sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 5

   Ktoś zaczął szarpać mnie za ramiona, to był Liam.
-Obudź się Lex! Musimy się stąd wynosić.- jego słowa docierały do mnie w zwolnionym tępię, kiedy w końcu doszło do mnie co powiedział zdążył już odwiązać mi ręce.- Wstawaj, szybko zanim się skapną! - poganiał mnie, nie za bardzo mu ufałam, ale to była moja jedyna szansa na wydostanie się z tego więzienia gdziekolwiek ono było. W końcu wstałam i ledwo co mogłam ustać na nogach taka byłam słaba. Spojrzałam się na jego twarz, ukazywała zmartwienie i determinację. Chłopak wyjrzał przez drzwi patrząc czy nikt nie idzie, skinął głową, na znak, że jest czysto. Złapał mnie za rękę i wyszliśmy na biały obłożony kafelkami korytarz, skojarzył mi się on z tymi, które widuje się w szpitalach. Szłam za Liamem, gdzieniegdzie światło migało. Nagle usłyszeliśmy głosy, rozpoznałam je to byli Robert i Nathaniel :
- Jak myślisz, to co powiedział ten chłopak jest prawdą? Tak mówiła ta dziewczyna? To jest dla mnie strasznie dziwne, że jemu powiedziała i to tak od razu...- głos Roberta zdradzał zdziwienie i zaskoczenie. Jak widać oni nie za bardzo uwierzyli w historię wciśniętą im przez Liama.
- Haha! A co ty chłopie jeszcze tego nie zauważyłeś? Chłopak ma ładną buźkę, do tego powie kilka słodkich słówek i uśmiechnie  się .To wystarczy. Pewnie ta córka tego agenta jak mu tak Argenta, to niezła zdzira jest!- zaśmiał się tak głośno, że zadrżało całe moje ciało. Ich kroki oddaliły się i już nie było ich słychać. Odetchnęłam z ulgą. Czy oni uważali, że należę do tych właśnie dziewczyn, które patrzą na wygląd u chłopaka? Z resztą, nie mogę teraz o tym myśleć. Chwila, chwila właśnie do mnie dotarło, że wspomnieli o Richu. Wychodzi więc na to, że on naprawdę jest jakimś tajnym agentem, a moje porwanie jest związane z jego sprawami z przed lat bądź teraźniejszymi. Dobiegł mnie głos Li :- Hej Lexie, musimy ruszać, oni nie mogą nas zauważyć, wiem, że te wszystkie informacje... one ciebie przewyższają, ale potem o tym pogadamy, chodź- przytulił mnie, w jego głosie można było dostrzec troskę oraz współczucie. Chciałam go odepchnąć, ale jego ramiona były ciepłe i milutkie, że chciałam już na zawsze w nich zostać. Otrząsnęłam się jednak, bo przypomniało mi się co on tak naprawdę mi zrobił, że jestem tu teraz przez niego. Tak bardzo go przez to znienawidziłam, ale zarazem kiełkowało we mnie wprost przeciwne uczucie czuła, że się w nim zakochuje, ale aby roślinka mogła urosnąć potrzebowała słońca i wody, których w tej chwili brakowało.
Skręciliśmy to w prawo, to w lewo, wszystkie te korytarze wyglądały tak samo. Wydawało się to nie mieć końca. Gdy nagle Liam się zatrzymał:
- Słuchaj tam za rogiem jest kamera, musimy ją ominąć, tak aby nas nie zauważyła. Plan jest taki ponieważ "oko " kamery nie obejmuje całej ściany tylko sięga do tamtego rogu- pokazał mi palcem gdzie to jest- możemy spokojnie się pod nią przemknąć nie zauważeni. Tylko musisz się trzymać ściany, jasne?- skinęłam głowa, a on posłał mi lekki uśmiech. Poszedł pierwszy, dopiero teraz zauważyłam w co jest ubrany. Dzisiaj  maił na sobie białe Airforce  oraz ciemne dżinsy. Niebieska  przylegająca do ciała koszulka podkreślała mu błękitne oczy, czasem było  widać napinające się mięśnie, właśnie teraz dotarło do mnie jak bardzo jest wysportowany. Jego plecy i ramiona przykrywała czarna skórzana kurtka. Ruszyłam w ślad za nim, gdy naglę włączył się jakiś alarm, wystraszyłam się, nie wiedziałam co się dzieje, ale wyglądało na to ,że zdążyli zauważyć moje zniknięcie. Wszędzie było słychać mrożący krew w żyłach głos, którego nie znałam , nie należał on do żadnego z porywaczy. - Do cholery! Jak mogliście dopuścić do tego ! Ja nie wiem gdzie wy macie łby pacany! I to już mi ją znaleźć!!!
- Dobrze szefie, weźmiemy jeszcze kilku ludzi i jeszcze wieczorem, będzie siedzieć w swojej celi- wystraszonym głosem odpowiedzi mu Nathaniel, wygląda na to, że to był ich zleceniodawca.
- Lex, musimy się wynosić i to szybko chodź za mną, zaraz powinno być wyjście- wyszeptał mi do ucha Li. Pobiegłam za nim. Im dalej szliśmy, tym bardziej korytarz był zepsuty i brudny. Wszędzie walały butelki i kawałki różnych rzeczy. W końcu dotarliśmy do jakiś metalowych drzwi, otworzyliśmy je. Ukazał się nam króciutki korytarzyk z małymi schodkami na końcu z czymś co przypominało właz. Wszystko oprócz włazu było wydrążone w ziemi, a on sam był drewniany.
Liam pobiegł w jego kierunku i zaczął go otwierać. Do korytarzyka zaczęły dostawać się promienie światła. Wybiegliśmy na zewnątrz, zatrzymała się, tak dawno nie widziałam słońca, ile dni tam siedziałam? Nie miałam pojęcia. Słońce świeciło mi prosto w oczy na niebie nie było widać żadnej chmurki. Byliśmy na jakiejś łące albo polanie. Z każdej strony otaczał nas gęsty świerkowy las. Nigdy nie byłam w taki miejscu, ale to wszystko razem wyglądało pięknie. Z zamyślenia wyrwał mnie przyjazny głos mojego wybawcy:
- Dobra najgorsze już za nami, teraz musimy się ukryć w lesie, aby trudniej było nas im znaleźć.- w oczach było widać chwilową ulgę, która została zastąpiona determinacją. - Pobiegnijmy w tamtą stronę - wskazał ruchem głowy drogę do lasu i biegiem ruszyliśmy w jego kierunku. Trawa była bardzo gęsta i wysoka dlatego z trudem przez nią przechodziłam. Po chwili męczarni zauważyłam, że zaraz obok nas jest ścieżka. O chwała niebiosom. Kiedy już miałam zboczyć z naszej dotychczasowej drogi Liam złapała mnie gwałtownie za rękę. - Co ty robisz?
-A na co to wygląda? - Zapytałam z ironią. Liam zaśmiał się cicho.
-Wiem, że mnie teraz nienawidzisz ale możesz nie okazywać tego na każdym kroku. - Przewróciłam oczami. - Ścieżka jest zbyt oczywista. Od razu by nas zobaczyli. Idąc tędy mamy większą szanse aby przejść niezauważalnie. -  Czy on zawsze musi mieć rację?
-Dobra ale skoro i tak nie mamy nic do roboty odpowiesz  na  moje pytania. - Nic nie powiedział więc uznałam to za zgodę. - A więc pytanie pierwsze to gdzie jesteśmy.
-Jakieś pięćdziesiąt kilometrów od Londynu. - Jasny gwint Londyn? Jakim cudem . Ile czasu byłam nieprzytomna.
-Anglia? Ty chyba sobie żartujesz.
-Niestety nie.
-Świetnie co tam. Od domu dzieli mnie zaledwie ocean. Pytanie numer dwa dlaczego tu jestem?
-Cóż. Z tego co mi wiadomo twój ojciec jest poszukiwany przez... - Zawahał się przez chwilę jakby ważył słowa. - Przez szefa ludzi którzy cię porwali.
-Myślałam, że ty nim jesteś.
-Można powiedzieć, że  jestem takim zastępczym szefem ale myślę, że po dzisiejszym incydencie straciłem tę robotę. - Zaśmialiśmy się głośno. Złość na niego nie była już taka wielka.
-Kim jest Rich?
-Lex nie wiem. Robiłem co mi kazali i nie pytałem o szczegóły ale już mam tego dość. Nie chcę ci też tego mówić. Resztę rzeczy powinnaś dowiedzieć się od ojca. - "To już nie jest mój ojciec". Mówię w myślach ale sama nie do końca wieżę w te słowa. - Cholera...
-Co jest? - Nie musiał odpowiadać.  Gdy się obróciłam zobaczyłam pięciu mężczyzn z pistoletami gotowymi do wystrzału, jak przepuszczam w nas. O jasna cholera zobaczyli nas.
-Padnij! - Krzyknął Liam i rzucił się na mnie. Runęliśmy na ziemię i wszystkie moje mięśnie się odezwały. Wszystko mi pulsowało i ledwo słyszałam jego słowa. - Lex masz się nie obracać. Po prostu biegnij cały czas prosto przez las. Tam będzie czekać samochód. Ja będę biegł za tobą. Dasz radę? I masz się nie zatrzymywać choćby nie wiem co! - Potrząsnęłam głową w geście potwierdzenia, że zrozumiałam. Usłyszałam pierwszy wystrzał a po nich kolejne. - Lepiej nie będzie, teraz!
         Ruszyłam na przód jak głupia nie zwracając uwagi na ból. Cały czas czułam na sobie oddech Liama co mnie bardzo podnosiło na duchu. "Dalej Lex, poradzisz sobie, tylko się nie zatrzymuj". Upominam samą siebie żeby nie zapomnieć. Strzały były coraz częstsze. Chcę zerknąć do tyłu ile ludzi w nas mierzy kiedy nagle słyszę głos Li.
-Nie Lexie. Stracisz równowagę. Przed siebie szybko. Nie obracaj się.- Sapie resztkami sił. Nie mam zamiaru nie wykonać tego polecenia. Przytakuje i biegnę dalej. Czuję jak brakuje mi powietrza. Nie dam rady, kiedy nagle słyszę krzyk. Cholera trafili go. Mam gdzieś co mówił, staje i szukam go.
-Liam!
-Lex, do samochodu, już! - Ignoruję go. Podbiegam i szczęście w nieszczęściu trafili go w rękę. - Czy ty kiedyś słuchasz?
-Tylko brata, czasem... -Uśmiecham się mimo sytuacji. Na szczęście jest sam wstać i wzrokiem daje znać, że mam się nie przejmować i biec dalej. Ruszamy gęstą drogą. Strzały ucichły przy samym lesie. - I co już koniec?
-Nie wydaje mi się ale wykorzystajmy tą ciszę przed burzą.
       Ruszyliśmy dalej. W ten czerwcowy dzień las wyglądał wspaniale, aż chciało się w nim zostać, popodziwiać krajobraz i pooddychać świeżym powietrzem. Niestety w naszym przypadku to niemożliwe. Kiedy już wszystko zapowiadało się tak pięknie Li stanął i przyłożył palec do ust w geście ciszy. Czy tylko my mamy takiego pech? Oczywiście, że tak. Nagle wyskoczył na nas jakiś mężczyzna z nożem. Cholera do kwadratu. Ja nie umiem walczyć a Liam jest postrzelony. Facet rzucił się na nas jakbyśmy byli przecenionymi rzeczami w fajnym butiku. Li odepchnął go na bok ale on zadrapał go w nogę. Zadrapał to chyba lekko powiedziane, przedziurawił dżinsy a z niej sączyło się wiele krwi. Chłopak syknął z bólu. Obok mnie zobaczyłam gałąź. Chwyciłam ją i z całej siły jaka we mnie jeszcze została uderzyłam go w plecy. Napastnik wygiął się z bóli ale nic pyzatym. "Liam rusz się". Krzyczałam w myślach. Kiedy facet się zamachnął tuż przed moją twarzą wisiała jego ręka z nożem w moją stronę zatrzymana przez Li. Dzięki bogu.
-Zabierz mu nuż. - Wycedził z resztką sił. Uszczypnęłam go tak mocno jak tylko potrafię i jego uścisk się na tyle zwolnił, że bez większych problemów wyrwałam mu broń. - Świetnie a teraz wbij mu go.
-Co?-Której części zdania nie zrozumiałaś? Zabij go! - Krzyczał z desperacją. Czy jestem w stanie zabić człowieka? Zanim zdążyłam odpowiedzieć sobie na to pytanie role się obróciły. Ten facet teraz okładał Liama tak, że aż można było niemal słyszeć chrupanie jego kości. Muszę to zrobić. Z całych sił wbiłam ostrze w plecy mężczyzny. Lekko drgnął. Spojrzał na mnie i nagle z jego gardła zaczęła wypływać krew. Facet upadł ale oddychał.
-Dobrze zrobiłaś. -Powiedział Li podnosząc się z ziemi. Podszedł do umierającego i wyciągnął nóż. - Ale na przyszłość, taka rana go nie zabije. - Odwrócił go i dźgnął w serce.  Za trzęsło mną. - To powinno załatwić sprawę. - Uśmiechnął się do mnie, a ja z jednej strony poczułam obrzydzenie a z drugiej ulgę. - Lex, nie dam rady iść sam. Pomożesz?
-Jasne. - Szybkim krokiem podeszłam do niego. Objął mnie za ramiona i ruszyliśmy przez las.
         Całą drogę nie powiedzieliśmy ani słowa. Byliśmy zbyt zmęczeni. Ja padałam z nóg a Li nawet sam na nich nie mógł wystać. Z jego rany sączyło się coraz więcej krwi i mimo tego, że nic nie mówił wiedziałam, że strasznie cierpi. Po jakiś 30 minutach wędrówki zobaczyłam czarny samochód, przy którym stał chłopak. Miał kruczoczarne włosy i szare oczy. Uśmiechał się i po tym można było wywnioskować, że to typ cwaniaczka, na którego poleci każda dziewczyna. Ubrany był w ciemne dżinsy, białe converse i granatową bluzę z kapturem zapiętą pod samą szyję.
-To Dylan, mój dobry przyjaciel. Pomoże nam. - Po tych słowach chłopak nas  zobaczył a jego uśmiech stał się jeszcze większy. Miał dołeczki przez co był jeszcze bardziej przystojny. - Hej Dylan! Może mała pomoc?! - I w tej chwili chłopak poderwał się do nas biegiem. Nie mogłam uwierzyć, że udało nam się uciec ale wiedziałam, że cały ten koszmar dopiero się zaczyna.

      

3 komentarze:

  1. TO jest rewelacyjne!Jesteście boskie!Piszecie bardzo,bardzo dobrze i wciągając!Czekam na dalszą część akcji :* !

    OdpowiedzUsuń
  2. Super ♥ tak już przekonałam się do Liama ♥ czekam na next ;D
    zapraszam do mnie ->
    http://hopeisabitches.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń