Pogoda za oknem samochodu była ponura. Z nieba padała lekka
mżawka, wszystko co mijaliśmy na autostradzie było smętne i rozmazywało się pod
wpływem kropel, które osadziły się na szybach pojazdu. Patrząc w dal starałam
się jak tylko mogłam nie myśleć o Liamie, tęskniłam za nim, ale najbardziej
bałam się coś mu mogą zrobić. Po tym wszystkim co z nim przeszłam, byłam mu
wdzięczna za każde jego poświęcenie, już nawet nie chodziło o to, że on
próbował mnie porwać, bo jak sam powiedział było to nieuniknione. Tylko o to,
że ja głupia, zachowywałam się przez cały ten czas jak jakaś niewychowana lala
i nigdy mu nie podziękowałam. Byłam zaślepiona własną nienawiścią do niego, w
ogóle nie myślałam racjonalnie. Teraz z biegiem czasu i kiedy go porwali
dotarło do mnie jak bardzo powinnam była być mu wdzięczna, bo gdyby nie on
byłabym już martwa. Pewnie nie bez powodu Edward w ostatnich chwilach swojego
życia powiedział mi abym im w końcu zaufała. Kto wie może on tez im ufał? Ale
jedno pytanie nie dawało mi spokoju, mianowicie jak to możliwe, że moi rodzice,
ci których znałam całe moje życie nie byli nimi? Czy Ed o tym wiedział a jeśli
tak to czemu mi nie powiedział tego? Czy całe swoje życie żyłam w kłamstwie?
Ile jeszcze ich było? Dobra muszę odsunąć, teraz te myśli ode mnie, są
ważniejsze rzeczy. Musimy uratować Li.
Jechaliśmy już jakieś 30 minut, nie wiedziałam do kąd
zmierzamy. Okolica za oknem wcale się nie zmieniała. Dzisiejsza pogoda
strasznie pasowała do opisu typowej Angielskiej pogody. Depresyjnej i
melancholijnej. Chciałam wiedzieć coś więcej o tej całej mafii, Czarnej Anakondzie
,w końcu siedziałam w tym razem z nimi. Jak tylko znajdziemy Li, musi mi
wszystko o nich powiedzieć . Kiedy na niego spojrzałam, wydawał się pochłonięty
jazdą na drodze jakby była by to najważniejsza, rzecz jaka musi teraz wykonywać
oraz pasja jego życia. Twarz miał bardzo zmęczoną jak kobieta, która wraca do
domu po pracy i uświadamia sobie, że ma jeszcze tyle do zrobienia. Na jego
głowie panował całkowity nie ład, jego kruczoczarne włosy sterczały we
wszystkich kierunkach. Nie chciałam, żeby ta niezręczna cisza, która panowała
między nami, trwała jeszcze dłużej, postanowiłam zagadać.
-Dokąd jedziemy?
-Do Brighton. To miejscowość portowa.
-Skąd wiecie czy na pewno tam jechać? Przecież mogli zabrać
ich gdziekolwiek. – Nie wiem czy to jest najlepszy temat ale moja ciekawość
jest ogromna. Mam jeszcze więcej pytań, ale one już na pewno nie są na miejscu.
Teraz do mnie dotarło, że nie mam pojęcia co stało się z ciałem Eda. Samo to
wspomnienie wywołało u mnie łzy w oczach ale wiem, że nie mogę sobie pozwolić
na czułości. Jak ja mogłam zostawić. On by nigdy tego nie zrobił, chociaż
myśląc logicznie jak mogłam pomóc osobie, która już nie żyje. To wszystko to
jedna wielka katastrofa. Moje życie wcale nie przypomina mojego życia. Czuję
się jak wsadzona do innego ciała. Jak bym mogła tylko patrzeć na świat ale ktoś
inny podejmował za mnie decyzje i wprowadza ł w ruch moje nieszczęsne ciało.
-Nie wiemy tylko przypuszczamy. – Powiedział Dylan
zaciskając usta jakby zastanawiając się czy dokończyć wypowiedź. Widziałam to,
ale postanowiłam dać mu wybrać czy chce mi to powiedzieć. Teraz wszystko się
pokręciło tak bardzo, że wszyscy się zmienili. – W Brighton będzie pewna osoba,
która… - Łzy znowu zagościły w jego szarych oczach. - … powie nam czy są tam
Liam i Stella. To zaufana osoba.
-Dylan wszystko w porządku?
-Jasne. Już wszystko okey. – Zaczął się uspokajać a jego
zaczerwienione oczy wracały do normalnego stanu. Musiał mieć jakieś bolesne
wspomnienie związane albo z tym miejscem albo z tą „zaufaną” osobą.
Po chwili ciszy odezwał się iphone Dylana.
-Halo. Jasne zaraz tam dojedziemy.
-Co jest?
-Dzwonił Bellemy. Kończy im się paliwo. Zjedziemy na stację.
-Skoro im się kończy, dlaczego my też mamy zjechać? – Po tym
pytaniu Dylan zaczął się jakby denerwować, ale ten stan nie trwał długo.
-U nas z bakiem też jest słabo poza tym na stacji jest
McDonalds. Nic nie jedliśmy a długo tak nie pociągniemy. – Wysłał mi uśmiech,
ale na pewno nie był szczery. Nie znam ich długo lecz na pewno wiem, że Dylan
nie potrafi kłamać.
-Dobra. Ty jesteś kierowcą ale według mnie…
-Właśnie ja jestem kierowcą Lex! – Wydarł się na mnie
jak by nie wiem co się stało. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Był
rozdrażniony i bardzo zdenerwowany.
-Przepraszam jeśli cię uraziłam, chociaż nie wiem czym.
Rozumiem, że twoja siostra zaginęła, ale to nie usprawiedliwia cię do takiego
zachowanie.
-Wiem Lex. Powiedz mi jedno. – Na chwilę przestał mówić
zastanawiając się jak ująć słowa. Czy jak byś wiedziała, że musisz kogoś
poświęcić aby go uratować zrobiła byś to?
-Skąd takie pytanie?
-Odpowiesz? – Przewróciłam oczami.
-Mój brat nie żyję więc to jest raczej głupie, ale myślę, że
tak. To w końcu mój brat. Najbliższa mi osoba. Mimo tego jak bardzo się z nim
kłóciłam i ile razy powiedziałam, że go nienawidzę, kochałam go. Szkoda,
że zrozumiałam to tak późno.
Zapadła cisza i nikt z nas jej nie
zakończył, aż do końca naszej podróży na stację. Autostrada była pełna
samochodów. Cały czas ktoś przejeżdżał obok nas a ja w dalszym ciągu nie
mogłam się przyzwyczaić do odwrotnej strony kierownicy w samochodzie. Po chwili
skręciliśmy na zjeździe a na parkingu czekali już na nas pozostali. Wyszłam z
samochodu bo miałam już dość tej smutnej aury płynącej od Dylana. Nie dość, że
czułam się okropnie jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię jaką kiedykolwiek
miałam to on jeszcze mnie przytłaczał swoją. Może to i samolubne, ale chciałam
już to zakończyć i poczuć się lepiej zanim całkowicie popadnę w depresję.
-Hej. - Rzuciłam oschle wychodząc z auta. - Nie mieliście
tankować?
-Już gotowe. - Rzuciła London. Od czasu kiedy mnie pobiła
wydaję się dużo milsza. Może to jej sposób na przeprosiny.
-Dobra. Przegapiliśmy śniadanie to może chociaż jakiś obiad?
-Jestem całkowicie za. - Powiedział Dylan. - Ale ja musze
zatankować samochód więc któreś z was idzie. -Po tym wsiadł do samochodu i
pojechał zatankować.
-Nie zabiorę się sam. Lex pomożesz zebrać zamówienia? - Powiedział
uśmiechnięty od ucha do ucha Bellemy.
-Jasne. Jak zawsze do usług.
Starałam się zapamiętać
wszystko, ale oni jedzą tak dużo. Byłam zdziwiona ponieważ wszyscy są bardzo
wysportowani i mają nienaganne sylwetki. Szliśmy w kierunku wejścia kiedy Bellamy
złapał mnie za rękę.
-Widzisz tą kolejkę? Będziemy tam stać całe życie.
Właścicielem jest mój dobry kolega więc obsłuży nas szybciej.
-Doby plan.
Obeszliśmy budynek. Atmosfera między nami była
bardzo napięta i on chyb też to zauważył. Wolała bym przejść w tej ciszy do
końca bo o czym mam z nim rozmawiać, ale on nie wysłuchał moich modlitw i się
odezwał.
-Wiem, że początek naszej znajomości nie był zbyt dobry, ale
powinniśmy potrafić się ze sobą komunikować. To dość ważne szczególnie teraz,
kiedy mamy wspólny cel.
-Wiem, ale ja powiedzmy nic do ciebie nie mam. To twoja
siostra mnie pobiła nie ty.
-Haha. Tak. A wiesz jak na ciebie mściła po tym jak
rozwaliłaś jej głowę.
-Cieszę się.
-Przepraszam.
-Co? Co ty gadasz. - Szliśmy wkoło tego budynku. Było tu
ciemno i nie widziałam żadnych drzwi. Cofnełąm się i chciałam zacząć biec. Po
tym co przeszłam to chyba każdy by tak zareagował, ale niestety moje
przepuszczenia okazały się prawdziwe. Chłopak złapał mnie za nogę i runęłam
prosto na ziemię. - Co to do cholery jest! Bellamy co ja ci zrobiłam.
-Uwierz mi Lex, ja wcale nie chcę tego robić.
-To nie rób. Puść mnie. Zapomnimy o tym błagam. - Potrząsnął
przecząco głową. - Błagam.
-Lex. To nic osobistego. Po prostu krew za krew. - Przysunął
się bliżej żeby złapać mnie za ręce. To była moja jedyna szans. Kopnęłam go w
twarz z całej siły. Obrócił się i plunął krwią. Byłam strasznie nabuzowana i
wiem, że powinnam uciekać ale nie panowałam nad sobą, już nie. Obok leżała
metalowa rurka. Chwyciłam ją, podbiegłam do niego i z całej siły zaczęłam go
nią uderzać.
-Przestań!
Straciłam rachubę w uderzeniach. Po
chwili zorientowałam się, że jest nie przytomny. Rzuciłam zakrwawiony przedmiot
i powiedziałam na pół szeptem.
-To nic osobistego dupku. - Zerwałam się z miejsca. Biegłam
najszybciej jak mogłam kiedy pod koniec uliczki wjechał samochód. Rozpędził się
potrącił mnie. W tej samej chwili wszystko straciło ostrość. Kolory
przestały się różnić a pojedyncze rzeczy zlały się w jedną. Na twarzy czułam
jedynie ciepło własnej krwi, która była wszędzie. Nie mogłam się ruszyć. Odezwała
się też moja stara rana z postrzału. Ktoś wyszedł z pojazdu i z hukiem
zatrzasnął drzwi.
-Żyje? - To był głos Bellamiego. Ledwo mówił i język mu się
plątał. Nie wiem kim się stałam, ale zaczęłam żałować, że go nie zabiła. To
wszystko mnie zmieniło. Jestem kompletnym wrakiem człowieka. Teraz to do mnie
dotarło, że moja psychika siada całkowicie. Nie mam brat i, jak się okazuję,
rodziców też. O ile to przeżyję nigdy nie będę już sobą. Widziałam tyle śmierci
i sama się o nią otarłam. Mam dość życia, które teraz prowadzę. Jedyne o czym
maże to o tym aby Bellamy i jego kolega skrócili moje męki i zakończyli to wszystko.
-Mam nadzieję. - Nie, nie, nie. To był Dylan na pewno. Jak
to możliwe. Dlaczego? To wszystko było ukartowane. Nagle poczułam zimne ręce na
moim boku przewracające mnie na plecy. Zawyłam z bólu. Nie miałam siły się
szarpań. - Przynieś mi sznur z samochodu. - Łzy miałam jak grochy.
-Dylan. - Mówiłam ostatkiem sił. - Dlaczego? - Jego wzrok
był pusty, nie potrafił mi spojrzeć prosto w oczy . Wpatrywał się w przestrzeń.
Całkowitą nicość.
-W drodze tutaj pytałem cię czy poświęciła byś kogoś dla
brata. Ja teraz to robię dla Siostry Lex. - Spojrzał na mnie a do jego oczu napłynęły
łzy. - Jak tego nie zrobię zabiją ją. Li zresztą też. Obiecałem.
-Wiem. - Teraz rozumiem to wszystko. Sama się sobie dziwię,
ale nie mam mu tego za złe. Dla Eda zrobiła bym to samo. Kim ja dla nich
jestem? Zwykłą osobą, która się przypałętała do niewłaściwych osób. Zamknęłam
oczy i poczułam wbijającą się linę w moje nadgarstki. Syknęła.
-Bellamy nie tak mocno.
-Co cię to obchodzi. I tak umrze. - W pewnym sensie już się
z tym oswoiła, ale słyszeć to z czyiś ust było mi ciężko.
-A tobie w jaki sposób pomogę moją śmiercią Bellamy? -
Uśmiechnął się.
-Widzę, że poczucia humoru nie brakuję. Nie pomożesz. Ja po
prostu jestem w mafii i nie mam zamiaru odejść. Pomagam Dylanowi nie zmienić
zdania.
-Twoje siostry i Ben o tym wiedzą?
-Nie Lex. - Odezwał się Dylan. - Tylko my. Pewnie będą nas
szukać. Nie wiń ich. To tylko nasza wina.
-Ciebie też nie winię. Zrobiła bym to samo dla mojego brata.
-Koniec tych czułości. - Bellamy podszedł do mnie ze
strzykawką. - Po tym zaśniesz. - Uklęknął przy mnie i wbił igłę w szyję.
Poczułam lekkie ukucie i jak płyn rozlewał się po moim ciele sprawiając, że
każda komórka mojego ciała zaczęła usypiać. Nachylił się do mojego ucha i
szepnął. - Tak naprawdę nie masz mnie za dupka wiem o tym. Postaram się aby
wpuścili Liama. - Miałam ochotę zabić go na miejscu ale nie pozwalało mi na to
moje zmęczenie po tym co mi tam dał i związane ręce. Podniósł mnie i wsadził na
tylne siedzenia. Leżałam całkowicie zamroczona.
-Dylan wiesz gdzie jechać?
-Taa. - Odpowiedział pustym słowem. To było ostatnie co
słyszałam przed odpaleniem auta. Potem pisk opon i całkowicie odleciałam w
nicość mojego pogmatwanego, zniszczonego tym wszystkim umysłu.
Ciekawie..
OdpowiedzUsuńI tak nie zabiją Lex bo ona jest główną bohaterką więc tak jakoś mi się wydaje.. Chociaż mimo wszystko nie jest moją ulubioną postacią więc nooo... ;D ale szkoda by było. Podobało mi się jak powiedziała 'Ja też bym tak zrobiła na twoim miejscu, nie winie Cie' to było takie megaa ♥
Zapraszam do mnie na nowy rozdział ->
http://hopeisabitches.blogspot.com/
No no no. Już się nie mogę doczekać nexta ;*
OdpowiedzUsuń