piątek, 13 marca 2015

Rozdział 13

Pogoda za oknem samochodu była ponura. Z nieba padała lekka mżawka, wszystko co mijaliśmy na autostradzie było smętne i rozmazywało się pod wpływem kropel, które osadziły się na szybach pojazdu. Patrząc w dal starałam się jak tylko mogłam nie myśleć o Liamie, tęskniłam za nim, ale najbardziej bałam się coś mu mogą zrobić. Po tym wszystkim co z nim przeszłam, byłam mu wdzięczna za każde jego poświęcenie, już nawet nie chodziło o to, że on próbował mnie porwać, bo jak sam powiedział było to nieuniknione. Tylko o to, że ja głupia, zachowywałam się przez cały ten czas jak jakaś niewychowana lala i nigdy mu nie podziękowałam. Byłam zaślepiona własną nienawiścią do niego, w ogóle nie myślałam racjonalnie. Teraz z biegiem czasu i kiedy go porwali dotarło do mnie jak bardzo powinnam była być mu wdzięczna, bo gdyby nie on byłabym już martwa. Pewnie nie bez powodu Edward w ostatnich chwilach swojego życia powiedział mi abym im w końcu zaufała. Kto wie może on tez im ufał? Ale jedno pytanie nie dawało mi spokoju, mianowicie jak to możliwe, że moi rodzice, ci których znałam całe moje życie nie byli nimi? Czy Ed o tym wiedział a jeśli tak to czemu mi nie powiedział tego? Czy całe swoje życie żyłam w kłamstwie? Ile jeszcze ich było? Dobra muszę odsunąć, teraz te myśli ode mnie, są ważniejsze rzeczy. Musimy uratować Li.
Jechaliśmy  już jakieś 30 minut, nie wiedziałam do kąd zmierzamy. Okolica za oknem wcale się nie zmieniała. Dzisiejsza pogoda strasznie pasowała do opisu typowej Angielskiej pogody. Depresyjnej i melancholijnej. Chciałam wiedzieć coś więcej o tej całej mafii, Czarnej Anakondzie ,w końcu siedziałam w tym razem z nimi. Jak tylko znajdziemy Li, musi mi wszystko o nich powiedzieć . Kiedy na niego spojrzałam, wydawał się pochłonięty jazdą na drodze jakby była by to najważniejsza, rzecz jaka musi teraz wykonywać oraz pasja jego życia. Twarz miał bardzo zmęczoną jak kobieta, która wraca do domu po pracy i uświadamia sobie, że ma jeszcze tyle do zrobienia. Na jego głowie panował całkowity nie ład, jego kruczoczarne włosy sterczały we wszystkich kierunkach. Nie chciałam, żeby ta niezręczna cisza, która panowała między nami, trwała jeszcze dłużej, postanowiłam zagadać.
-Dokąd jedziemy?
-Do Brighton. To miejscowość portowa.
-Skąd wiecie czy na pewno tam jechać? Przecież mogli zabrać ich gdziekolwiek. – Nie wiem czy to jest najlepszy temat ale moja ciekawość jest ogromna. Mam jeszcze więcej pytań, ale one już na pewno nie są na miejscu. Teraz do mnie dotarło, że nie mam pojęcia co stało się z ciałem Eda. Samo to wspomnienie wywołało u mnie łzy w oczach ale wiem, że nie mogę sobie pozwolić na czułości. Jak ja mogłam zostawić. On by nigdy tego nie zrobił, chociaż myśląc logicznie jak mogłam pomóc osobie, która już nie żyje. To wszystko to jedna wielka katastrofa. Moje życie wcale nie przypomina mojego życia. Czuję się jak wsadzona do innego ciała. Jak bym mogła tylko patrzeć na świat ale ktoś inny podejmował za mnie decyzje i wprowadza ł w ruch moje nieszczęsne ciało.
-Nie wiemy tylko przypuszczamy. – Powiedział Dylan zaciskając usta jakby zastanawiając się czy dokończyć wypowiedź. Widziałam to, ale postanowiłam dać mu wybrać czy chce mi to powiedzieć. Teraz wszystko się pokręciło tak bardzo, że wszyscy się zmienili. – W Brighton będzie pewna osoba, która… - Łzy znowu zagościły w jego szarych oczach. - … powie nam czy są tam Liam i Stella. To zaufana osoba.
-Dylan wszystko w porządku?
-Jasne. Już wszystko okey. – Zaczął się uspokajać a jego zaczerwienione oczy wracały do normalnego stanu. Musiał mieć jakieś bolesne wspomnienie związane albo z tym miejscem albo z tą „zaufaną” osobą.
   Po chwili ciszy odezwał się iphone Dylana.
-Halo. Jasne zaraz tam dojedziemy.
-Co jest?
-Dzwonił Bellemy. Kończy im się paliwo. Zjedziemy na stację.
-Skoro im się kończy, dlaczego my też mamy zjechać? – Po tym pytaniu Dylan zaczął się jakby denerwować, ale ten stan nie trwał długo.
-U nas z bakiem też jest słabo poza tym na stacji jest McDonalds. Nic nie jedliśmy a długo tak nie pociągniemy. – Wysłał mi uśmiech, ale na pewno nie był szczery. Nie znam ich długo lecz na pewno wiem, że Dylan nie potrafi kłamać.
-Dobra. Ty jesteś kierowcą ale według mnie…
-Właśnie ja  jestem kierowcą Lex! – Wydarł się na mnie jak by nie wiem co się stało. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Był rozdrażniony i bardzo zdenerwowany.
-Przepraszam jeśli cię uraziłam, chociaż nie wiem czym. Rozumiem, że twoja siostra zaginęła, ale to nie usprawiedliwia cię do takiego zachowanie.
-Wiem Lex. Powiedz mi jedno. – Na chwilę przestał mówić zastanawiając się jak ująć słowa. Czy jak byś wiedziała, że musisz kogoś poświęcić aby go uratować zrobiła byś to?
-Skąd takie pytanie?
-Odpowiesz? – Przewróciłam oczami.
-Mój brat nie żyję więc to jest raczej głupie, ale myślę, że tak. To w końcu mój brat. Najbliższa mi osoba. Mimo tego jak bardzo się z nim kłóciłam i ile razy powiedziałam, że go nienawidzę, kochałam go.  Szkoda, że zrozumiałam to tak późno.
     Zapadła cisza i nikt z nas jej nie zakończył, aż do końca naszej podróży na stację. Autostrada była pełna samochodów.  Cały czas ktoś przejeżdżał obok nas a ja w dalszym ciągu nie mogłam się przyzwyczaić do odwrotnej strony kierownicy w samochodzie. Po chwili skręciliśmy na zjeździe a na parkingu czekali już na nas pozostali. Wyszłam z samochodu bo miałam już dość tej smutnej aury płynącej od Dylana. Nie dość, że czułam się okropnie jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię jaką kiedykolwiek miałam to on jeszcze mnie przytłaczał swoją. Może to i samolubne, ale chciałam już to zakończyć i poczuć się lepiej zanim całkowicie popadnę w depresję.
-Hej. - Rzuciłam oschle wychodząc z auta. - Nie mieliście tankować?
-Już gotowe. - Rzuciła London. Od czasu kiedy mnie pobiła wydaję się dużo milsza. Może to jej sposób na przeprosiny.
-Dobra. Przegapiliśmy śniadanie to może chociaż jakiś obiad?
-Jestem całkowicie za. - Powiedział Dylan. - Ale ja musze zatankować samochód więc któreś z was idzie. -Po tym wsiadł do samochodu i pojechał zatankować.
-Nie zabiorę się sam. Lex pomożesz zebrać zamówienia? - Powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha Bellemy.
-Jasne. Jak zawsze do usług.
        Starałam się zapamiętać wszystko, ale oni jedzą tak dużo. Byłam zdziwiona ponieważ wszyscy są bardzo wysportowani i mają nienaganne sylwetki. Szliśmy w kierunku wejścia kiedy Bellamy złapał mnie za rękę.
-Widzisz tą kolejkę? Będziemy tam stać całe życie. Właścicielem jest mój dobry kolega więc obsłuży nas szybciej.
-Doby plan.
    Obeszliśmy budynek. Atmosfera między nami była bardzo napięta i on chyb też to zauważył. Wolała bym przejść w tej ciszy do końca bo o czym mam z nim rozmawiać, ale on nie wysłuchał moich modlitw i się odezwał.
-Wiem, że początek naszej znajomości nie był zbyt dobry, ale powinniśmy potrafić się ze sobą komunikować. To dość ważne szczególnie teraz, kiedy mamy wspólny cel.
-Wiem, ale ja powiedzmy nic do ciebie nie mam. To twoja siostra mnie pobiła nie ty.
-Haha. Tak. A wiesz jak na ciebie mściła po tym jak rozwaliłaś jej głowę.
-Cieszę się.
-Przepraszam.
-Co? Co ty gadasz. - Szliśmy wkoło tego budynku. Było tu ciemno i nie widziałam żadnych drzwi. Cofnełąm się i chciałam zacząć biec. Po tym co przeszłam to chyba każdy by tak zareagował, ale niestety moje przepuszczenia okazały się prawdziwe. Chłopak złapał mnie za nogę i runęłam prosto na ziemię. - Co to do cholery jest! Bellamy co ja ci zrobiłam.
-Uwierz mi Lex,  ja wcale nie chcę tego robić.
-To nie rób. Puść mnie. Zapomnimy o tym błagam. - Potrząsnął przecząco głową. - Błagam.
-Lex. To nic osobistego. Po prostu krew za krew. - Przysunął się bliżej żeby złapać mnie za ręce. To była moja jedyna szans. Kopnęłam go w twarz z całej siły. Obrócił się i plunął krwią. Byłam strasznie nabuzowana i wiem, że powinnam uciekać ale nie panowałam nad sobą, już nie. Obok leżała metalowa rurka. Chwyciłam ją, podbiegłam do niego i z całej siły zaczęłam go nią uderzać.
-Przestań!
     Straciłam rachubę w uderzeniach. Po chwili zorientowałam się, że jest nie przytomny. Rzuciłam zakrwawiony przedmiot i powiedziałam na pół szeptem.
-To nic osobistego dupku. - Zerwałam się z miejsca. Biegłam najszybciej jak mogłam kiedy pod koniec uliczki wjechał samochód. Rozpędził się potrącił mnie. W  tej samej chwili wszystko straciło ostrość. Kolory przestały się różnić a pojedyncze rzeczy zlały się w jedną. Na twarzy czułam jedynie ciepło własnej krwi, która była wszędzie. Nie mogłam się ruszyć. Odezwała się też moja stara rana z postrzału. Ktoś wyszedł z pojazdu i z hukiem zatrzasnął drzwi.
-Żyje? - To był głos Bellamiego. Ledwo mówił i język mu się plątał. Nie wiem kim się stałam, ale zaczęłam żałować, że go nie zabiła. To wszystko mnie zmieniło. Jestem kompletnym wrakiem człowieka. Teraz to do mnie dotarło, że moja psychika siada całkowicie. Nie mam brat i, jak się okazuję, rodziców też. O ile to przeżyję nigdy nie będę już sobą. Widziałam tyle śmierci i sama się o nią otarłam. Mam dość życia, które teraz prowadzę. Jedyne o czym maże to o tym aby Bellamy i jego kolega skrócili moje męki i zakończyli to wszystko.
-Mam nadzieję. - Nie, nie, nie. To był Dylan na pewno. Jak to możliwe. Dlaczego? To wszystko było ukartowane. Nagle poczułam zimne ręce na moim boku przewracające mnie na plecy. Zawyłam z bólu. Nie miałam siły się szarpań. - Przynieś mi sznur z samochodu. - Łzy miałam jak grochy.
-Dylan. - Mówiłam ostatkiem sił. - Dlaczego? - Jego wzrok był pusty, nie potrafił mi spojrzeć prosto w oczy . Wpatrywał się w przestrzeń. Całkowitą nicość.
-W drodze tutaj pytałem cię czy poświęciła byś kogoś dla brata. Ja teraz to robię dla Siostry Lex. - Spojrzał na mnie a do jego oczu napłynęły łzy. - Jak tego nie zrobię zabiją ją. Li zresztą też. Obiecałem.
-Wiem. - Teraz rozumiem to wszystko. Sama się sobie dziwię, ale nie mam mu tego za złe. Dla Eda zrobiła bym to samo. Kim ja dla nich jestem? Zwykłą osobą, która się przypałętała do niewłaściwych osób. Zamknęłam oczy i poczułam wbijającą się linę w moje nadgarstki. Syknęła.
-Bellamy nie tak mocno.
-Co cię to obchodzi. I tak umrze. - W pewnym sensie już się z tym oswoiła, ale słyszeć to z czyiś ust było mi ciężko.
-A tobie w jaki sposób pomogę moją śmiercią Bellamy? - Uśmiechnął się.
-Widzę, że poczucia humoru nie brakuję. Nie pomożesz. Ja po prostu jestem w mafii i nie mam zamiaru odejść. Pomagam Dylanowi nie zmienić zdania.
-Twoje siostry i Ben o tym wiedzą?
-Nie Lex. - Odezwał się Dylan. - Tylko my. Pewnie będą nas szukać. Nie wiń ich. To tylko nasza wina.
-Ciebie też nie winię. Zrobiła bym to samo dla mojego brata.
-Koniec tych czułości. - Bellamy podszedł do mnie ze strzykawką. - Po tym zaśniesz. - Uklęknął przy mnie i wbił igłę w szyję. Poczułam lekkie ukucie i jak płyn rozlewał się po moim ciele sprawiając, że każda komórka mojego ciała zaczęła usypiać. Nachylił się do mojego ucha i szepnął. - Tak naprawdę nie masz mnie za dupka wiem o tym. Postaram się aby wpuścili Liama. - Miałam ochotę zabić go na miejscu ale nie pozwalało mi na to moje zmęczenie po tym co mi tam dał i związane ręce. Podniósł mnie i wsadził na tylne siedzenia. Leżałam całkowicie zamroczona.
-Dylan wiesz gdzie jechać?

-Taa. - Odpowiedział pustym słowem. To było ostatnie co słyszałam przed odpaleniem auta. Potem pisk opon i całkowicie odleciałam w nicość mojego pogmatwanego, zniszczonego tym wszystkim umysłu.

2 komentarze:

  1. Ciekawie..
    I tak nie zabiją Lex bo ona jest główną bohaterką więc tak jakoś mi się wydaje.. Chociaż mimo wszystko nie jest moją ulubioną postacią więc nooo... ;D ale szkoda by było. Podobało mi się jak powiedziała 'Ja też bym tak zrobiła na twoim miejscu, nie winie Cie' to było takie megaa ♥
    Zapraszam do mnie na nowy rozdział ->
    http://hopeisabitches.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. No no no. Już się nie mogę doczekać nexta ;*

    OdpowiedzUsuń