niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 17

    - Pobudka księżniczko! - chyba najgłośniej jak mogła krzyknęła London do mojego ucha. Gwałtownie się podniosłam i zszokowanym wzrokiem próbowałam ogarnąć co się dzieje. Rozejrzałam się po pokoju. Przez duże okno zasłonięte roletami prześwitywały małe smugi światła.
Musiało być już rano, bo gdy podeszłam do niego słońce wschodziło ponad otaczające nas budynki. Zapowiadała się dzisiaj idealna pogoda na długą podróż, którą musimy odbyć do wuja London. Mam nadzieję, że nie będzie tak samo wredny i chamski w stosunku do innych jak ona. Dalej nie za bardzo miałam pojęcie co tej dziewczynie uczyniłam. Spojrzałam na mały zegarek znajdujący się na etażerce przy moim łóżku pokazywał 10.30. Czyli trochę sobie pospaliśmy, ale po tych wszystkich przeżyciach jakie nas spotkały mieliśmy prawo pospać trochę dłużej niż zwykle. Podeszłam do  komody, która stała nie daleko małego skórzanego fotelu z nadzieją, że znajdę w niej jakieś ubrania. Przecież nie mogłam chodzić w piżamie. Wyciągnęłam z niej białą bluzkę na krótki rękaw, fioletową bluzę oraz granatowe jeansy.
       Kiedy wyszłam już z łazienki poszłam do kuchni bo tam wszyscy odkąd wstali się kręcili. Dalej nie mogłam pojąć logiki Liama. Najpierw wyznaje mi swoje uczucia, a potem oznajmia że to nie miało sensu i, że zrozumiał to iż powinien dać London drugą szanse. Oznaczało to, że już wcześniej ze sobą chodzili. Muszę przyznać, że zaczęła targać mną zazdrość której wczoraj nie odczuwałam, ale ona teraz nie może mnie zaślepić. Muszę poznać prawdę na temat swoich prawdziwych rodziców a jedynym źródłem wiedzy do którego, że tak powiem mam dostęp jest Li. W końcu musze zebrać się na rozmowę związku z tym.
      Otworzyłam lodówkę i jedyną rzeczą nadającą się jak dla mnie do zjedzenia był jogurt z kawałkami truskawek. Ubóstwiałam go! Usiadałam na krześle obok Dylana. Biedny wyglądał tragicznie. Oczy podkrążone, włosy w całkowitym nieładzie. Musiał nie spać w nocy. Pewnie targały nim wyrzuty sumienia związane z jego siostrą, ale nie powinien się obwiniać zrobił wszystko co w jego mocy.
       Zaczęłam przesłuchiwać się rozmowie, która trwałą już od dobrych kilku minut.
Liam mówił widocznie  poddenerwowanym głosem:
- Musimy tam wyruszyć! I to za równe 30 minut! Jak powiedział mi dzisiaj mój informator, Czarna Anakonda dobrze wie gdzie nas szukać, nawet wczoraj wieczorem kiedy my tu sobie smacznie spaliśmy oni byli w tym hotelu i wypytywali się o nas. Na szczęście nikt nas nie zdradził, ale nie mamy wiele czasu. - w jego głosie można było wychwycić wyraźne zdenerwowanie tą całą sytuacją.
-Liam ale nie mamy samochodu, znalezienie jakiegoś zajmie mi co najmniej 4 godziny! - Ben również był wkurzony.
- Nie, nie, nie! Nie możemy tyle czekać..- w słowo wszedł mu Bellemy.
- Słuchaj było mówione, że wyjeżdżamy dopiero jutro, nie uda nam się załatwić samochodu w tak krótkim czasie, w czasie 30 minut!
- Bell ty chyba tu czegoś nie rozumiesz - chłopak nie krył już złości w swoim zachowaniu.- NIE możemy dłużej czekać. Nie dożyjemy jutra, skoro ludzie CZA tu byli to nie minie kilka godzin kiedy ktoś im doniesie, że się tu ukrywamy i nas zgarną a wtedy już po nas. Nikt nam nie pomoże, nie możemy tak ryzykować.
-Ale nie rozumiesz prostej rzeczy, że nie mamy samochodu?
-To mi go załatw!
     Oczy otworzyły mi się tak szeroko jak nigdy wcześniej Liam nigdy tak nie krzyczał, przynajmniej  ja tego nie słyszałam. Oczywiście London musiała wykorzystać swoją szanse żeby mi dopiec.
-Spokojnie słonko. Jesteśmy tu bezpieczni. - Wyciągnęła do niego rękę, aby go dotknąć a on ją odepchną. Mimo woli się uśmiechnęłam, zresztą tak jak wszyscy w pokoju.
-Nie znacie Anakondy tak jak ja. On już dawno wie, że to jesteśmy. Powiedział Liam, tym razem już spokojniejszym tonem.
-To czemu jeszcze ich tu niem.
-A nie lepsze pytanie jest skąd go tak dobrze znasz? - Kiedy mówiłam te słowa starałam się, aby brzmiały naturalnie i bez spięcia, ale chyba nie potrafię już z nim tak rozmawiać.
   Wszyscy spojrzeli po sobie z grobowymi minami. Cały czas było coraz więcej zagadek, ale jak to w filmach bywa, brak odpowiedzi.
-To nie twoja sprawa.
-Dzięki jak zawsze milutka London.
-Taka jest prawda. To wszystko twoja wina. Powinnaś nam dziękować, że możesz być z nami i, że jeszcze żyjesz. Możemy cię wydać i mieć spokój.
-Co proszę? Co jest niby moją winą?
-Wszystko. Zobacz ile ludzi przez ciebie zginęło. Nasze rodziny, przyjaciele, my już nie mamy dokąd wracać a tak zginęłabyś tylko ty i...
-London! - Krzyknął Bellemy. Innych zamurowało tak samo jak mnie. Matko jak ja jej nienawidzę. - Jak możesz tak mówić?
-Prawdę?
-Zamknij się. Zawsze byłaś zołzą, ale teraz przechodzisz samą siebie.
-Ja tylko mówię prawdę Bellemy. Zginęła nasza siostra. Czy to cię nie obchodzi?
-Jasne, że obchodzi, ale to nie jej wina. - London potrząsnęła głową.
-Jej. - Zaczęła opuszczać nasz hotelowy pokój. - I jeszcze nam za to zapłaci.
-Gdzie idziesz? - W odpowiedzi usłyszeliśmy tylko trzaśnięcie drzwiami.
      Całkowicie mnie zatkało i łzy napłynęły mi do oczu. Już nawet nie chodzi o te obelgi, które
sypała na mnie London, ale o to, że nie pomógł mi Li tylko Bellemy, chłopak, z którym się najlepiej nie dogaduje. On naprawdę ma mnie już gdzieś. Kiedyś tu zwariuję.
-Co teraz? -  Odezwał, wyrwany z kontekstu Dylan.
-Nic. Niech robi co chce. Ale musimy szybko uciekać.
-To twoja siostra. - "O proszę i Li potrafi się odezwać". Jak o tym myślałam przewróciłam oczami.
-To już nie ma znaczenia. Zdradziła nas. Ona zawsze mówi serio. Powiedziała "zapłacisz" a skoro jesteśmy z tobą to wiesz, transakcja wiązana.
-Ona ma racje. To moja wina. - Liam chciał się odezwać, ale on był ostatnią osobą, jaką chciałam słyszeć. - Nic nie mów, proszę. Macie jakiś pomysł jak się stąd wydostać?
-Mam znajomego, który ma warsztat w okolicy. - Odezwał się Ben. - Powinien nam pomóc.
-W końcu dobre wieści. Możesz się z nim skontaktować? -  Dylan w stał i podszedł do okna.
- Jasne zaraz do niego zadzwonię- mówiąc wyciągnął telefon i ruszył w kierunku salonu.
     Napięcie unoszące się w kuchni niczym czarna chmura, gwałtownie opadło, dając nam chwilowy spokój. Czując ulgę wstałam z krzesła i zaczęłam chodzić po niej. Jedno mi jednak nie dawało spokoju. Czemu Liam się za mną nie wstawił, skoro tak bardzo mnie lubił. Nie rozumiałam tego, ale jeszcze bardziej nie miałam pojęcia skąd on zna tak dobrze jak on to powiedział szefa mafii. Nie miałam zamiaru owijać w bawełnę i spytałam Li prosto z mostu:
- Czemu się za mną nie wstawiłeś jak London na mnie najechała?
-Lex nie wiem , tak jakoś wyszło. Przepraszam - nagle całą jego twarz objął smutek.
- Powiem ci, że ja ciebie już dawno przestałam rozumieć, ale  to mnie strasznie bolało - nawet nie próbowałam ukryć rozżalenia jakie szarpało moją duszą.
Nic nie powiedział tylko popatrzał się na mnie smętnym wzrokiem i odwrócił głowę.
Do pomieszczenia wszedł uradowany Bellemy.
 - Mam bardzo, ale to bardzo dobre wieści jak na sytuację w której się obecnie znajdujemy! - mówiąc to aż tryskał szczęściem.- Mamy samochód! Znajomy znajomego nam go pożyczy. Mamy być u niego w warsztacie za 30 minut. Spokojnie na szczęście jest on przecznicę stąd!
     Wszyscy zaczęli się  cieszyć jak oszaleli. Przybijać sobie piątki, a ja stałam i się na to patrzałam. W sumie to nie wiem czemu, ale nie rozumiałam zbytnio celu tej podróży. Oprócz tego, że jedziemy tam, aby uciec jak najdalej od mafii to po co jeszcze? Czy kiedykolwiek wrócę do Stanów? Nie mam zielonego pojęcia, czy kiedykolwiek dowiem się czegoś więcej od nich? Czemu oni ciągle nie chcieli mi nic powiedzieć. Jak tylko wyjedziemy stąd wyciągnę od nich tyle ile się da... w końcu jakby nie patrzeć to jestem z nimi od dobrych dwóch miesięcy. Jezu to już dwa miesiące nie ma mnie w domu.
Moje przemyślenia przerwał głos Dylana:
- Dobrze moi drodzy! Czas zbierać manatki i w końcu wyjechać z tego zadupia! Za 10 minut widzę was tu z powrotem ze spakowanym rzeczami.
    Równo po 10 minutach, trzymaliśmy w rękach plecaki i wychodziliśmy z hotelu. Nikt nic nie mówił. Myślę, że nie chodziło tylko o ostrożność, ale wszyscy myśleli o London i jej groźbie, ale chyba nie jest taka głupia żeby wydać własnego brata na śmierć. Myślę, że wszyscy w ostatnim czasie przesadzili, ale nikt nie przyzna się do błędu. Ta cisza trwała już za długo i w mojej głowie słyszałam myśli, które dosłownie krzyczały, żeby zostać wydane na światło dzienne.
-Jak zamierzacie dostać do tego mechanika?
-Zamierzacie? Ty jesteś z nami Lex. - Powiedział bardzo spiętym głosem Dylan. - Jak już mówiłem to przecznicę stąd. Dojedziemy pieszo.
-Czemu powiedziałaś wy? - Głos Liama brzmiał  bardzo poważnie.
-Tak jakoś. Spokojnie nie mam zamiaru robić scen na ulicy, ale mam kilka pytań.
-Lexie, wiesz, że nie możemy na wszystko odpowiedzieć .
-Zamknij się Dylan. Słyszałam, że na te Li zna odpowiedzi.
-Nie wiem czy to dobry moment.
-A kiedy będzie? Jestem już tu dwa miesiące a nie mam żadnej konkretnej odpowiedzi. - Liam westchnął dając znak, że mogę pytać.
-Co wiesz o moich rodzicach? Tych prawdziwych?
-Niewiele. Nie znam nawet ich imion. Twój ojciec zabił ... -Liam zamilkł na chwilę. - Mojego brata. Był w gangu a twój ojciec już nie. Pracował dla tych "dobrych". Jak by tego nie zrobił mój brat zabiłby wielu niewinnych ludzi. Niestety był oczkiem w głowie CZA. Zemścił się zabijając twojego ojca. Twoja matka wpadła w depresje i tak naprawdę przez pół roku zajmowali się wami najlepsi przyjaciele waszych rodziców, czyli Rich i Melisa. Potem wzięła się w garść i zabiła moją matkę. Co oczywiście darowane jej nie zostało. Zginęła zostawiając ciebie i Eda. Tyle wiem. - Miałam ciarki na całym ciele. Dowiedziałam się prawdy, której chyba nie chciałam znać bo to tylko daje mi więcej pytań pobocznych, na które byli by w stanie odpowiedzieć tylko te osoby, które już nie żyją.
    Nagle coś do mnie dotarło. Co CZA obchodziła rodzina Li, chyba, że to też była jakaś rodzina.
-Li.
-Nie, Lex. Dzisiaj już żadnych pytań.
      Ciężko było mi powstrzymać się od kolejnych, ale rozumiałam, że nie chce już o tym rozmawiać. Przez moją rodzinę stracił matkę i brata. Ciężko mi to wszystko poukładać w głowie. Przez naszą rozmowę nie zorientowałam się nawet, że nie jesteśmy już w hotelu tylko idziemy przez jakąś ulicę pewnie w kierunku tego warsztatu. Nie zdążyłam się nawet obejrzeć kiedy dotarliśmy pod same metalowe drzwi warsztatu.
     Wnioskując po tym jak wyglądał, facet który go prowadził nie zbijał na nim kokosów. Wszystko w tym budynku jak i w koło niego ledwo trzymało się kupy. Aż zaczęłam się zastanawiać jakiego rzęcha da nam ten facio. A co ważniejsze ile kilometrów zdążymy przejechać zanim ten się doszczę rozleci. Nagle wielkie metalowe wrota zaczęły się powoli otwierać strasznie przy tym skrzypiąc.
Moim oczom ukazał się łysy mężczyzna w średnim wieku. Miał na sobie starą poplamioną koszulę i brudne odarte i dawno starte dżinsy. Jednym słowem wyglądał jakby nie wychodził z domu przez dobre kilka miesięcy. Na twarzy malowało mu się zmęczenie i tęsknota. Oczy wydawały się być zniesmaczone tym całym brudnym światem.
      Bellemy szybko podszedł do mężczyzny i zaczął z nim rozmawiać. Nikt się nie odezwał, z resztą nie było o czym rozmawiać wszyscy dobrze wiedzieli jaka jest sytuacja i bezsensowna paplanina nie miałaby sensu. Nie czekaliśmy zbyt długo kiedy zza garażu wyjechał Bellemy czarnym eleganckim Jaguarem. Byłam bardzo zaskoczona, nie spodziewałam się, że załatwi taki samochód.
- Wskakujcie!- zamachnął ręką w geście, że mamy wchodzić do pojazdu.
Wszyscy zajęliśmy miejsca.
- Dobra ludzie- powiedział wesoło Bell - czasu ruszać w trasę ! By the way widzicie jakie cacko udało mi się załatwić? - gdyby mógł z radości skakałby jak małe dziecko kiedy dostanie swoją wymarzoną zabawkę.
- Nawet nie chce wiedzieć jak to załatwiłeś ...- powiedziałam. Nie za bardzo w sumie obchodziło mnie jaką cenę musiał kosztować ten wóz, mimo że był taki świetny.
- Lex nie przeszkadzaj, ciesz się do póki możesz bo może przyjść taki czas że w ogóle nie będziemy mieli jakiegokolwiek auta.- odpowiedział mi Ben.
   Dylan który usiadł z przodu zaczął wbijać do nawigacji nazwę miasta do którego mieliśmy się udać.
- Nawigacja pokazuje, że za około 5 godzin powinniśmy być na miejscu, oczywiście jak wszystko dobrze pójdzie, ale znając nasze szczęście to dotrzemy tam za jedne dzień - uśmiechnął się, ale dobrze było widać, że wierzy w taką możliwość. 
   Jedno mnie zastanawiało dlaczego oni wszyscy chcą pojechać bez London? Mimo że niezbyt ją lubiłam to raczej nie było by miłe gdyby ktoś ją zostawił. Czy oni naprawę nie mieli serca? Bo  czasami - żeby tylko - tak to wyglądało. Nie czekając ani chwili dłużej spytałam:
- A co z London ? Nie możemy jej przecież tak zostawić.
- I ty się jeszcze o nią martwisz, za to jak ci dzisiaj nagadała to ja na twoim miejscu bym się cieszył, że jej nie ma- jak widać Bellemiego nie za bardzo obchodził los siostry ale ja nie byłam aż taka wredna.
- Jak tak możesz? Nawet jej nie szukasz... to twoja siostra! A co jak złapała ją Czarna Anakonda? Nie mów, że ci na niej nie zależy.- wcale nie próbowałam ukryć w moim głosie emocji jakie mną targały. Oni byli okropni! 
- Słuchaj Lex, London nie jest na głupia i dobrze wie co robi! Musisz się do tego przyzwyczaić! Bo uwierz, że nikt nie będzie się tobą opiekował ... Nikt! - Bell ostatnie słowa wykrzyczał. - Przepraszam- powiedział . Ruszyliśmy, nikt już nie powiedział ani słowa. Siedzieliśmy. Spojrzałam na Liama, którego oddzielał ode mnie siedzą po miedzy nami Ben. Patrzał się nieobecnym wzrokiem na otaczające nas miasto . Każdy był pogrążony w swoim intymnym świecie. Cisza.
   Jechaliśmy już kilka minut, kiedy Bellemy który kierował zatrzymał się przy dość starym domu i wysiadł.
-Dlaczego stajemy? - Spytałam. Byłam zaskoczona tą sytuacja ponieważ tak nalegali aby jechać jak najszybciej a teraz się zatrzymują. 
-Tu mieszka nasz informator. Od niego dostaniemy radio policyjne na ich częstotliwości aby wiedzieć co się dzieje. 
-Pomysłowe. - Podsumowałam w jednym słowie. 
      Czekaliśmy jakieś pięć minut, kiedy z domu wyszedł Bellemy z jakimś starszym mężczyzną. 
-To Artur. - Powiedział obojętnie Li. - Nasz informator. - Zapukał do okna a on od razu je otworzył.- I zawsze można na niego polegać. 
-Jak się masz Liam? - Spytał z uśmiechem na twarzy Artur. - O Ben i Dylan. Kiedy ja was ostatnio widziałem? Kupę lat. - Chłopcy uśmiechnęli się równocześnie do niego. - O i kogo ja widzę. Lexie Argent. Dawno cię nie widziałem. 
-To dziwne bo ja pana nigdy. - Zaśmiał się. 
-Jakiego pana? Nic dziwnego, że mnie nie pamiętasz. Miałaś sześć lat jak się ostatnio widzieliśmy. Kontaktowałaś się już z Edem? - Te słowa bardzo mnie zabolały. Chyba wszyscy w samochodzie na mnie spojrzeli. 
-On nie żyje. 
-To ty jeszcze nic nie wiesz? - Zrobiłam duże oczy i potrząsnęłam przecząco głową. - On przeżył. Nie wiem na sto procent, ale chyba wyjechał do Paryża z jak jej tam było...
-Emma?
-Dokładnie. - Na mojej twarzy pojawił się uśmiech którego dawno nie widziałam. 
-To wspaniała wiadomość, ale dlaczego mi nic nie powiedział?
-Z tego co wiem dostał małe zamawianie nerwowe. Ten Paryż to była taka ucieczka od rzeczywistości. Na pewno się odezwie. 
-Zamontowałem! - Krzyknął Ben z przedniego siedzenia. - Ustawiłeś częstotliwość? 
-Tak. Podwójna. Jedna policyjna, jedna ze mną. Powodzenia dzieciaki.
-Czekaj! - Otworzyłam drzwi i przecisnęłam się pomiędzy Li a siedzeniem. - Masz jakiś kontakt z moim bratem? 
-Od dwóch dni nie. 
-Jak mam go znaleźć?
-Kiedy będzie gotowy odezwie się. - Usłyszałam z tyłu trąbienie. - Idź już Lex. Trzymaj się. 

      Wróciłam na miejsce. Bellemy wyjechał bardzo szybko. Wszyscy boimy się jaką zemstę miała na myśli London, ale ja nie sądzę aby spełniła groźby.

Kochamy was. Niki i Cat ♥

2 komentarze:

  1. Ed żyje ! ♥♥♥ Jeju ♥♥ jak się ciesze ♥ w sumie to chyba moja ulubiona męska postać.. Czyli Emma też o tym wszystkim wie bo nie za bardzo czaje... A no i nie wiem czemu.. Jestem dziwna.. Ale uwielbiam London ♥ Taka suka... ;D Liam mnie wkurzał w tym rozdziale.. xD
    Czekam na next'a ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Robi się coraz ciekawiej :-D

    OdpowiedzUsuń