piątek, 27 lutego 2015

Rozdział 10

-Obstawiam, że się zgubiliśmy.
-My? Proszę cię. Jestem lepszy od nawigacji. - Przewróciłam teatralnie oczami.  On jest lepszy od nawigacji na to nie dam się nabrać.
- Dobra, skoro tak uważasz to powiedz mi gdzie jesteśmy?- powiedziałam to z niedowierzaniem.
-Otóż, jesteśmy w pobliżu parku ,,Sunset"  za jakieś 120 kilometrów powinniśmy dojechać na obrzeża Londynu.- czyli wygląda na to, że jednak wie gdzie jesteśmy.
-Okej panie wszech...- nagle usłyszeliśmy straszny huk. Liam zatrzymał się i wysiadł z samochodu. 
- Nie jest dobrze...- otworzyłam drzwi i podeszłam do niego opona była przebiła. Na drodze przed nami było pełno szkła, najwidoczniej zdarzył się tu wcześniej wypadek i niedokładnie to wszystko posprzątali, tak abyśmy my teraz mogli złapać kapcia. Rozejrzałam się w koło na drodze nie było widać żywej duszy, jak zawsze musieliśmy mieć pecha.
-Co teraz zrobimy? - spytałam zmartwionym głosem Li, jakoś nie za bardzo uśmiechało mi się zostać tutaj na zawsze.
- Hmm, może zmienimy oponę? Tak myślę, że to jest najlepsze rozwiązanie tej jakże nagłej katastrofy - ,,Sarkastyczny dupek" pomyślałam , nienawidziłam kiedy ktoś mówił do mnie z ironią.
- No tak panie wszechwiedzący, wszechmogący Liamie. Moglibyśmy to zrobić, ale nie mamy tej opony.- odpowiedziałam najwredniej jak mogłam.
- Jesteś straszną pesymistką Lexie. - Przewróciłam oczami a Liam podszedł do samochodu aby sprawdzić czy mam racje. Jednocześnie chciałam ja mieć ale z drugiej strony modliłam się aby ta głupia opona tam była.
-Skąd wiedziałaś, że nie mamy opony?
-A nie mamy? - Nie wiem czemu ale zaczęłam się śmiać.
-Musisz mieć zawsze rację Lex?
-Na to wygląda.- czyli jednak dobrze myślałam, tylko co teraz zrobimy? Odkąd to się stało nie przejechał obok nas żaden samochód... - Ejj masz telefon? Bo mój mi ktoś wziął, nie powiem kto, Li.
-Ile będziesz mi to wypominać?- zaśmiał się, był bardzo przystojny " Czemu ja o tym myślę? '' zapytałam siebie, przecież dobrze wiem co mi zrobił.
-Myślę, że długo. Nie ważne, co robimy? - Stał chwilę w bez ruchu wpatrując się we mnie.
-Lex, ja cię uratowałem.
-Torturując mnie?
-Wiesz, że nie miałem wyjścia!
-Mogłeś zostawić mnie w spokoju!
-Gdybym znał twoją wdzięczność tak bym zrobił. Jesteś rozpieszczonym dzieciakiem. Mamy tyle samo lat a ja czuję się od ciebie starszy co najmniej o dwadzieścia. Nie miałem takiego życia jak ty i musiałem szybko dorosnąć więc nie rozczulaj się bo ja tak mam na co dzień.
-Masz racje, jestem rozpieszczona ale żyłam normalnie dopóki nie było ciebie. - Te słowa chyba go zabolały ale mnie jego też.
-Niedaleko jest stacja benzynowa. Jak chcesz to zostań w samochodzie. - Powiedział to ale w jego głosie było słychać, że jest zdenerwowany.
-Jak nie chcesz to nie pójdę.
-Zamknij się Lex. Idziemy. - Nie nawidzę jego gierek ale zaczynam łapać zasady. Wystarczy go trochę wkurzyć i wygrywam.
      Szliśmy jakieś dwadzieścia minut w całkowitej ciszy. Wszędzie były drzewa. Znajdowaliśmy się na całkowitym odludziu i zaczęłam się zastanawiać jak to "niedaleko" jest daleko. Spojrzałam na niebo, po pięknym popołudniu nie było widać już ani śladu. Malowały się na nim szare chmury , które z minuty na minutę coraz bardziej przykrywały błękitne niebo. To nie wyglądało zbyt dobrze, słońce zaczęło się już za nimi chować i wygląda na to, że zbierało się na deszcz i to wcale nie taki mały. Szczerze mówiąc nie przepadałam za deszczową pogodą, bo w tedy do mojej głowy napływały te najczarniejsze myśli oraz wspomnienia. Nagle zerwał się porywisty wiatr i zaczął rozwiewać moje już wystarczająco poskręcane blond włosy. Co chwila wchodziły mi do oczu utrudniając widzenie.
- Liam to nie wygląda zbyt dobrze... daleko jeszcze? - przerwałam panującą już o dłuższego czasu między nami ciszę, którą nie za bardzo lubiłam, bo tak bardzo pokazywała dzielący nas dystans.
-Nie wiem, ostatni raz kiedy byłem... to było 3 lata temu, wiem tylko, że to gdzieś nie daleko, ale to jest nasza jedyna szansa, aby móc w końcu dojechać do Londynu- już nie chciałam się z nim kłócić odnośnie tej jego "wspaniałej" nawigacji.
-A tak właściwie to po co mnie zabrałeś tam na to pustkowie po tej całej "strzelaninie"? - właśnie sobie o tym przypomniałam. To wszystko nie trzymało się kupy i tak właściwie czemu nie było z nim Dylana i Stelli? Musiałam się tego dowiedzieć, a to ( wydawało mi się), że jest najlepszym momentem.
-No byłaś postrzelona ..i.. no i nie mogliśmy wejść do hotelu nie zauważalnie a no mhhh wiesz oni mają wszędzie wtyki i no tu są lekarstwa w senesie no rozumiesz mhhh a roślin.
-Dlaczego się tak jąkasz?
-Bo ciężko to ubrać w słowa, idziemy długo, jestem zmęczony i jeszcze ten deszcz. - Nie przekonywało mnie to w 100% ale dam już z tym spokój. Uznajmy, że na razie taka odpowiedź mi wystarczy.
-Dobra. Orientujesz się już w czasie? Ile jeszcze bo pada coraz mocniej.
-Ale ty jesteś marudna.
- No wiesz gdybyś był wcześniej postrzelony w jeden bok i teraz miał go zabandażowanego... no i w ogóle ten cały deszcze i opona. Uwierz mi, że też byś marudził- ledwo co wytrzymywałam, tak cholernie bolało mnie w miejscu postrzelenia. No i jeszcze deszcze z sekundy na sekundę coraz bardziej uderzał mnie w twarz. - Hej, a tak w ogóle to my nic o sobie nie wiemy, co nie? - w oddali zaczęło się błyskać i  było słychać odgłosy burzy, która była coraz bliżej nas, to nie brzmiało z byt dobrze ponieważ bałam się jej... wstyd mi się przyznać o tym przed Li, bo przecież to tylko burza.
Może kiedyś uda mi się pokonać ten lęk.
-Wiesz o mnie tyle ile powinnaś. - Ale tupet. Po tym wszystkim on mi mówi takie coś. Jest na mnie zły jeszcze za to wcześniejsze. On zmienia swoje nastroje gorzej niż kobieta w ciąży.
-O co ci tym razem chodzi? - Minęło kolka minut i brak odpowiedzi z jego strony. - Ej!  - Stanęłam i starałam się przekrzyczeć deszcz, ale Li się nie zatrzymał. - Liam mówię do ciebie! - Stanął i popatrzał się na mnie wzrokiem mordercy.
-A co mam ci powiedzieć Lex, co?! - Był taki wściekły, że gdyby nie ta twarz nie powiedziała bym, że to on. - Może opowiesz mi o swoim fantastycznym dzieciństwie jak to miałaś wszystko. Jak dalej masz. Możesz być najbardziej kapryśna na świecie a i tak bierzesz co chcesz. Wchodzisz rodzicom na głowę i nie przejmujesz się konsekwencjami bo one nie istnieją. Ja tak nie miałem i nie mam. Jestem odpowiedzialny za wszystko co zrobię i teraz płacę cenę własnych decyzji. Jak byłem mały liczyła się tylko dyscyplina Lex. Moja matka została zamordowana jak miałem pięć lat. W tedy musiałem dorosnąć. Zostałem z ojcem, który myślał tylko o zemście i wpajał swojemu małemu dziecku coś co jest dla niego święte "krew za krew". Zabójca musi zapłacić i tyle. Nie ważne dlaczego moja matka została zabita, kochał ją i koniec. Najwyraźniej ma mnie gdzieś skoro chce mnie zabić. Co jeszcze chcesz widzieć Lex? - Zamurowało mnie. Nigdy bym nie powiedziała o nim,  że miał takie dzieciństwo. Myślałam, że jest zbuntowanym nastolatkiem. Wiedziałam, że nie ma mamy ale myślałam, że od nich odeszła albo zmarła na jakąś chorobę. Ale skoro on był "szkolony" i jest zastępcą szefa mafii to kim jest jego ojciec? Teraz coraz więcej rzeczy zaczyna się układać w całość, ale po co ja? Może mój ojciec zabił jego matkę. "Krew za krew". To ma jakiś sens. Kiedy on mówił o ojcu w jego głosie było słychać tęsknotę za nim. Może on chce mnie zabić dla ojca, ale Ed kazał mi im ufać. Nogi się pode mną ugięły. Oparłam się o drzewo i zaczęłam przetwarzać informację, których było zdecydowanie za dużo. - Wszystko okey? Ty chciałaś to wiedzieć.
-Mój ojciec zabił twoją matkę? - Liam patrzał na mnie pustym wzrokiem i nagle zaczął iść w moją stronę coraz szybciej. Nie miałam dokąd uciec. On mnie zabiję. Był już obok mnie. Schyliłam się żeby wsiąść kamień kiedy nagle złapał mnie i przytulił mocno do siebie. 
-Lex, twój ojciec a nie ty. Chcę żebyś wiedziała, że nie uznaję powiedzenia mojego ojca i mam gdzieś kto to zrobił. Wiem, że ona musiała umrzeć, akceptuję to niestety mój ojciec nie. Nie bój się nie mam zamiaru cię zabić. Możesz puścić ten kamień.
-Przepraszam, ja po prostu się strasznie boję.
-Wiem. - Przytulił mnie jeszcze bardziej. - Lex, pada coraz mocniej musimy iść. 
-Dobra. Wiesz już gdzie jesteśmy? - Uśmiechnął się szeroko.
-Powiedzmy, że jeszcze dziesięć minut. 
-To lepiej ruszajmy bo twoje dziesięć minut...
-Nie kończ. Idziemy.  -Złapał mnie za rękę a ja nie miałam nic przeciwko. Cieszyłam się, że tu jest, że jest ze mną. 
         Kiedy ruszyliśmy deszcz zaczął trochę ustępować ale ta przeklęta burza cały czas dawała znać, że jest z nami. Po krótkim spacerze zobaczyliśmy w końcu stację.
-Moje gratulacje chłopaku - nawigacjo.
-Dziękuje. - Uśmiechnął się sarkastycznie ale co tam. Szliśmy jeszcze chwilę i dotarliśmy. - Mam nadzieję, że dadzą nam skorzystać z telefonu. 
-Nam by nie dali.  Błagam jesteśmy profesjonalistami. - Przewróciłam oczami i potknęłam się o korzeń drzewa wystający z ziemi. W jednej chwili mój cały bok zaczął mnie strasznie boleć. Zrobiło mi się czarno przed oczami. Na szczęście nie upadłam całkowicie tylko wpadłam na plecy Li. 
-Lex jasna cholera nie możesz wytrzymać bez wypadków?
-Jak widać to moje hobby. - Zaczęliśmy się śmiać ale ja szybko przestałam ponieważ moja rana mi na to nie pozwalała. 
-No to mamy większy pretekst. Powiemy, że mieliśmy wpadek co ty na to? Na pewno dostaniemy telefon.
-Jasne posłuż się poszkodowanym. - Patrzył na mnie całkiem serio czekając na odpowiedź. - Dobra niech ci będzie ale ty nie możesz wyjść bez szwanku. - Wzięłam kamień do ręki i popatrzałam na niego.
-Jak musisz to wal. Tylko nie w oko. 
-Się robi. - Wzięłam zamach i uderzyłam go z całej siły w głowę. Zatoczył się do tyłu. - Marzyłam o tej chwili odkąd mnie tam zamknąłeś. 
-Cieszę się, że jesteś usatysfakcjonowana. - Złapał się za głowę i zaczął syczeć z bólu. - Ale to boli. Niech to szlak. Dobra nie ma czasu idziemy. - Złapał mnie pod pachę i ruszyliśmy w stronę stacji. - Przepraszam! Pomocy! 
     Zaczęli podbiegać do nas ludzie i krzyczeć co się stało. Było tak wiele ludzi. Nie wiedziałam co się dzieje. Nagle jakiś głos z tyłu zaczął krzyczeć, że wszyscy mają się odsunąć. To był chyba kierownik stacji.
-Co się wam stało?
-Mieliśmy wypadek. Musimy skorzystać z telefonu. - Powiedział Li tak przekonującym głosem, ze gdybym nie była z nim uwierzyła bym.
-Jasne. Proszę za mną. - Mężczyzna zaprowadził nas do niewielkiego pomieszczenia z jednym oknem. Na końcu pokoju stało biurko a na nim telefon, nasze zbawienie. - Przyniosę wam coś do picia a wy w tym czasie możecie zadzwonić. 
-Dziękujemy. - Powiedziałam najmilej jak potrafiłam. Byłam mu bardzo wdzięczna. - To do kogo dzwonimy najpierw?
-Do Dylana i Stelli oczywiście. Pewnie się martwią ale są uziemieni bo nie mają samochodu.
-My też. 
-Ale ty jesteś zrzędliwa. Halo. No hej Dylan.
-Gdzie wy do cholery jesteście?
-Spokojnie. Razem z Lex jesteśmy na stacji benzynowej. 
-Z Lex? A gdzie Stella?
-Jak gdzie. No z tobą.
-Mówiła, że idzie do was bo ją o to prosiłeś. Liam co się do cholery dzieje?
-Nie wiem ale na pewno nic jej nie jest. Słyszysz? Wszystko będzie dobrze. Będziemy jak najszybciej.
-No to nie macie dużo cza..

-Dylan? Jesteś tam? Dylan!? 


Mamy do was pytanie, mianowicie czy chcielibyście, abyśmy zaczęły prowadzić kanał na YouTube?
Jeśli tak to napiszcie nam w komentarzu oraz jeśli będziecie chcieli abyśmy go zrobiły to planujemy również zrobić filmik dotyczący książki, więc możecie w komentarzach zadawać pytania i my na nie z przyjemnością odpowiemy. :) 
Kochamy was 
                                                                    Niki i Cat ♥

3 komentarze:

  1. Jeju... Ta końcówka! :o Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało. Coś ewidentnie dzieje się między Lex i Li. :D Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału. <3 A co do kanału, to w sumie czemu nie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O no super!
    Kurcze jakie wciągające.. :o
    Szybciej piszcie,szybciej Hahaha ❤
    Ask.fm/LovesPolska93

    OdpowiedzUsuń
  3. Super ♥
    Zostałaś nominowana przeze mnie do Liebster Award, wszystko jest u mnie na blogu w tym linku ♥
    http://hopeisabitches.blogspot.com/p/dziekuje-za-nominacje-evi-odpowiedzi-na.html

    OdpowiedzUsuń