piątek, 17 kwietnia 2015

Rozdział 19

Szliśmy powoli, co chwila obracając się za siebie. Las zawsze wydawał mi się strasznym miejscem a teraz, kiedy było tak ciemno i w dodatku chcieli nas zabić nie zmieniłam o nim zdania. Moja fobia tylko wzrosła. Nasz „spacer” trwał dobre dwadzieścia minut. Nie wiem, czy to ze strachu, czy może też z tego, że nasi najbliżsi nas zdradzili, ale cały ten czas nie powiedzieliśmy ani słowa. Na dworze było coraz zimniej, ale nie chciałam narzekać. Gdyby nie Bellemy już dawno bym nie żyła, więc jeszcze tego brakuje żebym mu marudziła.
-To tu.  – odezwał się w końcu Bell pokazując na mały domek. – Tu zostajemy na noc.
-Skoro ty wiesz o tym miejscu to London chyba też.
Bellemy się obrócił i w świetle latarki, którą trzymał w ręce mogłam zobaczyć jego zmęczoną twarz. Włosy opadły mu na czoło a oczy miał podkrążone. Dawno nie widziałam kogoś tak zmęczonego.
-Tu mieszka mój przyjaciel, który uciekł z mafii. Tylko ja wiem o tym miejscu.
 Kiedy podeszliśmy bliżej zapaliła się lampa. Dom był niewielki, ale piętrowy. Od zewnątrz pomalowany na szary kolor, ale w niektórych miejscach tynk już odpadał. Okna z brązowymi obramowaniami a w środku dostrzegałam kwiaty. Nie wyglądał jak na dom osoby z mafii, ale co ja tam mogę wiedzieć. Nagle drzwi od domu otworzyły się na oścież i wyszedł nam naprzeciw ciemnowłosy i bardzo wysoki mężczyzna. 
-Bell, myślałem, że już nigdy cię  nie spotkam. – mężczyzna wyciągnął do niego rękę na powitanie.
-Ja też. – Bellemy odwzajemnił uścisk. – Niestety nie przyszedłem tu towarzysko. Potrzebujemy pomocy.
-My? – Bell wskazał na mnie. – Obiecałeś nikogo tu nie przyprowadzać.
-To wyjątkowa sytuacja. Jeśli nam nie pomożesz to zginiemy. Proszę Chuck.
-Zgoda. Chuck Dashner.
-Lexie Argent.
-No i wszystko jasne. Właźcie do środka bo jest strasznie zimno.
W domu pachniało cynamonem. To chyba był zapach świeczek, które były dosłownie wszędzie. Przedpokój był koloru beżowego. Po prawo były drzwi prowadzące do malutkiej kuchni z jednym oknem a na lewo otwarte przejście do dość sporego salonu.
-Bell możesz iść na kanapę do dużego pokoju a Lex zaprowadzę do sypialni.
-Jasne. To dobranoc. – pomachał na pożegnanie a ja poszłam za Chuckiem na górę.
-A gdzie jest London? – zagadał.
-Powiedźmy, że to przez nią mamy te problemy.
Zaśmiał się pod nosem. Chociaż zrobił to cicho i tak usłyszałam jakie to było chamskie.
-Co cię śmieszy?
-Nic. Ona zawsze stawiała siebie ponad wszystko, ale nie myślałem, że wyda własnego brata a tu proszę.
-Też myślałam, że nie jest do tego zdolna, ale jak widać. Btw czemu się tu ukrywasz?
Nagle nie był taki rozmowny.
-Odszedłem z mafii a za takie coś grozi śmierć. Po co umierać jak można tu żyć. – zatrzymał się przed drzwiami i otworzył je na oścież. – Twój pokój. Jest tam też łazienka. Rozgość się.
-Dzięki za wszystko.
-Drobiazg. – po tych słowach zamknął drzwi i wyszedł.

Pokój był koloru brudnobiałego a meble ciemnego drewna. Łóżko stało pod oknem z widokiem na ten przerażający las. Na szczęście w oknach są rolety więc od razu je zasłoniłam. Po prawej stronie pokoju znajdują się drzwi do łazienki. Mimo późnej godziny postanowiłam wziąć długą kąpiel. W wodzie straciłam rachubę czasu. Po całym tym dniu byłam tak zmęczona, że od razu zasnęłam mimo tego, że łóżko było nie wygodne a pościel mnie gryzła. 
    Wstałam, była 7.55. Wszystko mnie bolało. Głowa, nogi i mięśnie brzucha.  Wydarzenia z wczoraj uderzyły we mnie niczym błyskawica pojawiająca się na niebie, gwałtownie. Nie zamierzałam jeszcze wstawać, jakoś nie śpieszyło mi się aby ponownie się z tym wszystkim się spotkać. W mojej głowie zaczeły odbijać się słowa London Lex kontrakt który z nimi zawarłaś jest nieaktualny, Masz oddać się mafii a nas puszczą. Totalnie nie wierzyłam w to co ona wtedy powiedziała. Jak mogła oskarżać mnie o współpracę z mafią? To było absurdalne! Najgorsze jednak było to, że oni wszyscy, oprócz Bellemiego, uwierzyli, że mam z tym wszystkim coś wspólnego! Każdy wiedział jaka jest London i naprawdę jestem w szoku, że oni w ogóle pomyśleli o takiej możliwości... jestem wręcz przekonana że to ona jest związana z mafią i to wszystko przez nią. Nie wiem co teraz będzie nie dość że jesteśmy ścigani przez mafie to jeszcze nasi właśni przyjaciele, o ile jeszcze mogę tak ich nazwać są przeciwko nam.
     Przez okno dostawały się promienie słońca. Podeszłam do niego, ale z niechęcią je odsłoniłam, jakoś zbyt mocno odstraszał mnie ten upiorny las. Weszłam do łazienki, przemyłam wodą twarz. Spojrzałam się w skrawki lustra, które było potłuczone. Wyglądałam jak jakieś zombie, ale nie pora myśleć teraz o wyglądzie, trzeba stawić czoła problemom, nie wolno się mazać. Przypomniałam sobie jak jeszcze kilka miesięcy temu zastanawiałam się jaką by tu kupić kolejną kreacje i od jakiego projektanta, a teraz stoję tu poobijana i całkiem inna, buntownicza, już z innym równie twardym charakterem. Nie uległa, pewna siebie i nie zwyciężona- zaczęłam powtarzać te słowa w swojej głowie jak mantrę , by dodały mi otuchy. Czarna Anakonda przestała budzić już we mnie strach jedyne co się na jego miejsce pojawiło to obrzydzenie, zbyt dużo przez niego straciłam, zbyt dużo ludzi przez niego zostało zabitych. Nie mogę wiecznie uciekać, chować się jak królik przed wilkiem. Muszę też uświadomić swoich bliskich kto tak naprawę jest naszym wrogiem. Moje życie przez te kilka miesięcy nauczyło mnie że nie ma w nim miejsca na współczucie, czy łaskę. O nie czas powitać nową Lexie- buntowniczą!
        Ruszyłam pewniejszym krokiem niż zazwyczaj do pomieszczenia, które prawdopodobnie było salonem domu w którym mieszkał zbieg. Ujrzałam na dużej kanapie Bellemiego i Chucka, śmiejących się i gadających chyba o starych czasach. Stanęłam w wejściu śmiejąc się sama do siebie widząc tak zadowolonego Bella. Nigdy nie widziałam żeby się tak śmiał. Był naprawdę szczęśliwy i ja mimowolnie też.
-O. Wstała nasza śpiąca królewna. - Rzucił Chuck przez ramię. - Wyspałaś się?
-Miałam nadzieję na wyższe standardy aczkolwiek od biedy ujdzie. - Wszyscy się zaśmiali. I teraz przypomniałam sobie o Liamie, Benie i Dylanie. Mimo, że nas zdradzili, opuścili czy jakkolwiek to nazwać, bałam się o nich. - Wiesz może co z Li i resztą?
     Bellemi właśnie pił kawę i kiedy zadałam to pytanie prawie się zachżtusił. Odłożył kubek i spojrzał na mnie srogim spojrzeniem.
-A co nas oni obchodzą? Byli gotowi nas zabić.
-Nie zabić, tylko wydać. I nie nas, tylko mnie.
-Na miłość Boską, Lex. - Bellemy teraz był wściekły. - Jak by cię wydali to tak czy inaczej byś umarła.
-Liami chciał nam pomóc i oberwał. Może nie żyję i...
-I dobrze! Ma to na co zasłużył! Wszyscy to mają! - W jego oczach dosłownie płonął ogień. Ostatnie słowa prawie wyszeptał. - Wszyscy mamy.
   Wyszedł z pokoju zrzucając kubek z napojem na podłogę. Szkło rozsypało się po całym pokoju z takim impetem, że nawet dotarło do mnie. Usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwiami, które wstrząsnęło nawet lustrem wiszącym w przed pokoju i zobaczyłam przez okno jak wściekły Bell wyleciał z domu i prawie biegł przed siebie.
-Milutki nie? - Chuck wdawał się przyzwyczajony do takich sytuacji. Poszedł do kuchni po zmiotkę i jak gdyby nigdy nic posprzątał szkło. - Na stole w kuchni są kanapki i kawa. Rozgość się.
-Dziękuje.
   Kanapki były ze starym chlebem i jakimś serem. Mimo wszystko smakowały bardzo dobrze, może dlatego, że byłąm strasznie głodna. Wypiłam cały kubek ciepłej kawy i posprzątałam po sobie. Wróciłam do salonu. Na kanapie siedział Chuck wpatrzony w telewizor. Leciały wiadomości i kolana się pode mną ugięły.
-Możesz pogłośnić? - Chłopak wykonał proźbę. Podeszłam do kanapy i na wszelki wypadek usiadłam wsłuchując się w słowa kobiety.
"W dalszym ciągu trwają poszukiwania 18-nasto letniej Lexie Argent i jej 21 -nego brata Edwarda Argent. Z rodzeństwem nie ma kontaktu od prawie dwóch miesięcy. Ucieczka z domu została już dawno wykluczona przez policję. W grę wchodzi porwanie. Podejrzenia są skierowane w grupę przestępczą, którą prowadzi mężczyzna o przezwisku Czarna Anakonda. Mają  to być porachunki. Jeżeli ktokolwiek ich widział proszony jest o kontakt z najbliższym posterunkiem policji."
      Ale nie to było najgorsze w tych wiadomościach. Na pasku u dołu było napinane o wypadku samochodowym. Ten samochód był nasz. Nagle w telewizji pojawia się transmisja z wypadku i już na 100% wiem, że to ten samochód. Kobieta wraca na wizję.
"Wczoraj w nocy doszło do wypadku samochodowego w okolicach obrzeży miasta. Ofiar nie znaleziono ma miejscu. Trwają poszukiwania chodź jest pewne, że ucierpieli. Na miejscu jest dużo krwi. Nie wiadomo jak doszło do wypadku."
       Patrzałam się w ekran jak bym była w jakimś transie. I cały czas miałam przed oczami napis, który się pojawił. "Ofiar nie odnaleziono. Są ranni."
-Oni żyją, Lex. - Powiedział cicho.
-Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej?
-Ponieważ Bellamy nie chciał abym to mówił. 
     Byłam wściekła, ale chciałam się dowiedzieć gdzie są więc walczyłam sama ze sobą. 
-Nie ważne. Mów co wiesz.
-Porwali ich. Ludzie Anakondy. Będą skazani na śmierć za tą zdradę. London was wydała, żeby mogła przeżyć. On nie chciał żebyś  to wiedziała, bo zaraz będziesz chciała ich ratować.
-O, nie mylił się. - Wstałam i szybkim krokiem ruszyłam do drzwi. Nie wiedziałam jak to zrobię, ale wiedziałam, że muszę im pomóc. Muszę pomóc Li. Teraz tylko to się liczy.
-Stój. I co zrobisz.
-Nie twój interes. 
     Chuck wstał. Złapał mnie za rękę i zatrzasnął drzwi.
-On ci nie powiedział bo wracasz do domu Lexie. Masz wykupioną wolność. Jak wyjdziesz to ją stracisz. Potrzebne ci to? Jak opuścisz ten dom nie wrócisz. Rozumiesz?
-Aż nad to.
   Wyrwałam się z uścisku i wyszłam z domu. Nie chcę wolności w zamian za śmierć przyjaciół. Wolę się ukrywać całe życie z nimi, niż żyć bez nich. Słońce już wzeszło rzucając promienie na moją bladą twarz. Wiedziałam co mam robić i  do kąt iść. Koniec ukrywania się za plecami innych ludzi. Popatrzałam w tył na stojącego w drzwiach chłopaka, który machał przecząco głową, ale to nie ważne. Nigdy więcej nie będę patrzeć w  tył. Koniec bycia dzieckiem. Wsiadam do samochodu, wrzucam bieg i wyjeżdżam przed siebie. Żadnej łzy, żadnej słabości. Właśnie teraz stara, wrażliwa i jakże delikatna Lexie umarła i już nigdy nie powróci
 .

1 komentarz: