- Pobudka księżniczko! - chyba najgłośniej jak
mogła krzyknęła London do mojego ucha. Gwałtownie się podniosłam i zszokowanym
wzrokiem próbowałam ogarnąć co się dzieje. Rozejrzałam się po pokoju. Przez
duże okno zasłonięte roletami prześwitywały małe smugi światła.
Musiało być już rano, bo gdy podeszłam do niego słońce
wschodziło ponad otaczające nas budynki. Zapowiadała się dzisiaj idealna pogoda
na długą podróż, którą musimy odbyć do wuja London. Mam nadzieję, że nie będzie
tak samo wredny i chamski w stosunku do innych jak ona. Dalej nie za bardzo
miałam pojęcie co tej dziewczynie uczyniłam. Spojrzałam na mały zegarek
znajdujący się na etażerce przy moim łóżku pokazywał 10.30. Czyli trochę sobie
pospaliśmy, ale po tych wszystkich przeżyciach jakie nas spotkały mieliśmy
prawo pospać trochę dłużej niż zwykle. Podeszłam do komody, która stała
nie daleko małego skórzanego fotelu z nadzieją, że znajdę w niej jakieś
ubrania. Przecież nie mogłam chodzić w piżamie. Wyciągnęłam z niej białą bluzkę
na krótki rękaw, fioletową bluzę oraz granatowe jeansy.
Kiedy wyszłam już z łazienki
poszłam do kuchni bo tam wszyscy odkąd wstali się kręcili. Dalej nie mogłam
pojąć logiki Liama. Najpierw wyznaje mi swoje uczucia, a potem oznajmia że to
nie miało sensu i, że zrozumiał to iż powinien dać London drugą szanse.
Oznaczało to, że już wcześniej ze sobą chodzili. Muszę przyznać, że zaczęła
targać mną zazdrość której wczoraj nie odczuwałam, ale ona teraz nie może mnie
zaślepić. Muszę poznać prawdę na temat swoich prawdziwych rodziców a jedynym
źródłem wiedzy do którego, że tak powiem mam dostęp jest Li. W końcu musze
zebrać się na rozmowę związku z tym.
Otworzyłam lodówkę i jedyną rzeczą
nadającą się jak dla mnie do zjedzenia był jogurt z kawałkami truskawek. Ubóstwiałam
go! Usiadałam na krześle obok Dylana. Biedny wyglądał tragicznie. Oczy
podkrążone, włosy w całkowitym nieładzie. Musiał nie spać w nocy. Pewnie
targały nim wyrzuty sumienia związane z jego siostrą, ale nie powinien się
obwiniać zrobił wszystko co w jego mocy.
Zaczęłam przesłuchiwać się
rozmowie, która trwałą już od dobrych kilku minut.
Liam mówił widocznie poddenerwowanym głosem:
- Musimy tam wyruszyć! I to za równe 30 minut! Jak
powiedział mi dzisiaj mój informator, Czarna Anakonda dobrze wie gdzie nas szukać,
nawet wczoraj wieczorem kiedy my tu sobie smacznie spaliśmy oni byli w tym
hotelu i wypytywali się o nas. Na szczęście nikt nas nie zdradził, ale nie mamy
wiele czasu. - w jego głosie można było wychwycić wyraźne zdenerwowanie tą całą
sytuacją.
-Liam ale nie mamy samochodu, znalezienie jakiegoś zajmie mi
co najmniej 4 godziny! - Ben również był wkurzony.
- Nie, nie, nie! Nie możemy tyle czekać..- w słowo wszedł mu
Bellemy.
- Słuchaj było mówione, że wyjeżdżamy dopiero jutro, nie uda
nam się załatwić samochodu w tak krótkim czasie, w czasie 30 minut!
- Bell ty chyba tu czegoś nie rozumiesz - chłopak nie krył
już złości w swoim zachowaniu.- NIE możemy dłużej czekać. Nie dożyjemy jutra,
skoro ludzie CZA tu byli to nie minie kilka godzin kiedy ktoś im doniesie, że
się tu ukrywamy i nas zgarną a wtedy już po nas. Nikt nam nie pomoże, nie
możemy tak ryzykować.
-Ale nie rozumiesz prostej rzeczy, że nie mamy samochodu?
-To mi go załatw!
Oczy otworzyły mi się tak szeroko jak
nigdy wcześniej Liam nigdy tak nie krzyczał, przynajmniej ja tego nie
słyszałam. Oczywiście London musiała wykorzystać swoją szanse żeby mi dopiec.
-Spokojnie słonko. Jesteśmy tu bezpieczni. - Wyciągnęła do
niego rękę, aby go dotknąć a on ją odepchną. Mimo woli się uśmiechnęłam,
zresztą tak jak wszyscy w pokoju.
-Nie znacie Anakondy tak jak ja. On już dawno wie, że to
jesteśmy. Powiedział Liam, tym razem już spokojniejszym tonem.
-To czemu jeszcze ich tu niem.
-A nie lepsze pytanie jest skąd go tak dobrze znasz? - Kiedy
mówiłam te słowa starałam się, aby brzmiały naturalnie i bez spięcia, ale chyba
nie potrafię już z nim tak rozmawiać.
Wszyscy spojrzeli po sobie z grobowymi minami.
Cały czas było coraz więcej zagadek, ale jak to w filmach bywa, brak
odpowiedzi.
-To nie twoja sprawa.
-Dzięki jak zawsze milutka London.
-Taka jest prawda. To wszystko twoja wina. Powinnaś nam
dziękować, że możesz być z nami i, że jeszcze żyjesz. Możemy cię wydać i mieć
spokój.
-Co proszę? Co jest niby moją winą?
-Wszystko. Zobacz ile ludzi przez ciebie zginęło. Nasze
rodziny, przyjaciele, my już nie mamy dokąd wracać a tak zginęłabyś tylko ty
i...
-London! - Krzyknął Bellemy. Innych zamurowało tak samo jak
mnie. Matko jak ja jej nienawidzę. - Jak możesz tak mówić?
-Prawdę?
-Zamknij się. Zawsze byłaś zołzą, ale teraz przechodzisz
samą siebie.
-Ja tylko mówię prawdę Bellemy. Zginęła nasza siostra. Czy
to cię nie obchodzi?
-Jasne, że obchodzi, ale to nie jej wina. - London
potrząsnęła głową.
-Jej. - Zaczęła opuszczać nasz hotelowy pokój. - I jeszcze
nam za to zapłaci.
-Gdzie idziesz? - W odpowiedzi usłyszeliśmy tylko
trzaśnięcie drzwiami.
Całkowicie mnie zatkało i łzy napłynęły
mi do oczu. Już nawet nie chodzi o te obelgi, które
sypała na mnie London, ale o to, że nie pomógł mi Li tylko
Bellemy, chłopak, z którym się najlepiej nie dogaduje. On naprawdę ma mnie już
gdzieś. Kiedyś tu zwariuję.
-Co teraz? - Odezwał, wyrwany z kontekstu Dylan.
-Nic. Niech robi co chce. Ale musimy szybko uciekać.
-To twoja siostra. - "O proszę i Li potrafi się
odezwać". Jak o tym myślałam przewróciłam oczami.
-To już nie ma znaczenia. Zdradziła nas. Ona zawsze mówi
serio. Powiedziała "zapłacisz" a skoro jesteśmy z tobą to wiesz,
transakcja wiązana.
-Ona ma racje. To moja wina. - Liam chciał się odezwać, ale
on był ostatnią osobą, jaką chciałam słyszeć. - Nic nie mów, proszę. Macie
jakiś pomysł jak się stąd wydostać?
-Mam znajomego, który ma warsztat w okolicy. - Odezwał się
Ben. - Powinien nam pomóc.
-W końcu dobre wieści. Możesz się z nim skontaktować? -
Dylan w stał i podszedł do okna.
- Jasne zaraz do niego zadzwonię- mówiąc wyciągnął telefon i
ruszył w kierunku salonu.
Napięcie unoszące się w kuchni niczym
czarna chmura, gwałtownie opadło, dając nam chwilowy spokój. Czując ulgę
wstałam z krzesła i zaczęłam chodzić po niej. Jedno mi jednak nie dawało
spokoju. Czemu Liam się za mną nie wstawił, skoro tak bardzo mnie lubił. Nie
rozumiałam tego, ale jeszcze bardziej nie miałam pojęcia skąd on zna tak dobrze
jak on to powiedział szefa mafii. Nie miałam zamiaru owijać w bawełnę i spytałam
Li prosto z mostu:
- Czemu się za mną nie wstawiłeś jak London na mnie
najechała?
-Lex nie wiem , tak jakoś wyszło. Przepraszam - nagle całą
jego twarz objął smutek.
- Powiem ci, że ja ciebie już dawno przestałam rozumieć, ale
to mnie strasznie bolało - nawet nie próbowałam ukryć rozżalenia jakie
szarpało moją duszą.
Nic nie powiedział tylko popatrzał się na mnie smętnym
wzrokiem i odwrócił głowę.
Do pomieszczenia wszedł uradowany Bellemy.
- Mam bardzo, ale to bardzo dobre wieści jak na
sytuację w której się obecnie znajdujemy! - mówiąc to aż tryskał szczęściem.-
Mamy samochód! Znajomy znajomego nam go pożyczy. Mamy być u niego w warsztacie
za 30 minut. Spokojnie na szczęście jest on przecznicę stąd!
Wszyscy zaczęli się cieszyć jak
oszaleli. Przybijać sobie piątki, a ja stałam i się na to patrzałam. W sumie to
nie wiem czemu, ale nie rozumiałam zbytnio celu tej podróży. Oprócz tego, że
jedziemy tam, aby uciec jak najdalej od mafii to po co jeszcze? Czy
kiedykolwiek wrócę do Stanów? Nie mam zielonego pojęcia, czy kiedykolwiek
dowiem się czegoś więcej od nich? Czemu oni ciągle nie chcieli mi nic
powiedzieć. Jak tylko wyjedziemy stąd wyciągnę od nich tyle ile się da... w
końcu jakby nie patrzeć to jestem z nimi od dobrych dwóch miesięcy. Jezu to już
dwa miesiące nie ma mnie w domu.
Moje przemyślenia przerwał głos Dylana:
- Dobrze moi drodzy! Czas zbierać manatki i w końcu wyjechać
z tego zadupia! Za 10 minut widzę was tu z powrotem ze spakowanym rzeczami.
Równo po 10 minutach, trzymaliśmy w rękach
plecaki i wychodziliśmy z hotelu. Nikt nic nie mówił. Myślę, że nie chodziło
tylko o ostrożność, ale wszyscy myśleli o London i jej groźbie, ale chyba nie
jest taka głupia żeby wydać własnego brata na śmierć. Myślę, że wszyscy w
ostatnim czasie przesadzili, ale nikt nie przyzna się do błędu. Ta cisza trwała
już za długo i w mojej głowie słyszałam myśli, które dosłownie krzyczały, żeby
zostać wydane na światło dzienne.
-Jak zamierzacie dostać do tego mechanika?
-Zamierzacie? Ty jesteś z nami Lex. - Powiedział bardzo
spiętym głosem Dylan. - Jak już mówiłem to przecznicę stąd. Dojedziemy pieszo.
-Czemu powiedziałaś wy? - Głos Liama brzmiał bardzo
poważnie.
-Tak jakoś. Spokojnie nie mam zamiaru robić scen na ulicy,
ale mam kilka pytań.
-Lexie, wiesz, że nie możemy na wszystko odpowiedzieć .
-Zamknij się Dylan. Słyszałam, że na te Li zna odpowiedzi.
-Nie wiem czy to dobry moment.
-A kiedy będzie? Jestem już tu dwa miesiące a nie mam żadnej
konkretnej odpowiedzi. - Liam westchnął dając znak, że mogę pytać.
-Co wiesz o moich rodzicach? Tych prawdziwych?
-Niewiele. Nie znam nawet ich imion. Twój ojciec zabił ...
-Liam zamilkł na chwilę. - Mojego brata. Był w gangu a twój ojciec już nie.
Pracował dla tych "dobrych". Jak by tego nie zrobił mój brat zabiłby
wielu niewinnych ludzi. Niestety był oczkiem w głowie CZA. Zemścił się
zabijając twojego ojca. Twoja matka wpadła w depresje i tak naprawdę przez pół
roku zajmowali się wami najlepsi przyjaciele waszych rodziców, czyli Rich i
Melisa. Potem wzięła się w garść i zabiła moją matkę. Co oczywiście darowane
jej nie zostało. Zginęła zostawiając ciebie i Eda. Tyle wiem. - Miałam ciarki
na całym ciele. Dowiedziałam się prawdy, której chyba nie chciałam znać bo to
tylko daje mi więcej pytań pobocznych, na które byli by w stanie odpowiedzieć
tylko te osoby, które już nie żyją.
Nagle coś do mnie dotarło. Co CZA obchodziła
rodzina Li, chyba, że to też była jakaś rodzina.
-Li.
-Nie, Lex. Dzisiaj już żadnych pytań.
Ciężko było mi powstrzymać się od
kolejnych, ale rozumiałam, że nie chce już o tym rozmawiać. Przez moją rodzinę
stracił matkę i brata. Ciężko mi to wszystko poukładać w głowie. Przez naszą
rozmowę nie zorientowałam się nawet, że nie jesteśmy już w hotelu tylko idziemy
przez jakąś ulicę pewnie w kierunku tego warsztatu. Nie zdążyłam się nawet
obejrzeć kiedy dotarliśmy pod same metalowe drzwi warsztatu.
Wnioskując po tym jak wyglądał, facet
który go prowadził nie zbijał na nim kokosów. Wszystko w tym budynku jak i w
koło niego ledwo trzymało się kupy. Aż zaczęłam się zastanawiać jakiego rzęcha
da nam ten facio. A co ważniejsze ile kilometrów zdążymy przejechać zanim ten
się doszczę rozleci. Nagle wielkie metalowe wrota zaczęły się powoli otwierać
strasznie przy tym skrzypiąc.
Moim oczom ukazał się łysy mężczyzna w średnim wieku. Miał
na sobie starą poplamioną koszulę i brudne odarte i dawno starte dżinsy. Jednym
słowem wyglądał jakby nie wychodził z domu przez dobre kilka miesięcy. Na
twarzy malowało mu się zmęczenie i tęsknota. Oczy wydawały się być zniesmaczone
tym całym brudnym światem.
Bellemy szybko podszedł do mężczyzny i zaczął
z nim rozmawiać. Nikt się nie odezwał, z resztą nie było o czym rozmawiać wszyscy
dobrze wiedzieli jaka jest sytuacja i bezsensowna paplanina nie miałaby sensu.
Nie czekaliśmy zbyt długo kiedy zza garażu wyjechał Bellemy czarnym eleganckim
Jaguarem. Byłam bardzo zaskoczona, nie spodziewałam się, że załatwi taki
samochód.
- Wskakujcie!- zamachnął ręką w geście, że mamy wchodzić do
pojazdu.
Wszyscy zajęliśmy miejsca.
- Dobra ludzie- powiedział wesoło Bell - czasu ruszać w
trasę ! By the way widzicie jakie cacko udało mi się załatwić? - gdyby mógł z
radości skakałby jak małe dziecko kiedy dostanie swoją wymarzoną zabawkę.
- Nawet nie chce wiedzieć jak to załatwiłeś ...-
powiedziałam. Nie za bardzo w sumie obchodziło mnie jaką cenę musiał kosztować
ten wóz, mimo że był taki świetny.
- Lex nie przeszkadzaj, ciesz się do póki możesz bo może
przyjść taki czas że w ogóle nie będziemy mieli jakiegokolwiek auta.-
odpowiedział mi Ben.
Dylan który usiadł z przodu zaczął wbijać do
nawigacji nazwę miasta do którego mieliśmy się udać.
- Nawigacja pokazuje, że za około 5 godzin powinniśmy być na
miejscu, oczywiście jak wszystko dobrze pójdzie, ale znając nasze szczęście to
dotrzemy tam za jedne dzień - uśmiechnął się, ale dobrze było widać, że wierzy
w taką możliwość.
Jedno mnie zastanawiało dlaczego oni wszyscy
chcą pojechać bez London? Mimo że niezbyt ją lubiłam to raczej nie było by miłe
gdyby ktoś ją zostawił. Czy oni naprawę nie mieli serca? Bo czasami -
żeby tylko - tak to wyglądało. Nie czekając ani chwili dłużej spytałam:
- A co z London ? Nie możemy jej przecież tak zostawić.
- I ty się jeszcze o nią martwisz, za to jak ci dzisiaj
nagadała to ja na twoim miejscu bym się cieszył, że jej nie ma- jak widać
Bellemiego nie za bardzo obchodził los siostry ale ja nie byłam aż taka wredna.
- Jak tak możesz? Nawet jej nie szukasz... to twoja siostra!
A co jak złapała ją Czarna Anakonda? Nie mów, że ci na niej nie zależy.- wcale
nie próbowałam ukryć w moim głosie emocji jakie mną targały. Oni byli
okropni!
- Słuchaj Lex, London nie jest na głupia i dobrze wie co
robi! Musisz się do tego przyzwyczaić! Bo uwierz, że nikt nie będzie się tobą
opiekował ... Nikt! - Bell ostatnie słowa wykrzyczał. - Przepraszam- powiedział
. Ruszyliśmy, nikt już nie powiedział ani słowa. Siedzieliśmy. Spojrzałam na
Liama, którego oddzielał ode mnie siedzą po miedzy nami Ben. Patrzał się nieobecnym
wzrokiem na otaczające nas miasto . Każdy był pogrążony w swoim intymnym
świecie. Cisza.
Jechaliśmy już kilka minut, kiedy Bellemy który
kierował zatrzymał się przy dość starym domu i wysiadł.
-Dlaczego stajemy? - Spytałam. Byłam zaskoczona tą sytuacja
ponieważ tak nalegali aby jechać jak najszybciej a teraz się zatrzymują.
-Tu mieszka nasz informator. Od niego dostaniemy radio
policyjne na ich częstotliwości aby wiedzieć co się dzieje.
-Pomysłowe. - Podsumowałam w jednym słowie.
Czekaliśmy jakieś pięć minut, kiedy z
domu wyszedł Bellemy z jakimś starszym mężczyzną.
-To Artur. - Powiedział obojętnie Li. - Nasz informator. -
Zapukał do okna a on od razu je otworzył.- I zawsze można na niego
polegać.
-Jak się masz Liam? - Spytał z uśmiechem na twarzy Artur. -
O Ben i Dylan. Kiedy ja was ostatnio widziałem? Kupę lat. - Chłopcy uśmiechnęli
się równocześnie do niego. - O i kogo ja widzę. Lexie Argent. Dawno cię nie
widziałem.
-To dziwne bo ja pana nigdy. - Zaśmiał się.
-Jakiego pana? Nic dziwnego, że mnie nie pamiętasz. Miałaś
sześć lat jak się ostatnio widzieliśmy. Kontaktowałaś się już z Edem? - Te
słowa bardzo mnie zabolały. Chyba wszyscy w samochodzie na mnie
spojrzeli.
-On nie żyje.
-To ty jeszcze nic nie wiesz? - Zrobiłam duże oczy i potrząsnęłam
przecząco głową. - On przeżył. Nie wiem na sto procent, ale chyba wyjechał do
Paryża z jak jej tam było...
-Emma?
-Dokładnie. - Na mojej twarzy pojawił się uśmiech którego
dawno nie widziałam.
-To wspaniała wiadomość, ale dlaczego mi nic nie powiedział?
-Z tego co wiem dostał małe zamawianie nerwowe. Ten Paryż to
była taka ucieczka od rzeczywistości. Na pewno się odezwie.
-Zamontowałem! - Krzyknął Ben z przedniego siedzenia. - Ustawiłeś
częstotliwość?
-Tak. Podwójna. Jedna policyjna, jedna ze mną. Powodzenia
dzieciaki.
-Czekaj! - Otworzyłam drzwi i przecisnęłam się pomiędzy Li a
siedzeniem. - Masz jakiś kontakt z moim bratem?
-Od dwóch dni nie.
-Jak mam go znaleźć?
-Kiedy będzie gotowy odezwie się. - Usłyszałam z tyłu
trąbienie. - Idź już Lex. Trzymaj się.
Wróciłam na miejsce. Bellemy wyjechał
bardzo szybko. Wszyscy boimy się jaką zemstę miała na myśli London, ale ja nie
sądzę aby spełniła groźby.
Kochamy was. Niki i Cat ♥
Kochamy was. Niki i Cat ♥
Ed żyje ! ♥♥♥ Jeju ♥♥ jak się ciesze ♥ w sumie to chyba moja ulubiona męska postać.. Czyli Emma też o tym wszystkim wie bo nie za bardzo czaje... A no i nie wiem czemu.. Jestem dziwna.. Ale uwielbiam London ♥ Taka suka... ;D Liam mnie wkurzał w tym rozdziale.. xD
OdpowiedzUsuńCzekam na next'a ;D
Robi się coraz ciekawiej :-D
OdpowiedzUsuń