwi i wybiegłam z samochodu. Z mężczyzny wylewały się ostatki krwi. Nie żyje. Serce zaczęło mi bić mocniej. Miałam gdzieś co się z nim stało, ale co stanie się ze mną.
-Kto tu jest! - Krzyczałam ile sił w gardle.
   Usłyszałam dźwięk pękającej gałęzi. Obróciłam się i instynktownie rzuciłam z pięściami do przodu. Napastnik upadł,, chciałam wsiąść coś ciężkiego żeby ostatecznie z nim skończyć. Wzięłam zamach i zamarłam.
-Zwariowałeś! Mogłam cię zabić! - To był Bellemy. Potrząsał barkami . Nie wiedziałam czy płacze czy się śmieje. Kiedy podniósł wzrok widziałam wielki uśmiech na jego twarzy.
-Tęskniłaś skarbie? - Wypuściłam kamień z rąk i uśmiechnęłam się do niego. Chociaż byłam wstrząśnięta tym co stało się jeszcze chwilę temu dźwięk jego głosu był uśmierzający. Jak idealny lek na wszystkie schorzenia. -Powiedź mi. - Zaczął podnosząc się z ziemi. - Skoro nie podrwisz sama ochronić się przed tym dziadkiem jak miałaś zamiar to zrobić przed wieloma uzbrojonymi i wyszkolonymi ludźmi. Oni są maszynami do zabijania. Lex, co ty sobie myślałaś?!
-Nic! Zostawiłeś mnie samą tak jak ich! Co miałam zrobić? Wrócić do domu i czekać aż ich zabiją? Dzięki nim żyję. Poświęcili wszystko muszę to zrobić.
Bell wzniósł ręce do góry w geście kapitulacji.
-Boże dodaj mi sił. Jesteś cała? - Potrząsnęłam głową przytakując. - Dobra. Idziemy. - Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. - Nie myśl sobie, że robię to dla ciebie czy  tych idiotów.
-To dla kogo? - Przechylił głowę i wpatrywał się przez chwilę we mnie jakby chciał coś ze mnie wyczytać.
-Dla mojego sumienia. Nie chcę później odrywać twoich zwłok od asfaltu.
-Jaką masz pewność, że bym zginęła?
-Nie rozśmieszaj mnie.
-A co z nim? - Pokazałam ręką na Michaela.
-Kogo to obchodzi. - Bell podszedł i wyciągną mężczyznę z samochodu. - Jak się obudzi nie będzie nic pamiętać.
-To on żyj?
-Jasne że tak. Ten pocisk go tylko uśpił. Przebił szybę, ale go nie zabił. Chociaż nie mówię, że  nie miałem ochoty tego zrobić. - Uśmiechnęłam się do niego. - Dobra wsiadaj. Nie mamy zbyt wiele czasu. - "O ile w ogóle go mamy". Nienawidzę moich myśli bo zawsze są szczere i bardzo realistyczne. Strząsnęłam je z siebie i usiadłam po stronie pasażera. - Zapnij pasy Lex.
-Myślałam, że jesteś dobrym kierowcą.
-Najlepszym. Dlatego zapnij pas. - Uśmiech z jego twarzy nie znikał a wręcz przeciwnie, robił się coraz większy. Do tego stopnia, że w pliczkach dostrzegłam małe dołeczki, których wcześniej nie widziałam, a może nie chciałam widzieć. W tym świetle wydawał się bardzo przystojny. Zapalił silnik i ruszyliśmy z powrotem w kierunku autostrady.


1 komentarz:

  1. Bellemy w porę się zjawił - na całe szczęście! :D Już się nie mogę doczekać nexta. Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń