piątek, 27 marca 2015

Rozdział 18

Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem... dwanaście, trzynaście oddechów. Wdech i wydech, wdech i wydech. W mieście było strasznie tłoczno, jak na godziny przed południowe. Co chwila stawaliśmy w korku i czekaliśmy aż to wszystko się ruszy. Informacja, którą przed sekundą otrzymałam od jakiegoś kolesia, którego pierwszy raz widziałam na oczy ( z tego co mówił, bo ponoć już go widziałam)wstrząsnęła mną całkowicie .
   Fakt iż Edward żyje wisiał w mojej głowie jak ubranie w szafie. Zarazem nie docierał do mnie. Przecież widziałam na własne oczy jak umiera, odchodzi i już nie powraca. Ale jak widać no można wierzyć we wszystko co się widzi, oczy kłamią. tak samo jak ludzie. Nie wierzyłam, nie rozumiałam, nie potrafiłam zrozumieć dlaczego Edward, ten sam Edward którego znałam przez 18 lat swojego życia, ten który był dla mnie zawsze najważniejszy, ten któremu ufałam bez granicznie, w całości, nie poinformował mnie o swoim "zmartwychwstaniu". Nawet nie zadzwonił, że żyje, że jest... a ja głupia obwiniałam się o jego śmierć, myślałam, że to przeze mnie, tęskniłam za nim, za jego bezczelnymi tekstami. Nie potrafię zrozumieć czemu się nie odzywa , czemu nic mi nie powie.
    Nim się zorientowałam, po mojej twarzy zaczęły spływać łzy. Morze łez niczym gwałtowna ulewa zaczęły ciurkiem kapać na wszystko wokół. Starałam się nie patrzeć na kogokolwiek, aby nie musieli mnie pocieszać, z resztą czemu mieli by to robić? To wszystko moja wina, to przez mnie ich wszystkich ściga ta mafia, to przeze mnie umarła cała rodzina Dylana. Zaczęłam mocniej płakać, prawie szlochach. Wszystkie negatywne emocje zlały się w jedną wielką czarną chmurę, tę która zazwyczaj przewiduje burzę. Dzień za oknem samochodu był śliczny, wręcz nie pasujący do mojego  depresyjnego nastroju. Jezu! Czemu ja to wszystko im zrobiłam ? Jeszcze Ed, może on też uważa, że lepiej się ze mną nie kontaktować ponownie, bo CZA znowu naśle na niego swoich ludzi. W sumie to lepiej , że się do mnie nie odzywa. "to dla jego dobra" wmawiałam sobie "to dla niego dobra" się z tobą nie kontaktuje".
      Otarłam łzy. Jak dobrze, że nikt nie zauważył, mojego gwałtownego załamania. Na szczęście zdążyłam to w pełni opanować.  obejrzałam się i mój wzrok napotkał twarz Liama, która była wyraźnie zmartwiona, czyli on musiał zauważyć, ale nie postanowił podjąć żadnych działań odnośnie tego, może dlatego, że wiedział, że to nic by nie pomogła, albo nie chciał też niepokoić innych moim zachowaniem.
- Do wszystkich radiowozów...szyszyszyszy... powtarzam, do wszystkich radiowozów, wszystkie drogi wyjazdowe z miasta zostały zablokowane , przez niezidentyfikowanych ludzi... szyszyszy.... powtarzam, proszę złościć swoją pozycje i sprawdzić co tam się dzieje ...- głos policjanta skończył pobrzmiewać w radiu, które Bellemy dostał od Artura. Jak widać przydało się nam ono, ponieważ wiemy że nie mamy jak wyjechać z miasta. Jestem pewna, że to ludzi Anakondy. Dam sobie za to rękę uciąć.
- Ja po prostu wiedziałem, że to by było zbyt piękne, aby było prawdziwe, że moglibyśmy sobie tak po prostu wyjechać z miasta nie robiąc przy tym większej afery- odrzekł wyraźnie wkurzony Dylan.
-Jak widać. Ale jak zawsze nam się uda i wyjedziemy z tej mieściny, nie ważne jak, ale to zrobimy- zdecydowanym głosem odpowiedział mu Bellemy.
    Jechaliśmy jeszcze niecałe 10 minut kiedy, gwałtownie Bell stanął. Przed nami poustawiane były dwa samochodu tak, że nie dało się przejechać. Obok nich krążyli jacyś ludzie ubrani w czarne garnitury, nie było widać broni ale zapewne mieli ją gdzies schowaną, tak aby wrazie czego móc kogoś zastrzelić.
- Jak widać będziemy musieli ich jakoś podejść i zastrzelić, oczywiście nie robiąc przy tym dużego hałasu, bo nie daj borze policja jeszcze do nas się przyczepi a wtedy nie byłoby zbyt kolorowo- Bellemy wysiadł, a my za nim. Stanęliśmy przy samochodzie.
- Jedyne co mnie zastanawia w tym wszystkim to to skąd oni wiedzieli, że będziemy próbowali akurat teraz wyjechać z miasta- powiedział Ben, pocierając przy tym kciukiem brodę.
- Chyba o czymś zapomniałeś. Wiesz przecież, że oni wszędzie mają wtyki- odpowiedział mu Liam. Podchodząc do mnie.
- Albo ktoś z naszych go poinformował i chyba nie muszę mówić kto- powiedział Dylan. Jak widać nie do końca wierzył w swoje słowa, jego głos to zdradzał. Nie do końca wierzył w to, że to London, mogłaby nas wszystkich zdradzić, miał chyba jeszcze jakoś nadzieje, że tak nie jest.
   Kiedy oni tak gadali Liam, lekko zaciągnął mnie dalej. Był wyraźnie zmartwiony i smutny. Jego blond włosy wyglądałby jakby poszarpane przez wiatr. W oczach można było dotrzeć troskę, której od dobrych paru dniu już nie widziałam. Doprawdy nie miałam ochoty na kolejną kłótnie z nim. Chciałam zapomnieć o tej całej sprawie z nim i London. Mimo wszystko w głębi duszy, ciągle o tym myślałam po prostu bałam się przyznać sama przed sobą, że jednak to co jest między nimi o ile w ogóle jest cokolwiek nie jest mi obojętne.
-Liexie, co jest? Płakałaś w samochodzie, ale nie chciałem przy wszystkich zaczynać tej rozmowy. -Potrząsnęłam głową z obojętną miną, która nie wykazywała żadnych emocji.
-Nic. - Chciałam od niego odejść bo nie miałam siły na takie głupie rozmowy. Złapał mnie za łokieć, co trochę zabolało i nie pozwolił odejść dalej jak na wyciągnięcie jego ręki. - Auć. - Podniósł brwi  licząc na  konkretną odpowiedź z mojej strony. - Chwila słabości, wystarczy?
-Nie. - W tej chwili mnie puścił. - Jesteś cały czas nie obecna. Masz jakieś napady paniki.
-Co mam? - Ten koleś zaczyna mnie mocno denerwować.
-A jak wytłumaczysz to, że co chwile płaczesz i nie potrafisz się uspokoić. I do tego te trzęsące się ręce. Co się dzieje?
-Ja po prostu nie jestem taka jak wy. Nie dorastałam ucząc się jak wszystko olewać i strzelać z broni wręcz przeciwnie. To nie jest dla mnie normalne. - Teraz słyszałam jak głos zaczyna mi drżeć i poczułam słony smak łez płynących mi po policzkach. - A do tego mój brat, którego widziałam śmierć, w cudowny sposób ożył i nie chce się ze mną widzieć. Może ty i twoja spółka byście to olali, ale ja nie.
   Liam został w tyle jakby starał się zrozumieć co właściwie tam zaszło. W sumie sama siebie nie rozumiem. Skoro mi na nim zależy to co ja robię? Nie ważne. Koniec tych głupot. Trzeba się wydostać z miasta Nie ważne jak. Myślałam, że się już zgubiłam, ale zobaczyłam stojących koło samochodu chłopaków, których można było teraz określić nimi przyjaciółmi bądź nawet rodziną. Zaczęłam iść w ich stronę, kosmyki moich nie poskromionych włosów, zaczęły wychodzić z mojej "fryzury", kiedy nagle usłyszałam sapanie. Wszyscy się obrócili i w zasięgu naszego horyzontu ukazała się biegnąca, z językiem na brodzie, London. Wiedziałam, że nie może zdradzić własnego brata. Chociaż szczerze jej nie lubię chciałam, aby do nas wróciła.
-Co... wy tu jeszcze robicie? - Mówiła ledwo dysząc. Oparła się o samochód i  podniosła głowę.
-A jak ci się wydaje? - Odpowiedział cały kipiący ze złości Bellemy. - Ktoś nas wydał. Ciekawe kto nie prawdaż, London? - Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
-Ciekawe dla tych, którzy nie wiedzą kto.
-A ty wiesz? - Spytał lekko poddenerwowany Ben. Wszyscy oglądają się za siebie sprawdzając czy London nie przyprowadziła ze sobą "kolegów".
-Lexie. - Wszyscy spojrzeli na mnie.
-Tak, to moje imię. Jeszcze jakiś problem?
-Wszystkim mydlisz oczy, ale nie mi. Nigdy więcej. - Odsłoniła czoło zabierając włosy i pokazała dość głęboką, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ranę. 
-Co ci się stało? - Spytał Dylan głosem jakby go to nie obchodziło.
-Ona mnie wydała. Wydała nas wszystkich. Chciałam już do was wrócić, ale zaatakowali mnie agenci CZA, przez nią też wiedzą o waszych planach.
     Tego było już za wiele. Jak ona może tak kłamać. Nigdy bym ich nie zdradziła. Nagle poczułam jak cos ciepłego spływa mi po ręce. To była krew. Z tej złości zacisnęłam paznokcie tak mocno, że przebiłam się przez własną skórę. 
-Wiesz co. Jakoś ci nie wierzę. - Podszedł do mnie Dylan z jakąś szmatką czy czymś w tym rodzaju, wziął moją rękę i delikatnie obwiną ją wokół. - I zresztą. Nikt ci nie wierzy. Jak szybko zjawią się twoi ludzie?
-Zapytaj swojej koleżanki.
-O co? - W tej chwili zjawił się Liam. 
-Li! - Krzyknęła, ale jej brat nie puścił jej do niego. - Cholera Bellemy! Musicie mi uwierzyć. Jesteście w niebezpieczeństwie!
-Tyle to już wiemy siostrzyczko. Przekaż Anakondzie, że i tak się stąd wydostaniemy. 
-Ale ja dla niego nie pracuje! Ile razy mam to powtarzać? To ona! - London mówiła tak przekonująco, że ja byłam w stanie w to uwierzyć i chyba inni też. W jej oczach pojawiły się łzy. Nagle Bellemy i Ben patrzeli na siebie. Dylan i Li, osoby po których bym się tego nie spodziewała, przestali być tacy pewni tego, że jestem niewinna. 
-Błagam was. Wiecie, że nigdy bym was nie zdradziła. 
-Wiemy. London mów co wiesz.
-Zostałam porwana. Moje zadanie na teraz to przekazać wam wiadomość. Lex, kontrakt, który z nimi zawarłaś jest nieaktualny.
-Co? Jak możesz tak kłamać w żywe oczy? To wszystko nie prawda! 
-Masz się oddać mafii a nas wypuszczą. 
-Jaki kontrakt z nimi zawarłaś?
-Liam czy ty mnie słuchasz?  Żaden. To nie prawda! - W tej chwili przeleciał nad nami helikopter. 
-Nie mamy dużo czasu na decyzję. - Powiedziała London. - Koniec z tą dziecinadą. Musimy im ją oddać i koniec. Dlaczego mamy cierpieć za nią. Ten kontrakt dotyczył, że ona nas wyda i jej dadzą spokój. Ale głupia nie wie...
-Przestań! To nie prawda! Wy mi musicie uwierzyć! 
-Racja. Musimy to przemyśleć. - Bellemy miał podejrzliwy głos, ale nie co do mnie tylko do siostry. Jedyny wie, że może kłamać. 
-Co przemyśleć? Zwiąż ją Bell i oddajmy ją ludziom CZA. Możemy żyć jak dawniej. 
-Masz rację. Wszyscy się zgadzają? - Nie wierzyłam w to co widzę. Jednogłośnie wszystkie głowy pokiwały, że tak. 
-Przepraszam Lex. Ale musimy tak postąpić. Jak mogłaś nas zdradzić?
-Liam jak możesz mnie o to oskarżać? Nigdy bym tego nie zrobiła. 
-Koniec z tą dziecinadą. Bell rób co trzeba. 
     Wszyscy odeszli pod samochód a Bellemy szedł do mnie ze spokojem jakiego nigdy u niego nie widziałam. Podszedł i powoli zaczął zawijać moje nadgarstki. 
-Błagam cię. Ja tego nie zrobiłam. Bell. - Nachylił się do mnie i powiedział to tak cicho, że ledwo go rozumiałam. 
-Strzelaj po nogach. Lex, mam nadzieję, że nie pożałuję mojej decyzji. - Podał mi broń do ręki i poluźnił linę. Obrócił się na pięcie i dał pierwszy strzał. - Strzelaj!
   Zaczęło się. Strzeliłam pierwszy raz z broni i potem jakby było to normalne. Strzelałam bez zastanowienia jakbym robiła to zawsze. 
-Co wy robicie?
-Nie możecie być tak głupi żeby wierzyć mojej siostrze! 
-Nie ruszajcie się! Bellemi, Lexie, nie macie dokąd uciec. Odłóżcie broń a nic wam się nie stanie! - Odezwał się głos z helikoptera.
-Po moim trupie. 
-Lex stój! - Krzyknął Li, ale London chwyciła za broń i go postrzeliła.
-Mógł siedzieć cicho. Wszyscy na ziemię  raz! 
-Biegnij Lex! 
     Zaczęliśmy uciekać. Bellemy strzelał, ale ja do niego nie dołączyłam. Czułam wstręt do siebie, że w ogóle trzymam to w rękach. Biegliśmy tak szybko, że całkowicie straciłam jakiekolwiek pojęcie gdzie jesteśmy. 
-Lex, wystarczy. - Mówił zasapany Bellemy. - Tu niedaleko zostaniemy na noc.
-Skąd wiedziałeś, że London kłamie?
-Nie wiedziałem. Po prostu lubię robić jej na złość. - Przewróciłam oczami. - A tak serio widzę jak lidzie kłamią. Ona miała to w oczach ty nie. Idziemy?
   Popatrzałam w przestrzeń, którą wskazał Bell. Była straszan i czarna. Jak w scenie z horroru. Sama nie wierzyłam, że to mówię.

-Tak. 

niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 17

    - Pobudka księżniczko! - chyba najgłośniej jak mogła krzyknęła London do mojego ucha. Gwałtownie się podniosłam i zszokowanym wzrokiem próbowałam ogarnąć co się dzieje. Rozejrzałam się po pokoju. Przez duże okno zasłonięte roletami prześwitywały małe smugi światła.
Musiało być już rano, bo gdy podeszłam do niego słońce wschodziło ponad otaczające nas budynki. Zapowiadała się dzisiaj idealna pogoda na długą podróż, którą musimy odbyć do wuja London. Mam nadzieję, że nie będzie tak samo wredny i chamski w stosunku do innych jak ona. Dalej nie za bardzo miałam pojęcie co tej dziewczynie uczyniłam. Spojrzałam na mały zegarek znajdujący się na etażerce przy moim łóżku pokazywał 10.30. Czyli trochę sobie pospaliśmy, ale po tych wszystkich przeżyciach jakie nas spotkały mieliśmy prawo pospać trochę dłużej niż zwykle. Podeszłam do  komody, która stała nie daleko małego skórzanego fotelu z nadzieją, że znajdę w niej jakieś ubrania. Przecież nie mogłam chodzić w piżamie. Wyciągnęłam z niej białą bluzkę na krótki rękaw, fioletową bluzę oraz granatowe jeansy.
       Kiedy wyszłam już z łazienki poszłam do kuchni bo tam wszyscy odkąd wstali się kręcili. Dalej nie mogłam pojąć logiki Liama. Najpierw wyznaje mi swoje uczucia, a potem oznajmia że to nie miało sensu i, że zrozumiał to iż powinien dać London drugą szanse. Oznaczało to, że już wcześniej ze sobą chodzili. Muszę przyznać, że zaczęła targać mną zazdrość której wczoraj nie odczuwałam, ale ona teraz nie może mnie zaślepić. Muszę poznać prawdę na temat swoich prawdziwych rodziców a jedynym źródłem wiedzy do którego, że tak powiem mam dostęp jest Li. W końcu musze zebrać się na rozmowę związku z tym.
      Otworzyłam lodówkę i jedyną rzeczą nadającą się jak dla mnie do zjedzenia był jogurt z kawałkami truskawek. Ubóstwiałam go! Usiadałam na krześle obok Dylana. Biedny wyglądał tragicznie. Oczy podkrążone, włosy w całkowitym nieładzie. Musiał nie spać w nocy. Pewnie targały nim wyrzuty sumienia związane z jego siostrą, ale nie powinien się obwiniać zrobił wszystko co w jego mocy.
       Zaczęłam przesłuchiwać się rozmowie, która trwałą już od dobrych kilku minut.
Liam mówił widocznie  poddenerwowanym głosem:
- Musimy tam wyruszyć! I to za równe 30 minut! Jak powiedział mi dzisiaj mój informator, Czarna Anakonda dobrze wie gdzie nas szukać, nawet wczoraj wieczorem kiedy my tu sobie smacznie spaliśmy oni byli w tym hotelu i wypytywali się o nas. Na szczęście nikt nas nie zdradził, ale nie mamy wiele czasu. - w jego głosie można było wychwycić wyraźne zdenerwowanie tą całą sytuacją.
-Liam ale nie mamy samochodu, znalezienie jakiegoś zajmie mi co najmniej 4 godziny! - Ben również był wkurzony.
- Nie, nie, nie! Nie możemy tyle czekać..- w słowo wszedł mu Bellemy.
- Słuchaj było mówione, że wyjeżdżamy dopiero jutro, nie uda nam się załatwić samochodu w tak krótkim czasie, w czasie 30 minut!
- Bell ty chyba tu czegoś nie rozumiesz - chłopak nie krył już złości w swoim zachowaniu.- NIE możemy dłużej czekać. Nie dożyjemy jutra, skoro ludzie CZA tu byli to nie minie kilka godzin kiedy ktoś im doniesie, że się tu ukrywamy i nas zgarną a wtedy już po nas. Nikt nam nie pomoże, nie możemy tak ryzykować.
-Ale nie rozumiesz prostej rzeczy, że nie mamy samochodu?
-To mi go załatw!
     Oczy otworzyły mi się tak szeroko jak nigdy wcześniej Liam nigdy tak nie krzyczał, przynajmniej  ja tego nie słyszałam. Oczywiście London musiała wykorzystać swoją szanse żeby mi dopiec.
-Spokojnie słonko. Jesteśmy tu bezpieczni. - Wyciągnęła do niego rękę, aby go dotknąć a on ją odepchną. Mimo woli się uśmiechnęłam, zresztą tak jak wszyscy w pokoju.
-Nie znacie Anakondy tak jak ja. On już dawno wie, że to jesteśmy. Powiedział Liam, tym razem już spokojniejszym tonem.
-To czemu jeszcze ich tu niem.
-A nie lepsze pytanie jest skąd go tak dobrze znasz? - Kiedy mówiłam te słowa starałam się, aby brzmiały naturalnie i bez spięcia, ale chyba nie potrafię już z nim tak rozmawiać.
   Wszyscy spojrzeli po sobie z grobowymi minami. Cały czas było coraz więcej zagadek, ale jak to w filmach bywa, brak odpowiedzi.
-To nie twoja sprawa.
-Dzięki jak zawsze milutka London.
-Taka jest prawda. To wszystko twoja wina. Powinnaś nam dziękować, że możesz być z nami i, że jeszcze żyjesz. Możemy cię wydać i mieć spokój.
-Co proszę? Co jest niby moją winą?
-Wszystko. Zobacz ile ludzi przez ciebie zginęło. Nasze rodziny, przyjaciele, my już nie mamy dokąd wracać a tak zginęłabyś tylko ty i...
-London! - Krzyknął Bellemy. Innych zamurowało tak samo jak mnie. Matko jak ja jej nienawidzę. - Jak możesz tak mówić?
-Prawdę?
-Zamknij się. Zawsze byłaś zołzą, ale teraz przechodzisz samą siebie.
-Ja tylko mówię prawdę Bellemy. Zginęła nasza siostra. Czy to cię nie obchodzi?
-Jasne, że obchodzi, ale to nie jej wina. - London potrząsnęła głową.
-Jej. - Zaczęła opuszczać nasz hotelowy pokój. - I jeszcze nam za to zapłaci.
-Gdzie idziesz? - W odpowiedzi usłyszeliśmy tylko trzaśnięcie drzwiami.
      Całkowicie mnie zatkało i łzy napłynęły mi do oczu. Już nawet nie chodzi o te obelgi, które
sypała na mnie London, ale o to, że nie pomógł mi Li tylko Bellemy, chłopak, z którym się najlepiej nie dogaduje. On naprawdę ma mnie już gdzieś. Kiedyś tu zwariuję.
-Co teraz? -  Odezwał, wyrwany z kontekstu Dylan.
-Nic. Niech robi co chce. Ale musimy szybko uciekać.
-To twoja siostra. - "O proszę i Li potrafi się odezwać". Jak o tym myślałam przewróciłam oczami.
-To już nie ma znaczenia. Zdradziła nas. Ona zawsze mówi serio. Powiedziała "zapłacisz" a skoro jesteśmy z tobą to wiesz, transakcja wiązana.
-Ona ma racje. To moja wina. - Liam chciał się odezwać, ale on był ostatnią osobą, jaką chciałam słyszeć. - Nic nie mów, proszę. Macie jakiś pomysł jak się stąd wydostać?
-Mam znajomego, który ma warsztat w okolicy. - Odezwał się Ben. - Powinien nam pomóc.
-W końcu dobre wieści. Możesz się z nim skontaktować? -  Dylan w stał i podszedł do okna.
- Jasne zaraz do niego zadzwonię- mówiąc wyciągnął telefon i ruszył w kierunku salonu.
     Napięcie unoszące się w kuchni niczym czarna chmura, gwałtownie opadło, dając nam chwilowy spokój. Czując ulgę wstałam z krzesła i zaczęłam chodzić po niej. Jedno mi jednak nie dawało spokoju. Czemu Liam się za mną nie wstawił, skoro tak bardzo mnie lubił. Nie rozumiałam tego, ale jeszcze bardziej nie miałam pojęcia skąd on zna tak dobrze jak on to powiedział szefa mafii. Nie miałam zamiaru owijać w bawełnę i spytałam Li prosto z mostu:
- Czemu się za mną nie wstawiłeś jak London na mnie najechała?
-Lex nie wiem , tak jakoś wyszło. Przepraszam - nagle całą jego twarz objął smutek.
- Powiem ci, że ja ciebie już dawno przestałam rozumieć, ale  to mnie strasznie bolało - nawet nie próbowałam ukryć rozżalenia jakie szarpało moją duszą.
Nic nie powiedział tylko popatrzał się na mnie smętnym wzrokiem i odwrócił głowę.
Do pomieszczenia wszedł uradowany Bellemy.
 - Mam bardzo, ale to bardzo dobre wieści jak na sytuację w której się obecnie znajdujemy! - mówiąc to aż tryskał szczęściem.- Mamy samochód! Znajomy znajomego nam go pożyczy. Mamy być u niego w warsztacie za 30 minut. Spokojnie na szczęście jest on przecznicę stąd!
     Wszyscy zaczęli się  cieszyć jak oszaleli. Przybijać sobie piątki, a ja stałam i się na to patrzałam. W sumie to nie wiem czemu, ale nie rozumiałam zbytnio celu tej podróży. Oprócz tego, że jedziemy tam, aby uciec jak najdalej od mafii to po co jeszcze? Czy kiedykolwiek wrócę do Stanów? Nie mam zielonego pojęcia, czy kiedykolwiek dowiem się czegoś więcej od nich? Czemu oni ciągle nie chcieli mi nic powiedzieć. Jak tylko wyjedziemy stąd wyciągnę od nich tyle ile się da... w końcu jakby nie patrzeć to jestem z nimi od dobrych dwóch miesięcy. Jezu to już dwa miesiące nie ma mnie w domu.
Moje przemyślenia przerwał głos Dylana:
- Dobrze moi drodzy! Czas zbierać manatki i w końcu wyjechać z tego zadupia! Za 10 minut widzę was tu z powrotem ze spakowanym rzeczami.
    Równo po 10 minutach, trzymaliśmy w rękach plecaki i wychodziliśmy z hotelu. Nikt nic nie mówił. Myślę, że nie chodziło tylko o ostrożność, ale wszyscy myśleli o London i jej groźbie, ale chyba nie jest taka głupia żeby wydać własnego brata na śmierć. Myślę, że wszyscy w ostatnim czasie przesadzili, ale nikt nie przyzna się do błędu. Ta cisza trwała już za długo i w mojej głowie słyszałam myśli, które dosłownie krzyczały, żeby zostać wydane na światło dzienne.
-Jak zamierzacie dostać do tego mechanika?
-Zamierzacie? Ty jesteś z nami Lex. - Powiedział bardzo spiętym głosem Dylan. - Jak już mówiłem to przecznicę stąd. Dojedziemy pieszo.
-Czemu powiedziałaś wy? - Głos Liama brzmiał  bardzo poważnie.
-Tak jakoś. Spokojnie nie mam zamiaru robić scen na ulicy, ale mam kilka pytań.
-Lexie, wiesz, że nie możemy na wszystko odpowiedzieć .
-Zamknij się Dylan. Słyszałam, że na te Li zna odpowiedzi.
-Nie wiem czy to dobry moment.
-A kiedy będzie? Jestem już tu dwa miesiące a nie mam żadnej konkretnej odpowiedzi. - Liam westchnął dając znak, że mogę pytać.
-Co wiesz o moich rodzicach? Tych prawdziwych?
-Niewiele. Nie znam nawet ich imion. Twój ojciec zabił ... -Liam zamilkł na chwilę. - Mojego brata. Był w gangu a twój ojciec już nie. Pracował dla tych "dobrych". Jak by tego nie zrobił mój brat zabiłby wielu niewinnych ludzi. Niestety był oczkiem w głowie CZA. Zemścił się zabijając twojego ojca. Twoja matka wpadła w depresje i tak naprawdę przez pół roku zajmowali się wami najlepsi przyjaciele waszych rodziców, czyli Rich i Melisa. Potem wzięła się w garść i zabiła moją matkę. Co oczywiście darowane jej nie zostało. Zginęła zostawiając ciebie i Eda. Tyle wiem. - Miałam ciarki na całym ciele. Dowiedziałam się prawdy, której chyba nie chciałam znać bo to tylko daje mi więcej pytań pobocznych, na które byli by w stanie odpowiedzieć tylko te osoby, które już nie żyją.
    Nagle coś do mnie dotarło. Co CZA obchodziła rodzina Li, chyba, że to też była jakaś rodzina.
-Li.
-Nie, Lex. Dzisiaj już żadnych pytań.
      Ciężko było mi powstrzymać się od kolejnych, ale rozumiałam, że nie chce już o tym rozmawiać. Przez moją rodzinę stracił matkę i brata. Ciężko mi to wszystko poukładać w głowie. Przez naszą rozmowę nie zorientowałam się nawet, że nie jesteśmy już w hotelu tylko idziemy przez jakąś ulicę pewnie w kierunku tego warsztatu. Nie zdążyłam się nawet obejrzeć kiedy dotarliśmy pod same metalowe drzwi warsztatu.
     Wnioskując po tym jak wyglądał, facet który go prowadził nie zbijał na nim kokosów. Wszystko w tym budynku jak i w koło niego ledwo trzymało się kupy. Aż zaczęłam się zastanawiać jakiego rzęcha da nam ten facio. A co ważniejsze ile kilometrów zdążymy przejechać zanim ten się doszczę rozleci. Nagle wielkie metalowe wrota zaczęły się powoli otwierać strasznie przy tym skrzypiąc.
Moim oczom ukazał się łysy mężczyzna w średnim wieku. Miał na sobie starą poplamioną koszulę i brudne odarte i dawno starte dżinsy. Jednym słowem wyglądał jakby nie wychodził z domu przez dobre kilka miesięcy. Na twarzy malowało mu się zmęczenie i tęsknota. Oczy wydawały się być zniesmaczone tym całym brudnym światem.
      Bellemy szybko podszedł do mężczyzny i zaczął z nim rozmawiać. Nikt się nie odezwał, z resztą nie było o czym rozmawiać wszyscy dobrze wiedzieli jaka jest sytuacja i bezsensowna paplanina nie miałaby sensu. Nie czekaliśmy zbyt długo kiedy zza garażu wyjechał Bellemy czarnym eleganckim Jaguarem. Byłam bardzo zaskoczona, nie spodziewałam się, że załatwi taki samochód.
- Wskakujcie!- zamachnął ręką w geście, że mamy wchodzić do pojazdu.
Wszyscy zajęliśmy miejsca.
- Dobra ludzie- powiedział wesoło Bell - czasu ruszać w trasę ! By the way widzicie jakie cacko udało mi się załatwić? - gdyby mógł z radości skakałby jak małe dziecko kiedy dostanie swoją wymarzoną zabawkę.
- Nawet nie chce wiedzieć jak to załatwiłeś ...- powiedziałam. Nie za bardzo w sumie obchodziło mnie jaką cenę musiał kosztować ten wóz, mimo że był taki świetny.
- Lex nie przeszkadzaj, ciesz się do póki możesz bo może przyjść taki czas że w ogóle nie będziemy mieli jakiegokolwiek auta.- odpowiedział mi Ben.
   Dylan który usiadł z przodu zaczął wbijać do nawigacji nazwę miasta do którego mieliśmy się udać.
- Nawigacja pokazuje, że za około 5 godzin powinniśmy być na miejscu, oczywiście jak wszystko dobrze pójdzie, ale znając nasze szczęście to dotrzemy tam za jedne dzień - uśmiechnął się, ale dobrze było widać, że wierzy w taką możliwość. 
   Jedno mnie zastanawiało dlaczego oni wszyscy chcą pojechać bez London? Mimo że niezbyt ją lubiłam to raczej nie było by miłe gdyby ktoś ją zostawił. Czy oni naprawę nie mieli serca? Bo  czasami - żeby tylko - tak to wyglądało. Nie czekając ani chwili dłużej spytałam:
- A co z London ? Nie możemy jej przecież tak zostawić.
- I ty się jeszcze o nią martwisz, za to jak ci dzisiaj nagadała to ja na twoim miejscu bym się cieszył, że jej nie ma- jak widać Bellemiego nie za bardzo obchodził los siostry ale ja nie byłam aż taka wredna.
- Jak tak możesz? Nawet jej nie szukasz... to twoja siostra! A co jak złapała ją Czarna Anakonda? Nie mów, że ci na niej nie zależy.- wcale nie próbowałam ukryć w moim głosie emocji jakie mną targały. Oni byli okropni! 
- Słuchaj Lex, London nie jest na głupia i dobrze wie co robi! Musisz się do tego przyzwyczaić! Bo uwierz, że nikt nie będzie się tobą opiekował ... Nikt! - Bell ostatnie słowa wykrzyczał. - Przepraszam- powiedział . Ruszyliśmy, nikt już nie powiedział ani słowa. Siedzieliśmy. Spojrzałam na Liama, którego oddzielał ode mnie siedzą po miedzy nami Ben. Patrzał się nieobecnym wzrokiem na otaczające nas miasto . Każdy był pogrążony w swoim intymnym świecie. Cisza.
   Jechaliśmy już kilka minut, kiedy Bellemy który kierował zatrzymał się przy dość starym domu i wysiadł.
-Dlaczego stajemy? - Spytałam. Byłam zaskoczona tą sytuacja ponieważ tak nalegali aby jechać jak najszybciej a teraz się zatrzymują. 
-Tu mieszka nasz informator. Od niego dostaniemy radio policyjne na ich częstotliwości aby wiedzieć co się dzieje. 
-Pomysłowe. - Podsumowałam w jednym słowie. 
      Czekaliśmy jakieś pięć minut, kiedy z domu wyszedł Bellemy z jakimś starszym mężczyzną. 
-To Artur. - Powiedział obojętnie Li. - Nasz informator. - Zapukał do okna a on od razu je otworzył.- I zawsze można na niego polegać. 
-Jak się masz Liam? - Spytał z uśmiechem na twarzy Artur. - O Ben i Dylan. Kiedy ja was ostatnio widziałem? Kupę lat. - Chłopcy uśmiechnęli się równocześnie do niego. - O i kogo ja widzę. Lexie Argent. Dawno cię nie widziałem. 
-To dziwne bo ja pana nigdy. - Zaśmiał się. 
-Jakiego pana? Nic dziwnego, że mnie nie pamiętasz. Miałaś sześć lat jak się ostatnio widzieliśmy. Kontaktowałaś się już z Edem? - Te słowa bardzo mnie zabolały. Chyba wszyscy w samochodzie na mnie spojrzeli. 
-On nie żyje. 
-To ty jeszcze nic nie wiesz? - Zrobiłam duże oczy i potrząsnęłam przecząco głową. - On przeżył. Nie wiem na sto procent, ale chyba wyjechał do Paryża z jak jej tam było...
-Emma?
-Dokładnie. - Na mojej twarzy pojawił się uśmiech którego dawno nie widziałam. 
-To wspaniała wiadomość, ale dlaczego mi nic nie powiedział?
-Z tego co wiem dostał małe zamawianie nerwowe. Ten Paryż to była taka ucieczka od rzeczywistości. Na pewno się odezwie. 
-Zamontowałem! - Krzyknął Ben z przedniego siedzenia. - Ustawiłeś częstotliwość? 
-Tak. Podwójna. Jedna policyjna, jedna ze mną. Powodzenia dzieciaki.
-Czekaj! - Otworzyłam drzwi i przecisnęłam się pomiędzy Li a siedzeniem. - Masz jakiś kontakt z moim bratem? 
-Od dwóch dni nie. 
-Jak mam go znaleźć?
-Kiedy będzie gotowy odezwie się. - Usłyszałam z tyłu trąbienie. - Idź już Lex. Trzymaj się. 

      Wróciłam na miejsce. Bellemy wyjechał bardzo szybko. Wszyscy boimy się jaką zemstę miała na myśli London, ale ja nie sądzę aby spełniła groźby.

Kochamy was. Niki i Cat ♥

sobota, 21 marca 2015

Rozdział 16

  Czułam się strasznie dziwnie. Było mi tak głupio, ale nie wiem dlaczego. Przecież mnie i Liama nic nie łączy. Miałam swoją szansę, której nie wykorzystałam i tego nie zmienię. Widać, że go i London coś łączyło. Znali się bardzo długo a mnie i jego? Nic. Muszę się ogarnąć. W tej samej chwili ostatnia łza spłynęła mi po policzku. Weszłam do kuchni, w której rządził Ben i wtedy doszło do mnie, że jestem strasznie głodna?
-Co jest Lex? - Spytał Ben nie odrywając wzroku od deski do krojenia. Nie wiem czy on wyczuł, że coś jest nie tak? Potrząsnęłam głową.
-Wszystko dobrze. Właściwie jeszcze tak dobrze się nie czułam odkąd jestem w Anglii. - Nie wiem dlaczego, ale była to prawda. W końcu przestanę myśleć o Li i o tym co by było gdyby. On jest zajęty i ja też mam swoją misję. Wrócić do domu i mojej mamy. Nie ważne czy nią jest czy nie.
-To świetnie.
-Co jemy?
-Pesto z suszonymi pomidorami.
-Angielska kolacja co? - Zaśmiał się pod nosem.
-Ta. O angielskiej godzinie. - Pokazał głową na zegarek. Pokazywał 23.00.
-Lex. Pogadamy? - Za moimi plecami usłyszałam głos Liama. Niech go szlak.
-Jasne. - Podszedł na balkon i gestem głowy zrozumiałam, że mam iść za nim.
-O czym chcesz pogadać?
-No wiesz. Słuchaj mnie i London nic nie łączy. Może kiedyś, ale...
-Przestań. To nie moja sprawa Li. Widzę jak ona na ciebie patrzy. Wyglądacie razem bardzo słodko a ja nie szukam miłości tylko drogi do domu. Zresztą już o tym rozmawialiśmy. Mieliśmy nie być razem. - z balkonu można było zobaczyć połowę miasta Brighton. Z tego co było mi wiadomo było ono średniej wielkości. Teraz wieczorem, w świetle księżyca wyglądało jak milion gwiazd porozrzucanych po ziemi. Wiatr powiewał lekko, dając mojej twarzy chwilę ulgi od dość ciepłej letniej pogody, która - o dziwo- była też w Brytanii.
- Lexie ja mówię prawdę. Od kiedy Ciebie ujrzałem... ja się w tobie zakochałem od pierwszego wejrzenia. Kiedy zobaczyłem ciebie w klasie parzącą się na mnie tymi swoimi niebieskimi jak diamenty oczami, wiedziałem, że nie chce znać już nikogo innego tylko ciebie! Może to jest dziwne, ale wiedziałem, że jesteś tą jedyną, moje serce powiedziało mi tak , ale rozum wiedział, że nie mogę się w tobie zakochać ponieważ muszę ciebie porwać a potem oddać mojemu szefowi. Lecz chyba po raz pierwszy w życiu tego dnia po tym jak poszedłem do ciebie po lekcje wiedziałem, że muszę posłuchać się tego co mówi mi moje serce a nie rozum, którego się trzymałem od lat. Wiedziałem też, że nie mogę pozwolić abyś wpadła w ręce Anakondy. Musiałem to jakoś powstrzymać. Sprzeciwiłem się temu wszystkiemu dla Ciebie! Lexie Argent zrobił bym dla ciebie wszystko.
   Nie wiedziałam co powiedzieć. Nagle wszystko co sobie wmawiałam przestało być takie prawdziwe. Nie mogę oszukiwać sama siebie. On zawsze wszystko komplikuje. Jak mogę mu powiedzieć, że nic do niego nie czuję, jak wcale tak nie myślę. Ile można kłamać? Ta chwila ciągnie się w nieskończoność. Muszę coś powiedzieć. Byłam już gotowa skłamać, ale jak tylko podniosłam głowę i spojrzałam w te jego piękne, głębokie niebieskie oczy nie byłam pewna co chcę zrobić.
-Liam, mamy teraz ważne sprawy. Nie ma tu miejsca na jakieś tam romanse. Poza tym jak ty to sobie wyobrażasz. Jeszcze nie dawno wbiłabym ci nóż w plecy. To nie wyjdzie. Przepraszam. Jeszcze do tego wszystkiego London. Nie mam siły na takie gierki.
-Na co? Boisz się, że naprawdę mnie kochasz i cię zranię tak? I poza tym "jakiś tam romans'? Serio tak myślisz?
-Oczywiście, że nie! -Nie zależnie on mojej woli podniósł mi się głos prawie do krzyku a Liam już całkiem wybuch.
-Ale tak powiedziałaś Lex! Co to ma być!? To ty prowadzisz jakieś gierki! Nie ja wybiegłem z pokoju jak się z kimś całowałaś tylko ty! - Kontem oka zobaczyłam jak zbierają się wszyscy koło drzwi aby posłuchać naszej kutni.
- Li, przestań. Wszyscy nas słyszą. -Powiedziałam to najciszej jak tylko umiałam.
-I bardzo dobrze! Jak możesz być taka nie zdecydowana. Raz coś do mnie czujesz a raz nie?! Zastanów się nad sobą.
    Wyszedł z balkonu nie patrząc nikomu w oczy. Teraz już sama nie wiem co z moim życiem jest nie tak. Widziałam triumf na twarzy London. Nie rozumiem co jej takiego zrobiłam. Jak widać zawsze albo ja coś musiałam zepsuć albo życie podkładało mi ciągle kłody pod moje obolałe nogi. Wszyscy dalej z szeroko otwartymi oczami gapili się na mnie jakbym zrobiła coś naprawdę złego, ale tak nie było. Nie zastanawiając się nad tym poszłam do łazienki wziąć długą odprężającą kąpiel w nadziei, że chodź na chwilę odetchnę od tych wszystkich spraw i problemów oraz znajdę dość rozsądne rozwiązanie jeśli chodzi o Li.
     Łazienka tak samo jak reszta apartamentu była nowoczesna. Dość duża i przestronna. Rozebrałam się i wskoczyłam do cieplutkiej wody z bąbelkami. Od razu poziom stresu opadł do zera. Dobra czas się zastanowić nad Liamem, bo w stosunku do niego miałam dość dziwne uczucia, niby coś do niego czułam, ale nie do końca byłam pewna tego uczucia. Bardzo lubiłam jego osobowość oraz sposób w jakim na mnie patrzył, tak jakbym był dla niego całym światem... ale ta London! Ona wszystko psuła. Czemu tak bardzo mnie nie lubiła? Może jednak Liam nic do niej nie czuje? Może ona chce się po prostu na mnie zemścić? Tylko za co? Nie miałam pojęcia, przecież dopiero co ją poznałam. Ahh, czemu życie musi być takie brutalne ? I jeszcze to co powiedziałam Liamowi, to nie tak miło brzmieć, nie chciałam go zranić, do tego jego wyznanie. To co mi powiedział musiało go wiele kosztować. Te słowa szły prosto z jego serca... muszę to naprawić... muszę go przeprosić, powiedzieć, żeby dał mi jeszcze czas, abym mogła zastanowić się nad tym czy tego na pewno chcę, albo nie, może jednak mu tego nie mówić, bo znowu mnie źle zrozumie i uzna, że zwlekam z tym ponieważ  nie wiem czy coś do niego czuje. Po prostu go przeproszę, tak to będzie najlepsze rozwiązuje tej sytuacji, a potem los sam rozwiąże co dalej.
      Stella... mimo, że nie znałam jej zbyt długo to bardzo ją lubiłam, pewnie gdyby nie zginęła mogłabym ją uznać za swoją przyjaciółkę. Bardzo przykro jest mi z powodu Dylana. Chłopak męczy się jak nie wiem. Najpierw stracił rodziców, których zabił Czarna Anakonda, a teraz jeszcze jego siostra, która prawdopodobnie była jego ostatnią bliską osobą. Z jednej strony wiedziałam jak się czuje ale z drugiej ja nigdy nie straciłam w tak małym odstępie czasu wszystkich na których mi zależało.
A jeśli już o tym mowa to muszę się jak najwięcej dowiedzieć na temat swoich prawdziwych rodziców. Co się z nimi stało i jakim cudem znalazłam się u Richa. Ciekawe czy Edward wiedział coś na ten temat, a jak tak to czemu mi nigdy o tym nie powiedział ? Jezu tak bardzo chciałbym znów usłyszeć ten jego chamski, arogancki śmiech i teksty.
     Kolejną zagadką był Czarny Anakonda. Jedyne informacje jakie posiadałam to, to że był szefem angielskiej mafii oraz że pracował tam Dylan, Liam, Bellemy, Stella i London. Nic poza tym. Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi chciałabym poznać chodź połowę odpowiedzi na nie.
- Jesteś tam Lex? - spytał Ben zmartwionym głosem.
-Ta. - Chciałam powiedzieć, że niestety woda nie pochłonęła mnie żywcem i nadal żyję. - Zaraz wychodzę.
     Nie miałam na to ochoty. I jeszcze ta świadomość, że mam pokój z London. Może to i lepiej. Mogła by mnie zasztyletować w nocy. Wyszłam szybko z wanny i ubrałam się w moją "piżamę ", która składała się z rozciągniętego T-shert'u z napisem "I'm more that u can see". Hmmm jaki prawdziwy cytat. Do tego dresy i buty emu. Wysuszyłam włosy, czego zwykle nie robię i szybko wyszłam z łazienki.
-Hej! Gdzie lecisz? - Zawołał zaspanym głosem Dylan.
-Muszę przeprosić Liama.
-To ustaw się w kolejce słonko, bo moja siostra właśnie z nim gada. - Czułam jak zalewa mnie krew ale nie dawałam po sobie tego poznać.
-Dzięki za info. Co oglądacie?
-"Szybcy i wściekli" 5. - Krzyknął Ben idąc z kuchni z popcornem. Leciała z niego para czyli był świeżo zrobiony.
-Nie ma lepszych filmów? - Spojrzeli na mnie takim wzrokiem jak bym ich co najmniej zwyzywała. Podniosłam ręce w geście kapitulacji i usiadłam na fotelu przed telewizorem.
      Mój brat był fanem tego filmu więc znałam każdą jego część na pamięć. Może dlatego mi już zbrzydł. Kiedy siedziałam przed telewizorem a kolejne minuty leciały czułam, że odpływam. Moja głowa robiła się strasznie ciężka i kiedy już miałam odpłynąć w sen usłyszałam chrapanie. Cała trójka spała. Film trwał dopiero 20 minut, ale jak widać to wystarczyło. Zgasiłam telewizor i zaczęłam iść w stronę mojej tymczasowej sypialni. W środku była London.
-Co cię tak dziwi? - Powiedziała jak zawsze szorstkim głosem. -  Ja też niestety tu śpię.
-Tak. Niestety. - Zapomniałam, że miałam porozmawiać z Li. Trzasnęłam drzwiami, co wcale nie było celowe, ale cieszyłam się, że tak się stało, bo moje zwykłe wyjście zmieniło się w wielkie wyjście. Światło w łazience się nie świeciło więc musiał być u siebie w sypialni.
      Podeszłam do jego drzwi i zanim zapukałam zaczęłam się zastanawiać co ja mu tak właściwie powiem. "Sory, że zraniłam twoje uczucia, ale ja sama nie wiem co czuję"? To jest zły plan. Odsunęłam się od drzwi, ale jak zawsze za późno. W tej chwili wyszedł z pokoju.
-Hej, Lex. Przepraszam za tamto. - Co? On mnie przeprasza? Czy może istnieć bardziej idealny chłopak? - Przesadziłem i zrozumiem jak nie będziesz chciała ze mną gadać.
-Ty mnie przepraszasz? To ja się okropnie zachowałam i jest mi strasznie głupio. - Liam się uśmiechnął. - Co cię tak śmieszy?
-I ty mówisz, że do siebie nie pasujemy? Ale to już nie ważne. Rozumiem, że popełniłem błąd i dzięki tobie zrozumiałem, że naprawdę coś czuję do London. Ona się naprawdę zmieniła i chce spróbować jeszcze raz. A co mi szkodzi. Kto wie może jutro umrę. A w naszej sytuacji to bardzo prawdopodobne.
-Tak. Ciesze się, że jesteście razem. Może w końcu przestanie na mnie patrzeć jak na cel do zniszczenia. - Oboje się zaśmialiśmy. Ale to chyba się nie zdarzy. Ona mnie po prostu nie toleruje. - Liam nie zrozum mnie źle, ale padam z nóg i...
-Chciałem powiedzieć to samo. Mam nadzieję, że te głąby obudzą się w nocy i pójdą na normalne łóżka bo rano będą połamani i żaden z nich pożytek nie będzie.
-Dobranoc.
     Kiedy weszłam do pokoju London już spała. "Całe szczęście". Kiedy zasypiałam po policzkach zaczęły mi lecieć słone łzy. To nie zależało ode mnie. Zachowuje się jak jedna z dziewczyn w amerykańskich programach, ale moje emocje nie dają za wygraną. Udaje wojownika, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Jestem siedemnastoletnią dziewczyną, która skończyła liceum, ale nie zjawiła się na rozdanie świadectw bo została porwana. To jest już powód do załamania nerwowego. Wszyscy chcą mnie zabić a teraz chłopak, w którym najprawdopodobniej jestem zakochana ma dziewczynę i to z mojej winy. Matko ja naprawdę mam depresję. Potrzebuje psychologa. Potrzebuje spokoju. Blizny, które zostały na mojej duszy już na zawsze będą mi towarzyszyć i to tego uczucia nie mogę znieść. Chciała bym czasem zgłosić nie przygotowanie do życia. Kiedy tak rozmyślam o wszystkim i o niczym sen łapczywie odciąga mnie w zaświaty. Moje największe marzenie to się już nie obudzić. Zostać tam gdzie moja podświadomość tego pragnie. Niestety jak widać moje marzenia się nie spełniają, już nie.

Kochani oficjalnie ogłaszamy, że nowe rozdziały będą się pojawiały od piątku do niedzieli DO 24.00 ponieważ nie jesteśmy w stanie inaczej. Przepraszamy, że wczoraj nie było, ale właśnie (jest 23.04) napisałyśmy ten więc widzicie możemy pisać tylko po nocach bo tak mamy czas. Bierzemy się za kolejny.
Kochamy was Niki i Cat

niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 15

Razem z Dylanem ukrywaliśmy się w lesie od jakiejś godziny czekając na jakikolwiek znak ze strony Bellemy'iego i Liama. Cholernie się bałam czy czasem się im coś nie stało. Za każdym razem kiedy słyszałam jakiś szelest obracałam się i rozglądałam po lesie w nadziei, że to oni. Dylan -odkąd znaleźliśmy w miarę bezpieczne miejsce w tym gąszczu- siedział na trawie skulony i obejmował rękami kolana. Jego wzrok utkwiony był w nicość, był nieobecny. Nie odzywał się do mnie, w sumie nie miałam mu tego za złe, ponieważ zginęła jego siostra, z tego co mi wiadomo była ona jego ostatnią najbliższą osoba jaką miał po śmierci jego rodziców. Mimo, iż nie znałam z byt dobrze Stelli wydawała się osoba miłą, cieszącą się z życia dziewczyną. Moim zdanie nie zasługiwała na śmierć, była zbyt młoda. Nawet nie chce myśleć ile osób tak młodych jak ona zginęło z ręki Czarnej Anakondy.
   Dylan teraz zasługiwał na moje wsparcie, tak bardzo chciałam mu w jakiś sposób pomóc, ale wiedziałam o tym że nic nie uda mi sie zdziałać, bo sama ostatnimi czasy przeżywałam to co on po śmierci Eda. W sumie dalej nie mogę pogodzić się z jego śmiercią, tylko po prostu czas zaczął to wszystko uśmierzać. Dylanowi tak samo jaki mi tylko on pomoże. Ziemia na której siedzieliśmy była ciepła. Czasami w głębi lasu śpiewały ptaki. Gdzie są ci idioci? Nagle Dylan otrząsnął się z zamyślenia i moje oczy napotkały jego.
-Dobra Lexie, moim zdaniem nie możemy już dłużej tłu na nich czekać - spojrzał na ipoda- jest już w pół do ósmej. Musimy poszukać samochodu London, a wtedy pomyślimy co dalej, miejmy jednak nadzieje, że zjawią się do tej pory- westchną z niepokojem i zaczął powoli się podnosić.
- No okej...- nie udało mi się ukryć zmartwienia w moim głosie. Również wstałam, otrzepałam się z liści i piachu, i ruszyłam za Dylanem. Przeciskaliśmy się już jakieś 15 minut przez różne krzaki i wystające gałęzie drzew, kiedy postawiłam przerwać panującą między nami ciszę.
- Jak myślisz wyjdą z tego cało?
- Nie wiem Lex, bądźmy dobrej myśli - w jego głosie nie było słychać przekonania, tak jakby wcale nie wierzył w to, że może im się udać. Ktoś jednak musiał być tej pozytywnej myśli, tym razem byłam to ja.
- Im by się nie udało? Lada moment tu będą- powiedziałam to z za bardzo udawanym entuzjazmem. Dylan posłał mi lekki uśmiech, ale dalej wyglądał jakby nie przespał dobrych kilku dni.
- Miałem nadzieje, że mojej siostrze też się uda.
-Ej! - krzyknęłam i zatrzymałam się tuż przed Dylanem gwałtownie go zatrzymując. - Co ty sobie myślisz? Wszyscy kogoś straciliśmy, ale to nie powód aby być dupkiem.
-Obiecałe... - Weszłam mu w zdanie.
-A kogo to obchodzi?  Kogo my obchodzimy? Jesteśmy sami dlatego nie możemy sobie utrudniać życia użalając się na sobą i nad naszym cierpieniem. Jak już będzie po wszystkim proszę bardzo zamknij się w pokoju bez okien i czekaj na śmierć bo ja chcę żyć. - Miałam nadzieję, że to co mu powiedziałam da mu niezłego kopniaka, ale sama ledwo mówiłam te słowa. Zdaje sobie sprawę jak bardzo cierpi i mimo, że ja udaję jakby nic się nie stało czasem mam ochotę zamknąć się w takim pokoju i już nigdy z niego nie wychodzić. Dylan nic na te słowa nie odpowiedział tylko wyminął mnie i ruszył przed siebie , a ja za nim. Teraz już z głupiałam , sama nie wiem czy dobrze ze mu tak dowaliłam, miałam spore wątpliwości. Nagle za nami usłyszeliśmy czyjeś głosy, to musieli być ludzie Anakondy. Szybko podbiegłam do Dylana, a on pociągnął mnie na dół i kazał przykucnąć.
- Cii- przyłożył palec do ust, dając mi do zrozumienia, że mam się nie odzywać- nie mogą nas usłyszeć. Nie mamy z nimi żadnych szans- powiedział to tak cicho że ledwo mogłam go usłyszeć.
Moje serce zaczęło mocniej bić. Bum,bum,bum. Tak bardzo się bałam, że nas zauważą, że nie świadomie z przejęcia wstrzymałam oddech.
   Głosy postaci gwałtownie zrobiły się głośniejsze. Stali niedaleko nas i spokojnie mogliśmy usłyszeć o czym rozmawiają.
- Ewidentnie w to nie wieże, że po raz kolejny ta dziewczyna nam uciekła, by ją szlag! - krzyknął ze złości. Jak widać nie byli zadowoleni że już kolejny raz im zwiałam, ale byłam usatysfakcjonowana tym jakie mieli o mnie zdanie, jednak to wszystko nie udało by się bez pomocy Dylana, oczywiście pomijając fakt, że to przez niego tam trafiłam.
- Musimy ją znaleźć, bo szef... nawet nie chce myśleć co tym razem nam zrobi- ich kroki zaczęły się oddalać. Ten ich szef naprawdę musiał być okrutny. Czasem nie wiem jakim cudem po ziemi mogą chodzić tak pełne okrucieństwa i nienawiści do innych istoty jak on. Dziwie się jego ludziom, że jeszcze nie wszczęli buntu. Ja na ich miejscu już dawno bym to zrobiła. Odczekaliśmy z Dylanem jeszcze 10 minut i w końcu wstaliśmy. Chłopak ruszył do przodu nie czekając na mnie. Nie odezwał się ani słowem tylko szedł przed siebie.
-Skąd wiesz, że dobrze idziemy? - Powiedziałam to głosem jakby nigdy nic się nie stało, on obrócił głowę, spojrzał na mnie i nie zatrzymując się odparł.\
-Dziwię się, że chcesz rozmawiać z takim dupkiem jak ja. - Powiedział to z ironią w głosie. W tej chwili zrobiło mi się strasznie głupio.
-Przepraszam za...
-Prawdę? Nie ma za co. Tylko wiesz co Lex. To były tylko słowa. Ty uciekłaś z hotelu po tym jak zabili Edwarda. I kto tu jest egoistą? Ty przynajmniej masz rodziców.
-Co mam? To od ciebie wiem, że nie żyją.
-A moi przez ciebie. - Te cztery słowa zabolały mnie tak mocno jak żadne inne. - Matko, Lex przepraszam. Ja wcale tak nie myślę.
-Dobrze wiemy, że myślisz. Ja powiedziałam, że jesteś dupkiem bo tak uważam i ty też. Masz rację, to moja wina. Jestem rozpieszczona i nic na to nie poradzę. Mogłeś dać mnie tam zabić i nie było by problemu.
-Myślisz, że to by nie był problem?! Że mógłbym tak  żyć wiedząc, że cię zabiłem?! Za kogo ty...
   W tej chwili jakiś facet wyskoczył za Dylana i uderzył go tępym narzędziem w plecy. To byli ludzie z tego "szpitala'' psychiatrycznego. Niech to szlag. Nasze kutnie ich tu przywiały. Mężczyzna jeszcze raz się zamachnął nad Dylanem. Nie mogłam dopuścić do tego uderzenia bo by go zabił. Rzuciłam się na niego powalając go na ziemię. Upuścił ten przedmiot.
-Dylan! Weź to. - Na szczęście był na tyle przytomny aby to zrozumieć i wykonać polecenie. Podbiegł do tego metalowego kija, chwycił go oburącz i podbiegł do faceta. - Stój! - Wiedziałam,że jest zbyt słaby żeby zadać mu jakikolwiek cios i on go zabiję. Niestety jego męska duma nie pozwoliła mu na to. Zamachnął się. Trafił, ale jego uderzenie było tak słabe jak dziecka.  Przeciwnik powalił go kopniakiem tak mocnym, że Dylan zatoczył się i upadł wypuszczając metal z rąk. "Głupek", pomyślałam. Zobaczyłam, że obok mnie leży mały nóż. Podbiegłam do niego, ale jak tylko wzięłam go w ręce czułam jakby jego uchwyt mnie palił. "Zrób to Lex". Mówiłam do siebie w myślach. "Jak tego nie zrobisz Dylan zginie! Już! Zrób to!" Bez chwili namysłu ruszyłam do przodu. Bez jakiegokolwiek zawahania wbiłam ostrze w przeciwnika. Czułam na rękach ciepło jego krwi. Nogi się pode mną ugięły. "Co ja zrobiłam?" Mężczyzna patrzał na mnie jeszcze chwilę a potem zamknął oczy i runął na ziemię. Nie panowałam nad sobą. Wybuchłam płaczem. Cała się trzęsłam. "Kim ty jesteś Lex? Bezdusznym mordercą?"
-Dzięki Lex.
  Jedyne dobre z tego wszystkiego to to, że on żyje.
-Wszystko w porządku? - Podbiegłam do niego i pomogłam podnieść się z ziemi.
-To chyba ja powinienem spytać o to ciebie. - Wytarł mi łzy z policzka. Potrząsnęłam głową w geście, że wszystko w porządku. - Dobra. Musimy iść.
    Szliśmy jakieś pół godziny. Zaczęło się robić zimno i było już całkowicie ciemno. "Idealny moment na spacer po lesie".  Jakby tego było mało ta przerażająca cisza dawała bardziej mrocznego klimatu.
-Masz jakąś pewność, że się nie zgubiliśmy? - Spojrzałam na niego i zobaczyłam uśmiech. Wskazał palcem przed siebie.
-Tak. - Za drzew wyłaniały się światła samochodu. Udało nam się. Nie wierzyłam własnym oczom. Biegł w naszą stronę Liam i Bellemy. Cali i zdrowi. Udało im się. Li podbiegł do mnie wziął w ramiona. Nie sądziłam, że czegoś takiego potrzebowałam. W tej samej chwili zaczęły mi płynąć łzy.
-Lex co jest? - Powiedział to nie puszczając mnie.
-Zabiłam człowieka. - Nic nie odpowiedział. Bałam się, że weźmie mnie za najgorszą osobę na świecie, ale co miałam zrobić?
-Musiałaś. Nic się nie stało. On by zabił ciebie. - Po tych słowach zrobiło mi się nie dobrze i odeszłam od niego.
-Jak uciekliście?
-Też się cieszę, że żyjesz. - Powiedział Bellamy z tym swoim uśmieszkiem. - Trochę sprytu i umiejętności rzecz jasna.
-Nie ważne. - Przerwał Dylan. - Zwijajmy się stąd.
-Gdzie jedziemy?
-Do hotelu. Potrzebujemy snu.
-I jedzenia. - Wtrąciła się London. - Jedziemy bo zaraz zjem któregoś z was.
    Podróż minęła pełna opowieści jak komu udało się uciec. Spał tylko Ben, który został postrzelony w ramię. Na dworze było całkowicie ciemno i nic nie było widać. Po piętnastu minutach naszym oczom ukazał się pięciogwiazdkowy hotel. Wszyscy weszliśmy do ogromnego holu. Wyposażenie było nowoczesne. Na lewo znajdowała się recepcja. Na wprost dwie windy a na prawo restauracja.
-Pójdę zarezerwować pokój, Liam chodź ze mną. - London w swoim głosie miała nutkę irytacji. Kiedy szli do recepcji złapała Li za rękę, ale on ją zabrał jakby oparzył się o czajnik. Nawet nie wiedziałam, że się uśmiechnęłam.
- Choć Lex! - Zawołał Ben przywołując mnie na kanapę w holu. Była zrobiona z białej skóry. Miejsca były zimne czyli nikt dawno na niej nie siedział. Rozłożyłam się na nim wygodnie. Był strasznie wygodny i przytulny, teraz uświadomiłam sobie jak bardzo jestem zmęczona. Potrzebowałam się wyspać.
- Jak pójdziemy już do naszego pokoju to ogarniemy się i obgadamy co dalej robić- zmęczonym głosem powiedział Dylan ziewając przy tym. - Teraz- ściszył głos do szeptu- jesteśmy ścigani przez mafię i musimy być bardzo ostrożni dlatego też musimy wymyśleć jakiś bardzo dobry plan.
Po tych słowach nikt z naszej czwórki się nie odezwał do póki nie przyszedł Li i London. Po jej wcześniejszym zachowaniu mogłam dostrzec, że między nią a Liamem coś było bądź jest. Może powinnam dać sobie z nim spokój ? Co? O czym ja przed chwilą pomyślałam właśnie sama przed sobą przyznałam się że jednak w tej kwestii on nie jest mi obojętny ani trochę.
- Dobra ludzie, chodźmy wreszcie odpocząć- powiedział Liam i ruszył w stronę windy. My za nim. Cała szóstka weszła do windy przy czym ja ostatnia. London nacisnęła guzik z numerem 2 i winda ruszyła. Pamiętam jak byłam mała i zawsze kiedy widziałam windę to musiałam chociaż 5 razy się na przejechać, aby dać rodzicom spokój i móc iść dalej.
     Nasz pokój znajdował się pod 13 numerem. Wnętrze było nowoczesne i przestronne w porównaniu do wcześniejszego hotelu w Londynie, który był bardziej w staroświeckim stylu. Ściany salonu były szare z białymi akcentami. Meble z ciemnego dębu przyciemniały jasne pomieszczenie, nadając mu tajemniczości. Wszyscy porozsiadali się w pomieszczaniu. Ja usiadłam na białej tak samo wygodnej jak fotel w holu kanapie, która nie wyglądała na tanią. Do głowy napłynęło mi kolejne pytanie. Skąd oni mieli kasę na nie takie tanie hotele? Może się kiedyś dowiem. Dylan wstanoł, lekko się chwiejąc.-Dobra nie będę owijał w bawełnę, nasza sytuacja jak widać nie jest zbyt kolorowa. Ściga nas potężna mafia a my musimy przed nią uciekać. Tylko jest mały problemy gdzie? Oni ludzi mają wszędzie, nie ma takiego miejsca na ziemi gdzie by ich nie było. - w jego oczach można było odkryć kłębek emocji. Malowały się tam złość jak i smutek.
- A więc co teraz ? Nie możemy w tym hotelu pozostać dłużej niż dwie noce- stwierdził krótko Ben.
-To prawda...- powiedział zmartwionym głosem Dylan.- Nie możemy.
- Hmm...- zaczął niepewnie Liam- mam pewien plan. - opowiedział go nam ze szczegółami. Mieliśmy przespać się tu dwie noce a następnie wyruszyć  do Yourku, który znajdował się w północnej części Brytanii. Mieliśmy się tam zatrzymać u wujka London i potem myśleć dalej. Może nie należał on do trudnych, ale niósł za sobą duże prawdopodobieństwo tego, że nas złapią z mafii albo ci agenci. A co do kwestii moich rodziców to muszę jak najwięcej wyciągnąć od Liama na ich temat, z tego co mówił Dylan on wiedział najwięcej z nich wszystkich.
    Pierwszy poszedł się się umyć Dylan. Ja siedziałam dalej w salonie zagłębiona w swoich myślach. Chciałam chodź trochę to wszystko poukładać. Jednak te wszystkie pytania na temat moich rodziców tych prawdziwych jak i tych którzy mnie adoptowali nie dawały mi spokoju. Musiałam się iść szybko spytać o nie Li. Może to nie był odpowiedzi moment bo po tych ostatnich wydarzeniach był pewnie zmęczony i niechiałoby mu się mi tego wyjaśniać, ale postanowiłam spróbować wstałam i ruszyłam w stronę pokoju do którego poszedł po całym objaśnieniu nam swojego planu. Po drodze minęłam Bena, który przygotowywał sobie w kuchni coś do jedzenia.
- Lex chcesz coś zjeść? - spytał zatroskanym głosem Ben. Pokręciłam głową w znaku że nie jestem głodna. Podeszłam do drzwi pokoju Liama były lekko uchylone weszłam więc powoli i gwałtownie mnie zatkało. Na balkonie , którego drzwi były otwarte na oścież stali Liam i London. Ona wpatrywała się w niego jak zaczarowana, na pierwszy rzut oka można było dostrzec że cos do niego czuje. Ja szybko schowałam się za fotelem i przyglądałam się całemu zajściu. Może było to trochę wścibskie ale nie mogłam postąpić inaczej. Za nimi na gwiaździstym granatowym niebie świecił księżyc był w pełni. Zasłony które znajdowały się koło balkonu lekko powiewały na wietrze. Wszystko to wyglądało magicznie, aż nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Nagle Li się odezwał, z wrażenia aż się wystraszyłam:

-London, wiesz to co było między nami kiedyś - wyraźnie podkreślił to słowo- tego już nie ma.. naprawdę nie chce..- nie zdążył dokończyć kiedy ta wspięła się na palce i namiętnie go pocałowała. Kątem oka spojrzała na mnie. Kurdę zauważyła mnie. W jej oczach dostrzegłam szyderczy uśmiech i triumf zwycięstwa. Była z siebie zadowolona, że zobaczyłam ich jak się całują. Poczułam jak całą moją twarz oblewa rumieniec, gwałtownie wstałam, uderzając przy tym w etażerkę robiąc potworny hałas, w tej samej chwili spojrzał się na mnie Liam wyraźnie zaskoczony, tym, że tu byłam. Zrobiło mi się głupio. Ze łzami w oczach wybiegłam.


sobota, 14 marca 2015

Rozdział 14

Tik-tak, tik-tak, tik-tak.  Do mojej głowy zaczął docierać dźwięk zegara, który wisiał na ścianie pomieszczenia przypominającego swoim wyglądem szpitalne wnętrze. Wszystko powracało... Chciałam, abym nie musiała przeżywać od nowa mojego porwania przez Nathaniela i Roberta. Chciałam po prostu zostać zabita, czym prędzej. Już i tak wszystko było do dupy, nie miałam nikogo, kto by mnie kochał, każdy się ode mnie odwrócił, wszystko przepadło. Dla kogo miałabym istnieć? Ile jeszcze kłamstw istniało w moim życiu, które w przeciągu najbliższej doby ulegnie zniszczeniu?
Byłam kompletnie zmarnowana, miałam dość tej ciągłej walki...
   Rozejrzałam się ospałym wzrokiem po pokoju, ale nic nie przykuło mojej uwagi. Mrugałam jakby w zwolnionym tempie, świat momentami wirował, jak widać to, co mi podali nie przestało jeszcze do końca działać. Przywiązano mnie do drewnianego krzesła jakimś ohydnym sznurem, chciałam poruszyć nogami, ale nie miałam siły, byłam strasznie słaba. Kto wie ile już tu byłam, może dzień albo dwa. Śmierć, śmierć, śmierć... Słowo to krążyło w głębi mojej podświadomości bez końca, tak jakby moja głowa chciała upewnić mnie w przekonaniu, że najlepszym rozwianiem mojego życia była śmierć. Nagle zaczęły docierać do mnie odgłosy zbliżających się dwóch osób. Musieli nosić wojskowe trapery, bo dźwięk był bardzo głośny. Klamka zaczęła się ruszać, drzwi gwałtownie się otworzyły. Do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn. Jednego z nich zaraz rozpoznałam to był Robert. Nic się nie zmienił. Drugiego widziałam pierwszy raz na oczy. Był chyba w tym samym wieku, co Robert. Miał tak samo siwe włosy. Jego oczy pokazywały jak ciężko musi pracować, był podkrążone ciemnymi cieniami.
- To ta dziewczyna? - Spytał się nieznajomy Roberta.
- Tak to ona. Szef musiał polować na nią cały miesiąc, tracą przy tym trochę ludzi, niezła jest ta mała, ale jak widać nie ma przyjaciół, bo dzięki Dylanowi w końcu ją mamy i możemy zabić.-  Opowiadając to historie biło od niego pod ekscytowanie, takie samo, jakie bije od dziecka, które w Wigilię czeka na świąteczny prezent.
-Aha, czyli dzisiaj według rozkazów szefa ma się odbyć egzekucja?- w jego słowach było słuchać brak zainteresowania tym wszystkim, jakbym była kolejną rzeczą, którą musi dzisiaj zrobić.
- Tak, tylko dopiero koło dziewiętnastej, bo on wcześniej nie może, ma jakąś rzecz do załatwienia, a mówił, że chce zobaczyć jak z tej dziewczyny uchodzą resztki życia.- To mówiąc wyciągnął strzykawkę z jakoś żółtą substancją, podszedł do mnie i wstrzyknął mi ją. Po raz kolejny po moim ciele rozszedł się płyn, ale tym razem nie straciłam przytomności, tylko wszystko w okuł mnie zaczęło się rozmazywać i przybierać różne kształty. Usłyszałam oddalające się kroki a zaraz za ty zamykające sie metalowe drzwi, wyszli. Zamknęłam oczy z nadzieją, że to skróci czas, jaki muszę wyczekać na moją egzekucję. Nigdy nie przypuszczałam, że kiedykolwiek tak jak teraz będę pragnąc śmierci. Miał wielkie plany odnośnie mojej przyszłości chciałam zostać ekonomistką, wiadomo pójść na studnia, potem poznać miłość mojego życia, ożenić się, mieć dwójkę nieznośnych dzieci, które zajęłyby się miną, kiedy byłabym już stara, siedzieć na ganku mojej pięknej wielkiej willi, na która pracowałabym całe życie, dożyć, co najmniej 80 oraz umrzeć tego samego dnia, co mój ukochany to byłoby bardzo romantyczne. Lecz po tym wszystkim, co przeżyłam te całe marzenia poszły w zapomnienie. Mój umysł z czasem coraz bardziej stawał się zamroczony, nie potrafiłam logicznie myśleć, z wysiłku zasnęłam. Nie pamiętam, co mi się śniło, resztą nie było to w cale ważne. Ktoś gwałtownie zaczął szarpać za klamkę, drzwi się otworzyły i do pomieszczania wbiegł zmęczony i obolały Dylan. Miał posiniaczone ręce i podartą granatową bluzkę. Podbiegł do mnie najszybciej jak tylko mógł i zaczął otwierać ustać chcąc coś powiedzieć, najwidoczniej szukał właściwych słów. Na twarzy malował mu się ogromny smutek i rozpacz, człowieka, który przeżył kilka wojen. Ręce mu się trzęsły a oczy zalały łzami. Nie mogło chodzić o mnie, że zaraz przez niego skończy się moje życie. Tu chodziło o kogoś ważnego. Coś musiało pójść nie tak.
- Co się dzieje? - Mamrotałam tak bardzo, że ledwo rozumiałam samą siebie i wątpię, aby do jego uszu dobiegły te słowa całkowicie zrozumiałe, ale on nic nie mówił tylko potrząsał głową i rozwiązywał mnie najszybciej jak było to możliwe, lecz jego trzęsące się ręce wcale w tym nie pomagały. - Dylan powiedz cokolwiek.
-Zabili ją Lx. - Po tych słowach znieruchomiał i patrzył na mnie zmęczonymi od płaczu oczami. - Jest martwa. Obiecałem, że zrobię wszystko, aby ją ochronić.
-I zrobiłeś.  - W moim głosie, chociaż słabym, było słychać ironię. Nie chciałam tego, moja podświadomość to powiedziała a nie ja.
-Nie. To była zdrada. Wystawiłem cię na pewną śmierć. Tak nie powinno być. To nigdy nie powinno się wydarzyć.
-Każdy by tak zrobił.
-Nikt by tak nie zrobił. Ona praktycznie była martwa. Wiedziałem to, ale nie przyznawałem przed samym sobą. Możesz mnie nienawidzić, ale pozwól mi sobie pomóc. Zgarniemy Li i uciekniemy stąd.
-On żyje? - Nagle zapomniała o wszystkim. Liczyła się tylko ta odpowiedź.
-Prawdopodobnie jeszcze jakąś chwilę. Bellamy robił wszystko żeby go wypuścili i pożałował tego. Zabili Tifany. - Oczy otworzyły mi się tak szeroko jak tylko było to możliwe.
-Ona miała tylko piętnaście lat.
-Właśnie. Łatwy cel. Brak poległych. Oni nie grają fair tylko tak jak im pasuje. - W tej samej chwili Dylan uwolnił mnie z tych lin, ale moje ciało było bez radne. Okazało się, że tylko one trzymają mnie w pozycji pionowej. Nie mogłam ruszyć żadna częścią mojego ciała. Poleciałam przed siebie jak kłoda.  - Nie dobrze. Jak to możliwe, że to jeszcze działa.
-Nie działa. Dostałam niedawno coś nowego.
-Co to było?
-Nie wiem. Żółty płyn. - Złapał mnie mocno i postawił na nogi.
-Nie będzie tak źle. Jak masz silną wolę dasz radę ruszać nogami. Będę cię cały czas trzymała, ale nie mogę cię nieść. Muszę strzelać. -Potrząsnęłam głową na znak, że rozumiem. - Mam nadzieję, że szybko stąd wyjdziemy.
-A Liam?
-Spokojnie. Bellamy się nim zajmie.
-On przecież jest w tej mafii i nie zamierza odejść.
-Zabicie siostry zmieniło jego plany. - Nienawidzę tych ludzi coraz bardziej. Z każdą sekundą z każdym oddechem. Moja nienawiść do nich przeobraża się w coś nie do opisania. Odbierają mi wszystko a osobą, które mi zostały robią to samo. Jak mamy żyć po tym wszystkim. Mam ochotę skończyć moje nędzne życie tu i teraz. W tej chwili. Nie chcę już walczyć. Chcę zginąć. - Lexie co ty wyprawiasz. Idziemy.
-Nie.
-Co nie?
-Nigdzie nie idę. Nie mam, po co się męczyć.
-Jesteś walnięta. - W tej chwili złapał mnie i przewiesił przez siebie.
-Nie chcę abyś mnie niósł.
-Oh zamknij się. Jeszcze mi podziękujesz.
-Za, co? Za uprzykrzanie mi życia. - Postawił mnie na ziemię i przytulił do siebie.
-Ja też siebie nie nawiedzę zadowolona? Zrobiłbym wszystko, aby cofnąć czas, ale tak się nie da. Żyjemy i to się liczy. Nie ważne, że teraz najlepszym rozwiązaniem wydaje ci się zakończenie tego wszystkiego. Pomyśl o swoim bracie. Umarł żebyś ty żyła. Czy to za mało? - Nic nie odpowiedziałam. Stałam się taką osobą, która już nie ma więcej nastrojów jak tylko smutek. Mój zapas łez na całe życie wykończył się w tym miesiącu.
-Masz rację jak zawsze. - Złapał mnie pod pachę. - Uciekajmy stąd.
    Biegliśmy, a raczej Dylan biegł i mnie za sobą ciągnął przez długi korytarz. Ściany były pomalowane w kolorze zgniłej zieleni. Po obu stronach znajdowały się metalowe drzwi.
-Tu był kiedyś szpital psychiatryczny. - Powiedział zdyszany Dylan. "Idealne miejsce, do którego powinnam się udać" pomyślałam.
       Skręcaliśmy, co róż to w prawo to w lewo i nikogo nie napotkaliśmy na swojej drodze.
-Jakim cudem chodzimy tu sobie tak bezkarnie?
-Oficjalnie ja jestem już daleko stąd i opłakuję siostrę. Ty jesteś w swoim "pokoju" i grzecznie czekasz na egzekucję. Liam zaraz będzie martwy a Bellamy jest im posłuszny mimo straty. Nienawidzę ich wszystkich. Brzydzę się chwilami spędzonymi na treningach i błaganiem ich o przyjęcie na dobre stanowisko. Wmawianie, że jestem godnym zastępcą ojca. I znowu chciałbym cofnąć czas.
      Szliśmy tak jeszcze dobre dziesięć minut, kiedy w końcu Dylan się odezwał.
-Jeszcze jeden korytarz i wychodzimy stąd. Dzielna dziewczynka. - Uśmiechnęłam się do niego, kiedy nagle rozległ się alarm.
-Co to oznacza?
-Że jest już po 18.00.
-Oznacza to godzinę?
-Nie. Zbyt długo działaliśmy. Umówiłem się z Belamim, że po 18,00 zacznie uwalniać Li. Mieliśmy być już daleko stąd.
-I, co teraz.
-To, co zawsze. Jakoś przeżyjemy. Będzie dobrze. - Posłałam mu uśmiech, ale nie widząc go wiedziałam jak bardzo sztucznie wygląda. Dylan przyśpieszył. Zaczęłam odzyskiwać władzę w nogach, ale nie dałam rady nadążyć za nim, więc tak czy siak byłam na wpół ciągnięta. Normalka. - Zobacz. Nasze wybawienie. - Naszym oczom ukazały się wielkie drzwi. Były chyba z metalu, ale ciężko to stwierdzić. Podbiegliśmy do niech tak szybko jak tylko było to możliwe.
-Jak masz zamiar je otworzyć?
-Normalni ludzie używają do tego kluczy. - Wyciągnął je z kieszeni i zabrzęczał nimi.
-Punkt dla ciebie. - Niesyty stare drzwi zatrzeszczały tak głośno, że umarłego by obudziły.
-Niech to szlak. - Nagle zza roku wyłoniła się postać. Był to mężczyzna o ciemnych brązowych włosach i czarnej koszulce, spodniach i butach.
-Mamy zbiegów! - Zawołał. Sięgał po broń, ale Dylan był szybszy. Trafił go w głowę, więc na pewno umarł.
-Jak myślisz ile Jeszce osób będziemy musieli zabić? - Zapytam drżącym głosem.
-Wielu. - Pociągnął mnie za sobą i zamknął drzwi. Na dworze się ściemniło. Lekkie wiatr powiewał na moją skórę co było orzeźwiające. - Dobra Musimy dostać się do lasu. Tam czeka London i Ben.
-Ben to jej chłopak?

-Nie. - Odpowiedział głosem mówiącym "nie pytaj o nic więcej". Zrozumiałam aluzje i ruszyłam z nim w stronę ciemnego lasu. Cały czas myślałam o Bellamym i Liamie, którzy dalej byli zamknięci w tej metalowej puszce noszącej kiedyś nazwę "szpital psychiatryczny".

piątek, 13 marca 2015

Rozdział 13

Pogoda za oknem samochodu była ponura. Z nieba padała lekka mżawka, wszystko co mijaliśmy na autostradzie było smętne i rozmazywało się pod wpływem kropel, które osadziły się na szybach pojazdu. Patrząc w dal starałam się jak tylko mogłam nie myśleć o Liamie, tęskniłam za nim, ale najbardziej bałam się coś mu mogą zrobić. Po tym wszystkim co z nim przeszłam, byłam mu wdzięczna za każde jego poświęcenie, już nawet nie chodziło o to, że on próbował mnie porwać, bo jak sam powiedział było to nieuniknione. Tylko o to, że ja głupia, zachowywałam się przez cały ten czas jak jakaś niewychowana lala i nigdy mu nie podziękowałam. Byłam zaślepiona własną nienawiścią do niego, w ogóle nie myślałam racjonalnie. Teraz z biegiem czasu i kiedy go porwali dotarło do mnie jak bardzo powinnam była być mu wdzięczna, bo gdyby nie on byłabym już martwa. Pewnie nie bez powodu Edward w ostatnich chwilach swojego życia powiedział mi abym im w końcu zaufała. Kto wie może on tez im ufał? Ale jedno pytanie nie dawało mi spokoju, mianowicie jak to możliwe, że moi rodzice, ci których znałam całe moje życie nie byli nimi? Czy Ed o tym wiedział a jeśli tak to czemu mi nie powiedział tego? Czy całe swoje życie żyłam w kłamstwie? Ile jeszcze ich było? Dobra muszę odsunąć, teraz te myśli ode mnie, są ważniejsze rzeczy. Musimy uratować Li.
Jechaliśmy  już jakieś 30 minut, nie wiedziałam do kąd zmierzamy. Okolica za oknem wcale się nie zmieniała. Dzisiejsza pogoda strasznie pasowała do opisu typowej Angielskiej pogody. Depresyjnej i melancholijnej. Chciałam wiedzieć coś więcej o tej całej mafii, Czarnej Anakondzie ,w końcu siedziałam w tym razem z nimi. Jak tylko znajdziemy Li, musi mi wszystko o nich powiedzieć . Kiedy na niego spojrzałam, wydawał się pochłonięty jazdą na drodze jakby była by to najważniejsza, rzecz jaka musi teraz wykonywać oraz pasja jego życia. Twarz miał bardzo zmęczoną jak kobieta, która wraca do domu po pracy i uświadamia sobie, że ma jeszcze tyle do zrobienia. Na jego głowie panował całkowity nie ład, jego kruczoczarne włosy sterczały we wszystkich kierunkach. Nie chciałam, żeby ta niezręczna cisza, która panowała między nami, trwała jeszcze dłużej, postanowiłam zagadać.
-Dokąd jedziemy?
-Do Brighton. To miejscowość portowa.
-Skąd wiecie czy na pewno tam jechać? Przecież mogli zabrać ich gdziekolwiek. – Nie wiem czy to jest najlepszy temat ale moja ciekawość jest ogromna. Mam jeszcze więcej pytań, ale one już na pewno nie są na miejscu. Teraz do mnie dotarło, że nie mam pojęcia co stało się z ciałem Eda. Samo to wspomnienie wywołało u mnie łzy w oczach ale wiem, że nie mogę sobie pozwolić na czułości. Jak ja mogłam zostawić. On by nigdy tego nie zrobił, chociaż myśląc logicznie jak mogłam pomóc osobie, która już nie żyje. To wszystko to jedna wielka katastrofa. Moje życie wcale nie przypomina mojego życia. Czuję się jak wsadzona do innego ciała. Jak bym mogła tylko patrzeć na świat ale ktoś inny podejmował za mnie decyzje i wprowadza ł w ruch moje nieszczęsne ciało.
-Nie wiemy tylko przypuszczamy. – Powiedział Dylan zaciskając usta jakby zastanawiając się czy dokończyć wypowiedź. Widziałam to, ale postanowiłam dać mu wybrać czy chce mi to powiedzieć. Teraz wszystko się pokręciło tak bardzo, że wszyscy się zmienili. – W Brighton będzie pewna osoba, która… - Łzy znowu zagościły w jego szarych oczach. - … powie nam czy są tam Liam i Stella. To zaufana osoba.
-Dylan wszystko w porządku?
-Jasne. Już wszystko okey. – Zaczął się uspokajać a jego zaczerwienione oczy wracały do normalnego stanu. Musiał mieć jakieś bolesne wspomnienie związane albo z tym miejscem albo z tą „zaufaną” osobą.
   Po chwili ciszy odezwał się iphone Dylana.
-Halo. Jasne zaraz tam dojedziemy.
-Co jest?
-Dzwonił Bellemy. Kończy im się paliwo. Zjedziemy na stację.
-Skoro im się kończy, dlaczego my też mamy zjechać? – Po tym pytaniu Dylan zaczął się jakby denerwować, ale ten stan nie trwał długo.
-U nas z bakiem też jest słabo poza tym na stacji jest McDonalds. Nic nie jedliśmy a długo tak nie pociągniemy. – Wysłał mi uśmiech, ale na pewno nie był szczery. Nie znam ich długo lecz na pewno wiem, że Dylan nie potrafi kłamać.
-Dobra. Ty jesteś kierowcą ale według mnie…
-Właśnie ja  jestem kierowcą Lex! – Wydarł się na mnie jak by nie wiem co się stało. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Był rozdrażniony i bardzo zdenerwowany.
-Przepraszam jeśli cię uraziłam, chociaż nie wiem czym. Rozumiem, że twoja siostra zaginęła, ale to nie usprawiedliwia cię do takiego zachowanie.
-Wiem Lex. Powiedz mi jedno. – Na chwilę przestał mówić zastanawiając się jak ująć słowa. Czy jak byś wiedziała, że musisz kogoś poświęcić aby go uratować zrobiła byś to?
-Skąd takie pytanie?
-Odpowiesz? – Przewróciłam oczami.
-Mój brat nie żyję więc to jest raczej głupie, ale myślę, że tak. To w końcu mój brat. Najbliższa mi osoba. Mimo tego jak bardzo się z nim kłóciłam i ile razy powiedziałam, że go nienawidzę, kochałam go.  Szkoda, że zrozumiałam to tak późno.
     Zapadła cisza i nikt z nas jej nie zakończył, aż do końca naszej podróży na stację. Autostrada była pełna samochodów.  Cały czas ktoś przejeżdżał obok nas a ja w dalszym ciągu nie mogłam się przyzwyczaić do odwrotnej strony kierownicy w samochodzie. Po chwili skręciliśmy na zjeździe a na parkingu czekali już na nas pozostali. Wyszłam z samochodu bo miałam już dość tej smutnej aury płynącej od Dylana. Nie dość, że czułam się okropnie jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię jaką kiedykolwiek miałam to on jeszcze mnie przytłaczał swoją. Może to i samolubne, ale chciałam już to zakończyć i poczuć się lepiej zanim całkowicie popadnę w depresję.
-Hej. - Rzuciłam oschle wychodząc z auta. - Nie mieliście tankować?
-Już gotowe. - Rzuciła London. Od czasu kiedy mnie pobiła wydaję się dużo milsza. Może to jej sposób na przeprosiny.
-Dobra. Przegapiliśmy śniadanie to może chociaż jakiś obiad?
-Jestem całkowicie za. - Powiedział Dylan. - Ale ja musze zatankować samochód więc któreś z was idzie. -Po tym wsiadł do samochodu i pojechał zatankować.
-Nie zabiorę się sam. Lex pomożesz zebrać zamówienia? - Powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha Bellemy.
-Jasne. Jak zawsze do usług.
        Starałam się zapamiętać wszystko, ale oni jedzą tak dużo. Byłam zdziwiona ponieważ wszyscy są bardzo wysportowani i mają nienaganne sylwetki. Szliśmy w kierunku wejścia kiedy Bellamy złapał mnie za rękę.
-Widzisz tą kolejkę? Będziemy tam stać całe życie. Właścicielem jest mój dobry kolega więc obsłuży nas szybciej.
-Doby plan.
    Obeszliśmy budynek. Atmosfera między nami była bardzo napięta i on chyb też to zauważył. Wolała bym przejść w tej ciszy do końca bo o czym mam z nim rozmawiać, ale on nie wysłuchał moich modlitw i się odezwał.
-Wiem, że początek naszej znajomości nie był zbyt dobry, ale powinniśmy potrafić się ze sobą komunikować. To dość ważne szczególnie teraz, kiedy mamy wspólny cel.
-Wiem, ale ja powiedzmy nic do ciebie nie mam. To twoja siostra mnie pobiła nie ty.
-Haha. Tak. A wiesz jak na ciebie mściła po tym jak rozwaliłaś jej głowę.
-Cieszę się.
-Przepraszam.
-Co? Co ty gadasz. - Szliśmy wkoło tego budynku. Było tu ciemno i nie widziałam żadnych drzwi. Cofnełąm się i chciałam zacząć biec. Po tym co przeszłam to chyba każdy by tak zareagował, ale niestety moje przepuszczenia okazały się prawdziwe. Chłopak złapał mnie za nogę i runęłam prosto na ziemię. - Co to do cholery jest! Bellamy co ja ci zrobiłam.
-Uwierz mi Lex,  ja wcale nie chcę tego robić.
-To nie rób. Puść mnie. Zapomnimy o tym błagam. - Potrząsnął przecząco głową. - Błagam.
-Lex. To nic osobistego. Po prostu krew za krew. - Przysunął się bliżej żeby złapać mnie za ręce. To była moja jedyna szans. Kopnęłam go w twarz z całej siły. Obrócił się i plunął krwią. Byłam strasznie nabuzowana i wiem, że powinnam uciekać ale nie panowałam nad sobą, już nie. Obok leżała metalowa rurka. Chwyciłam ją, podbiegłam do niego i z całej siły zaczęłam go nią uderzać.
-Przestań!
     Straciłam rachubę w uderzeniach. Po chwili zorientowałam się, że jest nie przytomny. Rzuciłam zakrwawiony przedmiot i powiedziałam na pół szeptem.
-To nic osobistego dupku. - Zerwałam się z miejsca. Biegłam najszybciej jak mogłam kiedy pod koniec uliczki wjechał samochód. Rozpędził się potrącił mnie. W  tej samej chwili wszystko straciło ostrość. Kolory przestały się różnić a pojedyncze rzeczy zlały się w jedną. Na twarzy czułam jedynie ciepło własnej krwi, która była wszędzie. Nie mogłam się ruszyć. Odezwała się też moja stara rana z postrzału. Ktoś wyszedł z pojazdu i z hukiem zatrzasnął drzwi.
-Żyje? - To był głos Bellamiego. Ledwo mówił i język mu się plątał. Nie wiem kim się stałam, ale zaczęłam żałować, że go nie zabiła. To wszystko mnie zmieniło. Jestem kompletnym wrakiem człowieka. Teraz to do mnie dotarło, że moja psychika siada całkowicie. Nie mam brat i, jak się okazuję, rodziców też. O ile to przeżyję nigdy nie będę już sobą. Widziałam tyle śmierci i sama się o nią otarłam. Mam dość życia, które teraz prowadzę. Jedyne o czym maże to o tym aby Bellamy i jego kolega skrócili moje męki i zakończyli to wszystko.
-Mam nadzieję. - Nie, nie, nie. To był Dylan na pewno. Jak to możliwe. Dlaczego? To wszystko było ukartowane. Nagle poczułam zimne ręce na moim boku przewracające mnie na plecy. Zawyłam z bólu. Nie miałam siły się szarpań. - Przynieś mi sznur z samochodu. - Łzy miałam jak grochy.
-Dylan. - Mówiłam ostatkiem sił. - Dlaczego? - Jego wzrok był pusty, nie potrafił mi spojrzeć prosto w oczy . Wpatrywał się w przestrzeń. Całkowitą nicość.
-W drodze tutaj pytałem cię czy poświęciła byś kogoś dla brata. Ja teraz to robię dla Siostry Lex. - Spojrzał na mnie a do jego oczu napłynęły łzy. - Jak tego nie zrobię zabiją ją. Li zresztą też. Obiecałem.
-Wiem. - Teraz rozumiem to wszystko. Sama się sobie dziwię, ale nie mam mu tego za złe. Dla Eda zrobiła bym to samo. Kim ja dla nich jestem? Zwykłą osobą, która się przypałętała do niewłaściwych osób. Zamknęłam oczy i poczułam wbijającą się linę w moje nadgarstki. Syknęła.
-Bellamy nie tak mocno.
-Co cię to obchodzi. I tak umrze. - W pewnym sensie już się z tym oswoiła, ale słyszeć to z czyiś ust było mi ciężko.
-A tobie w jaki sposób pomogę moją śmiercią Bellamy? - Uśmiechnął się.
-Widzę, że poczucia humoru nie brakuję. Nie pomożesz. Ja po prostu jestem w mafii i nie mam zamiaru odejść. Pomagam Dylanowi nie zmienić zdania.
-Twoje siostry i Ben o tym wiedzą?
-Nie Lex. - Odezwał się Dylan. - Tylko my. Pewnie będą nas szukać. Nie wiń ich. To tylko nasza wina.
-Ciebie też nie winię. Zrobiła bym to samo dla mojego brata.
-Koniec tych czułości. - Bellamy podszedł do mnie ze strzykawką. - Po tym zaśniesz. - Uklęknął przy mnie i wbił igłę w szyję. Poczułam lekkie ukucie i jak płyn rozlewał się po moim ciele sprawiając, że każda komórka mojego ciała zaczęła usypiać. Nachylił się do mojego ucha i szepnął. - Tak naprawdę nie masz mnie za dupka wiem o tym. Postaram się aby wpuścili Liama. - Miałam ochotę zabić go na miejscu ale nie pozwalało mi na to moje zmęczenie po tym co mi tam dał i związane ręce. Podniósł mnie i wsadził na tylne siedzenia. Leżałam całkowicie zamroczona.
-Dylan wiesz gdzie jechać?

-Taa. - Odpowiedział pustym słowem. To było ostatnie co słyszałam przed odpaleniem auta. Potem pisk opon i całkowicie odleciałam w nicość mojego pogmatwanego, zniszczonego tym wszystkim umysłu.

niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 12

Zaczęłam powoli odzyskiwać przytomność. Przypominałam sobie o ostatnich wydarzeniach.
O tym, że Edward nie żyje, zostałam postrzelona i Liama porwali, i o tym, że ostatnie co pamiętam to, to że zostałam zaatakowana przez jakąś dziewczynę w lesie. Chciałam chodź na chwilę mieć spokój od tego wszystkiego, od tych problemów. Chciałam po prostu wrócić do Stanów i wieść tam spokoje życie, znów móc pośmiać się z Aną ze szkolnych plasticzek, z kim to one się puszczają na boki i jak się ubierają, chciałam aby ona pozwężała mi się ze swoich problemów z chłopakiem, chciałam, móc odrobić tysiąc zadań pani od matmy. Tak bardzo chciałam znów prowadzić normalne życie, ale to tylko moje marzenia, które być może nigdy się nie spełnią. Z moich myśli wyrwały mnie głosy dwóch osób. Jeden z nich znałam należał do chłopaka, który "uratował nas" kiedy uciekaliśmy z miejsca gdzie przetrzymywali mnie Nathaniel i Robert. To był Dylan, a drugi głos najwidoczniej należał do mojej porywaczki. Udawałam, że jeszcze jestem nie przytomna, tak aby usłyszeć to o czym chcą pogadać, każda rozmowa w tej całej grze była dla mnie naprawdę ważna, bo każda z nich mogła zawierać przydatne informacje i mogłam się dowiedzieć czegoś ciekawego o nich wszystkich...
- Nie mamy czasu tu tak siedzieć bezczynnie i nic nie robić...Musimy odnaleźć Stelle i Liama! Może coś im się stało!?- dziewczyna miała donośny głos. Można było dostrzec w nim stres jaki nią targał.
- Nie London, musimy najpierw poczekać żeby Lex się obudziła nie możemy tego wszystkiego zacząć bez niej.- Dylan starał opanowywać nerwy, ale wychodziło mu to bardzo sztucznie.
- A kim ona jest dla nas do jasnej anielki? Toż to przecież nie jest królowa Wielkiej Brytanii aby była , aż tak ważna... przecież ona nawet nie umie walczyć, po tym co pokazała ostatnio, to mój pięcioletni kuzyn bije się od niej o wiele lepiej. Walczyła jak małe dziecko, agresywnie, nie odnosząc przy tym żadnych skutków. Ona wg nie myśli! Ja nie wiem do czego ona może sie nam przydać! Może mnie oświecisz Dylan?!- nie musiałam na nią patrzeć , by wiedzieć jaka była wściekła, pewnie gdyby mogła, rzuciła by krzesłem. Od razu było słychać, że nie należała do osób, które potrafią się kontrolować. 
-Dla ciebie nikim London. Nie musisz nam pomagać. Jak masz jakiś problem to spadaj i nie przeszkadzaj. 
-O zamknij się. Lepiej niech szybko wstaje bo nie mamy dużo czasu.
-Jeszcze przed chwilą byłaś święcie przekonana, że nic im nie zrobią. - Zapadła chwila ciszy po czym London powiedziała przygnębionym głosem.
-Zmieniłam zdanie. 
-Kobiety zmienną jest. - Chyba mu się za to od niej dostanie. Chociaż głowa jeszcze trochę mnie bolała musiałam się podnieść. Wiem, że nie mamy czasu. Widziałam tego faceta, który porwał Li i nie wyglądał na miłego. Teraz wnioskując po pomieszczeniu wiem, że jestem w hotelu, w którym zatrzymaliśmy się pierwszej nocy. To jest sypialnia, w której powinnam wtedy spać. Gdybym została nic by się nie stało, ale teraz nie to jest najważniejsze. Co się stało to się nie odstanie. Nie ma czasu na sentyment, trzeba działać tu i teraz. Wyszłam z pokoju, drzwi lekko zatrzeszczały a oczy wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu wpatrywały się na mnie. Najbardziej złowrogi wzrok był od dziewczyny, która mnie pobiła. Wnioskując po wczoraj nie zaprzyjaźnimy się. Byli tu też ludzie, których widzę pierwszy raz na oczy. Dwóch chłopaków mniej więcej w moim wieku i jedna dziewczyna. Miała może piętnaście lat, ale wyglądała groźnie. 
-Hej. Wszystko w porządku? - Zawołał Dylan. Podbieg do mnie i wysłał mi szczery uśmiech.
-Tak. Kim są ci ludzie? - Powiedziałam szeptem bo liczyłam tylko na jego odpowiedź. Niestety przeliczyłam się. Odpowiedział chłopak o śniadej cerze i ciemnych brązowych włosach.
-Jestem Bellemy. Ta milutka co cię pobiła to London. - Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem. - Ta mała to Tifany. Jedna i druga to moje siostry. Nie ma się czym chwalić wiem. - Wszyscy się zaśmiali. - A ten obok mnie to Ben. 
-Miło was poznać. - Powiedziałam tak aby zabrzmiało jak najbardziej prawdziwie. 
-Dobra nie umiesz ani się bić ani kłamać to już wiemy. - Powiedziała Tifany. - A teraz chyba już musimy iść. 
-To ty idziesz z nami? - Byłam strasznie zaskoczona, że i Bellemy i London zgadzają się aby wsiąść ich młodszą siostrę na coś tak niebezpiecznego. 
-Tak. Uwierz mi, nie chcesz mnie zdenerwować. - Wszyscy się uśmiechnęli, ale ja chyba straciłam poczucie humoru bo mnie ani trochę to nie śmieszyło.
-A gdzie jest Stella? Dylan co się tak właściwie wtedy stało jak byliśmy na stacji?
-Mówiła mi, że poszła się z wami spotkać. To był pewnie jakiś podstęp. Potem weszli tu ludzie anakondy i mnie zaatakowali. Szukali ciebie Lex. 
-Ludzie kogo?
-Czarnej anakondy. Szefa tej całej mafii. Liam ci nie powiedział? - Mówił zaskoczonym głosem Ben.
-Czy gdyby mi powiedział pytała bym o to?
-Wystarczy. Gdzie go zabrali? I najważniejsze pytanie jaki miał znak na szyii?
-Nie wiem. Postrzelił go w lesie i zabrał do samochodu. Nawet nie wiem, w którą stronę pojechał. I o był wąż. Ten znak. 
-Nie wierzę w to. Jak oni mogą nam to robić. Każdemu ale nie nam.
-London jak byś nie była w nich tak zapatrzona wiedziała byś, że mają nas tak naprawdę gdzieś. Potrzebują nas tylko do brudnej roboty i taka jest prawda. - Krzyczał Ben. To był krzyk rozpaczy. Oni musieli być naprawdę związani z tymi ludźmi. Chciała bym się dowiedzieć wszystkiego, ale nie wiem czy to dobry moment. Chociaż czy kiedykolwiek będzie?
-Kim oni tak naprawdę dla was są?
-Wszystkim. - Wyszeptał Dylan. - Byli. Teraz mamy tylko siebie. 
-Nie prawda. Oni zawsze nam pomagają i teraz też tak będzie. Oni chcą tylko ją dlaczego?  - Mówiła London z wielkim żalem.
-To teraz nie jest ważne. Musimy znaleźć moją siostrę i przyjaciela zanim będzie za późno.
-Nie będzie. Oni im nic nie zrobią. 
-Koniec! - Krzyknął Bellemy. - Według mnie będą pod Londynem. Tam gdzie były szkolenia. To najbliższe miejsce a na pewno dalej by się nie fatygowali. 
-Więc tam zaczniemy. Gotowi? -  Wszyscy jednogłośnie się zgodzili i weszliśmy do windy aby zjechać na parking. Dysponowaliśmy dwoma samochodami ponieważ nasz został w lesie. Ciekawe czy ktokolwiek się nim przejmuje. 
-Ja jadę z Lex, wy weźcie drugi samochód. Spotkamy się na miejscu. 
-Myślisz, że ich znajdziemy?
-Musimy Lex. Obiecałem ojcu, że zajmę się Stellą i taki mam zamiar. Poza tym Liam nie raz mnie ratował a kiedyś trzeba się odwdzięczyć.
      Doszliśmy z Dylanem do czarnego samochodu. Nie znam się na markach ale to chyba był Mercedes. W środku pachniało nowością. Nie mam pojęcia skąd oni mają tyle kasy. Chociaż mój ojciec też jej ma ful i nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Ale ja byłam głupia i naiwna. Nigdy więcej nie popełnię tego błędu. Usłyszałam jak obok nas odpala się samochód. Nasza druga grupa już opusza parking. 
-Nie bój się Lex. Znajdziemy ich.
-Wiem. Nie przejmuję się tym tylko tymi zagadkami.
-Trochę jaśniej?
-Co macie z nimi wspólnego? - Chyba zbiłam go z tropu. Oni zawsze unikali rozmowy na ten temat ale tym razem  nie dam się zbyć tak łatwo.
-Chociaż jeden z naszych rodziców się tym zajmuje a my można powiedzieć odziedziczamy interes. On są dla nas jak rodzina. Wszyscy dorastaliśmy razem. Zawsze razem, jesteśmy w stanie oddać za siebie życie, ale nie jesteśmy już tacy głupi. Widzimy co się dzieje a oni nie doprowadza do buntu. Albo się słuchasz albo wynocha. Oczywiście wynocha w przenośni bo nie możesz zdradzić i nie mieć kary. Zazwyczaj jest to śmierć. - Włosy mi się zjeżyły po tym co powiedział. - Dlatego musimy ich szybko odnaleźć rozumiesz. 
-Skoro któreś z rodziców musiało w tym siedzieć to twoi też.
-Zgadza się.
-To dlaczego ich zabili?
-Zdrada. Pomogli nam. - Do oczu Dylana napłynęły łzy. - Ale gdyby nie oni już dawno by nas zabili.
-Powiesz mi dlaczego chcą zabić mnie? Co ja mam z tym wspólnego?
-Uwierz, że wiele.
-Mój ojciec nie jest w mafii.
-Tak. Bo twój ojciec z niej odszedł. - Znieruchomiałam. 
-Co? To jakieś żarty?
-Nie ma teraz czasu na żarty. Słuchaj ja wszystkiego nie wiem bo to było zadanie Liama nie moje.
-Mów co wiesz. - Złapałam go za rękę abym była jak najbardziej stanowcza. 
-Lex, mówiłem ci, że za zdradę grozi śmierć. Twój ojciec nie żyje od jakiś szesnastu lat.
-Co ty mówisz? Kilka miesięcy temu go widziałam. 
-To nie jest twój ojciec ani matka. Twoi prawdziwi rodzice nie żyją. Zostaliście tylko ty i Ed a teraz tylko ty. Twoja matka chciała go pomścić i zrobiła coś za co teraz wy płacicie. Lex więcej nie wiem. Liam ci opowie a teraz musimy jechać. 

    Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Ręce mi się trzęsły. Ciekawe czy Edward o tym wiedział. Nagle samochód ruszył i z piskiem opon wyjechaliśmy z parkingu.