Szliśmy powoli, co chwila obracając się za siebie. Las
zawsze wydawał mi się strasznym miejscem a teraz, kiedy było tak ciemno i w
dodatku chcieli nas zabić nie zmieniłam o nim zdania. Moja fobia tylko wzrosła.
Nasz „spacer” trwał dobre dwadzieścia minut. Nie wiem, czy to ze strachu, czy
może też z tego, że nasi najbliżsi nas zdradzili, ale cały ten czas nie
powiedzieliśmy ani słowa. Na dworze było coraz zimniej, ale nie chciałam
narzekać. Gdyby nie Bellemy już dawno bym nie żyła, więc jeszcze tego brakuje żebym
mu marudziła.
-To tu. – odezwał się w końcu Bell pokazując na mały
domek. – Tu zostajemy na noc.
-Skoro ty wiesz o tym miejscu to London chyba też.
Bellemy się obrócił i w świetle latarki, którą trzymał w
ręce mogłam zobaczyć jego zmęczoną twarz. Włosy opadły mu na czoło a oczy miał
podkrążone. Dawno nie widziałam kogoś tak zmęczonego.
-Tu mieszka mój przyjaciel, który uciekł z mafii. Tylko ja
wiem o tym miejscu.
Kiedy podeszliśmy bliżej zapaliła się lampa. Dom był
niewielki, ale piętrowy. Od zewnątrz pomalowany na szary kolor, ale w
niektórych miejscach tynk już odpadał. Okna z brązowymi obramowaniami a w
środku dostrzegałam kwiaty. Nie wyglądał jak na dom osoby z mafii, ale co ja
tam mogę wiedzieć. Nagle drzwi od domu otworzyły się na oścież i wyszedł nam
naprzeciw ciemnowłosy i bardzo wysoki mężczyzna.
-Bell, myślałem, że już nigdy cię nie spotkam. –
mężczyzna wyciągnął do niego rękę na powitanie.
-Ja też. – Bellemy odwzajemnił uścisk. – Niestety nie
przyszedłem tu towarzysko. Potrzebujemy pomocy.
-My? – Bell wskazał na mnie. – Obiecałeś nikogo tu nie
przyprowadzać.
-To wyjątkowa sytuacja. Jeśli nam nie pomożesz to zginiemy.
Proszę Chuck.
-Zgoda. Chuck Dashner.
-Lexie Argent.
-No i wszystko jasne. Właźcie do środka bo jest strasznie
zimno.
W domu pachniało cynamonem. To chyba był zapach świeczek,
które były dosłownie wszędzie. Przedpokój był koloru beżowego. Po prawo były
drzwi prowadzące do malutkiej kuchni z jednym oknem a na lewo otwarte przejście
do dość sporego salonu.
-Bell możesz iść na kanapę do dużego pokoju a Lex zaprowadzę
do sypialni.
-Jasne. To dobranoc. – pomachał na pożegnanie a ja poszłam
za Chuckiem na górę.
-A gdzie jest London? – zagadał.
-Powiedźmy, że to przez nią mamy te problemy.
Zaśmiał się pod nosem. Chociaż zrobił to cicho i tak
usłyszałam jakie to było chamskie.
-Co cię śmieszy?
-Nic. Ona zawsze stawiała siebie ponad wszystko, ale nie
myślałem, że wyda własnego brata a tu proszę.
-Też myślałam, że nie jest do tego zdolna, ale jak widać.
Btw czemu się tu ukrywasz?
Nagle nie był taki rozmowny.
-Odszedłem z mafii a za takie coś grozi śmierć. Po co
umierać jak można tu żyć. – zatrzymał się przed drzwiami i otworzył je na
oścież. – Twój pokój. Jest tam też łazienka. Rozgość się.
-Dzięki za wszystko.
-Drobiazg. – po tych słowach zamknął drzwi i wyszedł.
Pokój był koloru brudnobiałego a meble ciemnego drewna.
Łóżko stało pod oknem z widokiem na ten przerażający las. Na szczęście w oknach
są rolety więc od razu je zasłoniłam. Po prawej stronie pokoju znajdują się
drzwi do łazienki. Mimo późnej godziny postanowiłam wziąć długą kąpiel. W
wodzie straciłam rachubę czasu. Po całym tym dniu byłam tak zmęczona, że od
razu zasnęłam mimo tego, że łóżko było nie wygodne a pościel mnie gryzła.
Wstałam, była 7.55. Wszystko mnie bolało.
Głowa, nogi i mięśnie brzucha. Wydarzenia z wczoraj uderzyły we mnie
niczym błyskawica pojawiająca się na niebie, gwałtownie. Nie zamierzałam
jeszcze wstawać, jakoś nie śpieszyło mi się aby ponownie się z tym wszystkim
się spotkać. W mojej głowie zaczeły odbijać się słowa London Lex
kontrakt który z nimi zawarłaś jest nieaktualny, Masz oddać się mafii a nas
puszczą. Totalnie nie wierzyłam w to co ona wtedy powiedziała. Jak
mogła oskarżać mnie o współpracę z mafią? To było absurdalne! Najgorsze jednak
było to, że oni wszyscy, oprócz Bellemiego, uwierzyli, że mam z tym wszystkim
coś wspólnego! Każdy wiedział jaka jest London i naprawdę jestem w szoku, że
oni w ogóle pomyśleli o takiej możliwości... jestem wręcz przekonana że to ona
jest związana z mafią i to wszystko przez nią. Nie wiem co teraz będzie nie
dość że jesteśmy ścigani przez mafie to jeszcze nasi właśni przyjaciele, o ile
jeszcze mogę tak ich nazwać są przeciwko nam.
Przez okno dostawały się promienie
słońca. Podeszłam do niego, ale z niechęcią je odsłoniłam, jakoś zbyt mocno
odstraszał mnie ten upiorny las. Weszłam do łazienki, przemyłam wodą twarz.
Spojrzałam się w skrawki lustra, które było potłuczone. Wyglądałam jak jakieś
zombie, ale nie pora myśleć teraz o wyglądzie, trzeba stawić czoła problemom,
nie wolno się mazać. Przypomniałam sobie jak jeszcze kilka miesięcy temu
zastanawiałam się jaką by tu kupić kolejną kreacje i od jakiego projektanta, a
teraz stoję tu poobijana i całkiem inna, buntownicza, już z innym równie
twardym charakterem. Nie uległa, pewna siebie i nie zwyciężona- zaczęłam
powtarzać te słowa w swojej głowie jak mantrę , by dodały mi otuchy. Czarna
Anakonda przestała budzić już we mnie strach jedyne co się na jego miejsce
pojawiło to obrzydzenie, zbyt dużo przez niego straciłam, zbyt dużo ludzi przez
niego zostało zabitych. Nie mogę wiecznie uciekać, chować się jak królik przed
wilkiem. Muszę też uświadomić swoich bliskich kto tak naprawę jest naszym
wrogiem. Moje życie przez te kilka miesięcy nauczyło mnie że nie ma w nim
miejsca na współczucie, czy łaskę. O nie czas powitać nową Lexie- buntowniczą!
Ruszyłam pewniejszym krokiem niż
zazwyczaj do pomieszczenia, które prawdopodobnie było salonem domu w którym
mieszkał zbieg. Ujrzałam na dużej kanapie Bellemiego i Chucka, śmiejących się i
gadających chyba o starych czasach. Stanęłam w wejściu śmiejąc się sama do
siebie widząc tak zadowolonego Bella. Nigdy nie widziałam żeby się tak śmiał.
Był naprawdę szczęśliwy i ja mimowolnie też.
-O. Wstała nasza śpiąca królewna. - Rzucił Chuck przez
ramię. - Wyspałaś się?
-Miałam nadzieję na wyższe standardy aczkolwiek od biedy
ujdzie. - Wszyscy się zaśmiali. I teraz przypomniałam sobie o Liamie, Benie i
Dylanie. Mimo, że nas zdradzili, opuścili czy jakkolwiek to nazwać, bałam się o
nich. - Wiesz może co z Li i resztą?
Bellemi właśnie pił kawę i kiedy zadałam
to pytanie prawie się zachżtusił. Odłożył kubek i spojrzał na mnie srogim
spojrzeniem.
-A co nas oni obchodzą? Byli gotowi nas zabić.
-Nie zabić, tylko wydać. I nie nas, tylko mnie.
-Na miłość Boską, Lex. - Bellemy teraz był wściekły. - Jak
by cię wydali to tak czy inaczej byś umarła.
-Liami chciał nam pomóc i oberwał. Może nie żyję i...
-I dobrze! Ma to na co zasłużył! Wszyscy to mają! - W jego
oczach dosłownie płonął ogień. Ostatnie słowa prawie wyszeptał. - Wszyscy mamy.
Wyszedł z pokoju zrzucając kubek z napojem na
podłogę. Szkło rozsypało się po całym pokoju z takim impetem, że nawet dotarło do
mnie. Usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwiami, które wstrząsnęło nawet lustrem
wiszącym w przed pokoju i zobaczyłam przez okno jak wściekły Bell wyleciał z
domu i prawie biegł przed siebie.
-Milutki nie? - Chuck wdawał się przyzwyczajony do takich
sytuacji. Poszedł do kuchni po zmiotkę i jak gdyby nigdy nic posprzątał szkło.
- Na stole w kuchni są kanapki i kawa. Rozgość się.
-Dziękuje.
Kanapki były ze starym chlebem i jakimś serem.
Mimo wszystko smakowały bardzo dobrze, może dlatego, że byłąm strasznie głodna.
Wypiłam cały kubek ciepłej kawy i posprzątałam po sobie. Wróciłam do salonu. Na
kanapie siedział Chuck wpatrzony w telewizor. Leciały wiadomości i kolana się
pode mną ugięły.
-Możesz pogłośnić? - Chłopak wykonał proźbę. Podeszłam do
kanapy i na wszelki wypadek usiadłam wsłuchując się w słowa kobiety.
"W dalszym ciągu trwają poszukiwania 18-nasto letniej
Lexie Argent i jej 21 -nego brata Edwarda Argent. Z rodzeństwem nie ma kontaktu
od prawie dwóch miesięcy. Ucieczka z domu została już dawno wykluczona przez
policję. W grę wchodzi porwanie. Podejrzenia są skierowane w grupę przestępczą,
którą prowadzi mężczyzna o przezwisku Czarna Anakonda. Mają to być
porachunki. Jeżeli ktokolwiek ich widział proszony jest o kontakt z najbliższym
posterunkiem policji."
Ale nie to było najgorsze w tych
wiadomościach. Na pasku u dołu było napinane o wypadku samochodowym. Ten
samochód był nasz. Nagle w telewizji pojawia się transmisja z wypadku i już na
100% wiem, że to ten samochód. Kobieta wraca na wizję.
"Wczoraj w nocy doszło do wypadku samochodowego w
okolicach obrzeży miasta. Ofiar nie znaleziono ma miejscu. Trwają poszukiwania
chodź jest pewne, że ucierpieli. Na miejscu jest dużo krwi. Nie wiadomo jak
doszło do wypadku."
Patrzałam się w ekran jak bym
była w jakimś transie. I cały czas miałam przed oczami napis, który się
pojawił. "Ofiar nie odnaleziono. Są ranni."
-Oni żyją, Lex. - Powiedział cicho.
-Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej?
-Ponieważ Bellamy nie chciał abym to mówił.
Byłam wściekła, ale chciałam się
dowiedzieć gdzie są więc walczyłam sama ze sobą.
-Nie ważne. Mów co wiesz.
-Porwali ich. Ludzie Anakondy. Będą skazani na śmierć za tą
zdradę. London was wydała, żeby mogła przeżyć. On nie chciał żebyś to
wiedziała, bo zaraz będziesz chciała ich ratować.
-O, nie mylił się. - Wstałam i szybkim krokiem ruszyłam do
drzwi. Nie wiedziałam jak to zrobię, ale wiedziałam, że muszę im pomóc. Muszę pomóc
Li. Teraz tylko to się liczy.
-Stój. I co zrobisz.
-Nie twój interes.
Chuck wstał. Złapał mnie za rękę i
zatrzasnął drzwi.
-On ci nie powiedział bo wracasz do domu Lexie. Masz
wykupioną wolność. Jak wyjdziesz to ją stracisz. Potrzebne ci to? Jak opuścisz
ten dom nie wrócisz. Rozumiesz?
-Aż nad to.
Wyrwałam się z uścisku i wyszłam z domu. Nie
chcę wolności w zamian za śmierć przyjaciół. Wolę się ukrywać całe życie z
nimi, niż żyć bez nich. Słońce już wzeszło rzucając promienie na moją bladą
twarz. Wiedziałam co mam robić i do kąt iść. Koniec ukrywania się za
plecami innych ludzi. Popatrzałam w tył na stojącego w drzwiach chłopaka, który
machał przecząco głową, ale to nie ważne. Nigdy więcej nie będę patrzeć w
tył. Koniec bycia dzieckiem. Wsiadam do samochodu, wrzucam bieg i wyjeżdżam
przed siebie. Żadnej łzy, żadnej słabości. Właśnie teraz stara, wrażliwa i
jakże delikatna Lexie umarła i już nigdy nie powróci
.
Wspaniały!!! Warto było czekać ;*
OdpowiedzUsuń